Kochanek Alicyi/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kochanek Alicyi |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1886 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Emilia Śliwińska |
Tytuł orygin. | L’Amant d’Alice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W chwili cofnięcia się w tył dla połączenia się w Berlinie z hrabiną de Nancey i wołochem Gregorym, jak również dla podążenia za nimi do Baden, Pawła i Alicyę pozostawiliśmy w Paryżu, gdzie ukrywali miłość swoją w willi zasłoniętej wielkiemi drzewami lasku Bulońskiego i gdzie głębokim oddychali spokojem.
Zdrowie młodej dziewczyny, wstrząśnione północnemi wiatrami na wybrzeżu Oceanu, podczas zimy spędzonej w Bretanii, wzmocniło się i usunęło wszelką obawę.
Odzyskiwała ona z dniem każdym dziecinną prawie wesołość swego charakteru.
Wzrok stawał się coraz mniej zamyślonym, uśmiech coraz mniej smętnym.
Miała lat siedemnaście. Kochała. Była kochaną.
Sam zaś Paweł de Nancey czuł się zupełnie szczęśliwym. Żył tylko dla Alicyi. Prócz Alicyi nic dla niego nie istniało na świecie.
Pewnego poranku spostrzegł z niewypowiedzianą trwogą, że młoda dziewczyna miała czerwone oczy.
— Dziewczę najdroższe — rzekł uścisnąwszy namiętnie małe jej rączki i pozostawiwszy je w swych dłoniach — tyś płakała?
Alicya nie umiała kłamać.
— Prawda — odpowiedziała wspierając ładną swą główkę na ramieniu Pawła — płakałam.
— Masz jakie zmartwienie?
— Tak jest...
— O cóż ci chodzi?
— Sumienie wyrzuca mi, że jestem niewdzięczną i okrutną.
— Niewdzięczną i okrutną, ty, moja Alicyo! — zawołał Paweł. — Względem kogo, dziecię moje ubóztwiane?
— Względem tych, którzy kochali mnie przed tobą, którzy otaczali mnie głęboką, nieskończoną czułością, o którą zazdrosnym być nie powinieneś... względem zacnych tych istot które opuściłam, którzy nie wiedzą co się ze mną dzieje, a którzy płaczą teraz po mnie, jak gdybym umarła... Niestety mają słuszność. Czyż istotnie nie umarłam dla nich?
— Luba moja — odpowiedział hrabia wzruszony mocno — ja sam winien wszystkiemu jestem i wiesz dobrze, że niewdzięczność twoja pozorna, mnie tylko przypisaną być może. Co mogłaś zmienić, biedna Alicyo, w położeniu jakie ci zgotowałem?
— Pawle — szepnęła młoda dziewczyna — Pawle, oni tam cierpią.. Pomyśl sam! Przez tyle lat byłam szczęściem domowego ich ogniska, nadzieją na przyszłość... Teraz są sami... całkiem sami i smutni. Sądzą, że zapomniałam o nich. Ah! gdyby przynajmniej dowiedzieć się mogli, do jakiego stopnia są w błędzie!...
— A czy jest sposób przekonać ich o tem?
Alicya dała znak ręką potwierdzający!
— Jaki? — rzekł znów pan de Nancey.
Alicya wysunęła delikatnie ręce z rąk swego kochanka, przystąpiła do małego biurka fornirowanego i otworzyła szufladkę w której znajdował się list napisany, lecz niezłożony. Wyjąwszy go, powróciła do Pawła mówiąc:
— Ty jesteś panem moim, nie powinnam mieć innej, prócz twojej woli. Pozwól mi wysłać ten list. Dowiedzą się przynajmniej, że myśl moja jest ciągle przy nich.
— Czy wolno przeczytać — zapytał hrabia.
— Co za pytanie?... Czyż ja mam przed tobą sekret jaki?...
„Nie, wasza mała Alicya niewdzięczna, nie jest... Ani niewdzięczną, ani obojętną! Serce swoje przedzieliła na dwie połowy, jedna do was należy... Kocha was równie silnie jak dawniej, a może nawet więcej... Zwątpiliście o tem, zmieńcie zdanie wasze, błagam was, bo byłaby największa względem mnie niesprawiedliwość.
„Jakkolwiek bardzo zawiniłam nie przeklęliście mię, wszak prawda? Pomimo najsilniejszej woli, nie bylibyście mieli do tego odwagi... Zrozumieliście dobrze, że opuszczając was, ustąpiłam sile potężniejszej, niż słaba moja wola... Zresztą, miałamże ja swą wolę? Wszak dzieckiem byłam.
„Dziś dziecko nie istnieje już. Jestem wprawdzie starszą o rok tylko i nie bardzo doświadczoną, ale cierpiałam i kochałam, rozumiem więc doskonale co wy musieliście wycierpieć, kochając mnie tak czule.
„Przed rokiem nie znałam jeszcze wielu stron życia. Dziś patrzę na nie trzeźwo. Rozumiem i osądzam je.
„Przekląć mnie nie byliście wstanie, w to wierzę i wiem, ale trzeba uczynić coś więcej, trzeba mi przebaczyć... chociaż wyznaję szczerze, że o przebaczenie to prosić was nie śmiem.
„Opuszczając was, przysięgam przed Bogiem, który mnie słyszy, nie byłam winną, lub jeżeli tak było, nie wiedziałam o tem!... Tak nie wiedziałam!.. Inaczej nie byłabym zbłądziła!...
„Dziś mam oczy otwarte... Poznaję błąd mój i teraz dopiero winną jestem, bo szczęśliwą...
„Dlatego więc najdrożsi moi przebaczyć mi trzeba... Niewinni mogą potrzebować tylko litości... winni zaś potrzebują przebaczenia!
„Posyłam wam serce przepełnione wami i całą duszą kocham was i do końca życia kochać będę!
W miarę jak pan de Nancey czytał, młoda dziewczyna studyowała na twarzy jego wrażenie wywołane listem.
Zdawało jej się, że czyta w oczach Pawła głębokie rozczulenie.
— No cóż? — zapytała gdy skończył.
Hrabia wziął ją w swoje objęcia i długo cisnął do piersi.
— To, droga moja Alicyo — odpowiedział po chwili mocno wzruszonym głosem — że trzeba list ten wysłać na pocztę... Kochające dusze, wybrane serca, do których jest adresowanym, ucieszą się, wiedząc, że jesteś szczęśliwą....
— Pawle, drogi Pawle — szepnęła bojaźliwie młoda dziewczyna, śmiąc zaledwie podnieść na hrabiego wielkie swe oczy łagodne i czyste jak dawniej — czy nigdy nie nadejdzie dzień, w którym to szczęście me uzupełnisz? Dzień, w którym będzie mi wolno napisać do tych, których ukochanem byłam dziecięciem: „Kochajcie mnie już tylko... Przebaczenia już nie potrzebuję... Jestem jego żoną...
Pan de Nancey pobladł.
— Dzień ten nadejdzie!... — rzekł. — I jeżeli Bóg raczy wysłuchać gorących modłów moich, nastąpi to niedługo!!!
— Dlaczegóż się to tak opóźnia? — rzekła znów młoda dziewczyna. — Tyle już razy pytałam cię o to, nieodpowiedziałeś mi nigdy...
— I tym razem jeszcze nie odpowiem — rzekł Paweł. — Moje ukochane dziecię, moja Alicyo, błagam cię, nie pytaj mnie oto. Ranisz mi serce, a ranisz nadaremnie. Jest to smutna tajemnica... Poznasz ją, ale później, wtedy, gdy nadejdzie błogosławiona chwila, w której będę mógł naprawić wszystko... Do tej zaś pory zadawalniaj się tą pewnością, że ciebie tylko kocham na świecie, że do ciebie należę na wieki i że jedyne więzy nieprzerwane mogące łączyć dwa serca w jedno, to nie utrwalające je prawo, moje dziecko, to miłość!...
Alicya spuściła głowę, smutna i niezupełnie przekonana. Cóż to był za sekret, który z takim uporem ukrywał przed nią pan de Nancey? Na prożno starała się przebić niepokojące te cienie.
Nie pytała jednak o więcej i jak zwykle, zdała się na wolę Boską.
W parę tygodni później, zaczęły się straszne wypadki, przygotowywane oddawna w ukryciu przez Prusy. Wypadki te należą do historyi i nie powinniśmy ich naruszać, musimy jednak zaznaczyć tu kilku słów, wiążących się ściśle z faktami, jakie pozostały nam jeszcze do opowiedzenia.
Król Wilhelm obraził Francyę w osobie hrabiego Benedetti. Książe de Gramont wstąpił na trybunę ciała prawodawczego i deklaracya wojny wybuchła jak piorun.
Czy Francya doznała trwogi na wieść tę straszną i nieprzewidzianą? Nie! Francya, tak dumna z militarnej swej potęgi; Francya zwycięzka pod Sewastopolem, Magenta i Solferino, a wszędzie szlachetna pomimo zwycięztwa, nie mogła znieważyć się do tyla, aby zwątpić o wygranej.
Jak można było przypuścić, że trzy czwarte francuzkiej armii egzystowało tylko na papierze? że arsenały były próżne? że Napoleon III, autor szacownych dzieł o artyleryi, nie miał jednej armaty zdolnej wytrzymać walkę z potężnemi działami pruskiemi? jak przypuścić było nareszcie, aby cesarz zdziaławszy tyle, dawszy pierwszemu narodowi w świecie, ośmnaście lat niesłychanego dobrobytu, mógł być do tyla ślepym, lub dać się omanić, żeby siłą trzech kroć sto tysięcy niewyćwiczonych ludzi, wydać wojnę niemcom, posiadającym miljon dwakroć sto tysięcy żołnierzy?
To też wołano: „Do Berlina!“ i mówiono o naszych pułkach: „Oni nie na wojnę idą, ale na gotowe zwycięztwo!“
Złudzenie to niestety! krótko trwało. Straszna rzeczywistość ukazała się z wieścią o porażce Wissemburgskiej... Po Wissenburgu Woerth, potem Reichsoffen.
Wszędzie stoczono walki nierównemi siłami, jeden stawał naprzeciw dziesięciu, sława tylko cała przypadała zwyciężonym, tej garstce bohaterów zmiażdżonych massą nieprzyjaciela, rozbitych bombami pruskiemi.
Nareszcie Sedan! Ośmdziesiąt tysięcy ludzi zamkniętych dokoła pagórkami, których szczyty najeżyły się artyleryą niemiecką, uniemożliwiając wszelką walkę, armia schwytana w sieć, Mac-Mahon ranny, cesarz w niewolę wzięty!
To było nie do uwierzenia, nieprawdaż? A jednak było to jeszcze niczem, w porównaniu z nikczemnym i potwornym czynem, który nazajutrz, 4 września! miał popchnąć pobitą Francyę w przepaść!...
Tak jest, nazajutrz po klęsce, znaleźli się ludzie, mianujący się Francuzami, ludzie, którzy przywłaszczając sobie władzę, z której wiadomo jaki mieli zrobić użytek, skazali na pozbawienie praw rodzinę cesarską, rozwiązali ciało prawodawcze, ogłosili rzeczpospolitą, a siebie rządem obrony narodowej!
Historya, nieubłagana historya zachowa nazwiska tych ludzi! Wypadki szybko następowały po sobie: armja Fryderyka Karola rozbiła pod murami Metzu ostatnią armję francuzką.
Już białe i czarne punkciki włóczni ułańskich ukazywały się na drogach w okolicach Paryża.
Żelazna obręcz mająca na celu odosobnienie wielkiego miasta od reszty kraju, ściskała się szybko i niebawem spoić miała dwie swe kończyny.
Dnia 17 września otoczono stolicę zupełnie.
Paweł de Nancey nie mógł mieszkać podczas oblężenia w swej willi w lasku Bulońskim sprzeciwiała się temu logika militarna.
Wynajął więc przy ulicy Lille, blizko miejsca w którem przecina ulica Bac, wielki parterowy apartament, wychodzący na ogród.
Kazał tam przenieść niezbędne meble i zamieszkał z Alicyą, przekonany, że tymczasowe to mieszkanie dłużej nad kilka tygodni nie potrwa.