<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.
Blanka.

Wiktor Hugo, w epoce niestety! tak oddalonej, w której był wielkim poetą, napisał dwa następujące wiersze:

„Nie bluźnij nigdy upadłej kobiecie,
Bo nie znasz gromu, co strzaskał jej życie.“

Wiktor Hugo miał słuszność... Saâdi, perski poeta, miał również słuszność, mówiąc:

„Nie godzi się uderzyć kobiety, nawet kwiatkiem“

Nieczuliśmy pogardy dla Blanki Lizely wówczas, gdy uwierzywszy w prawość charakteru człowieka, którego sobie upodobała, stała się kochanką Pawła.
Zrozumieliśmy, a przynajmniej powinniśmy byli zrozumieć nienawiść, która zajęła miejsce przywiązania w zranionem jej sercu, a w której ścigała bez litości i wypoczynku hrabiego, swego męża.
Jakkolwiek winną wydała nam się później cudzołożna kobieta, nieuważaliśmy jej jeszcze za straconą, bo pragnienie zemsty, a złudzenie nowej miłości popchnęło ją w objęcia Gregorego.
Lecz w dniu w którym nakłaniając ucho do podszeptów pychy, ustępując podnietom dumy, zgodziła się bez obrzydzenia zostać faworytą ukoronowanego starca, wtedy upadła... upadła zupełnie i przestajemy stawać w jej obronie.
Każdy upadek da się jeszcze wytłomaczyć, gdy w nim nie ma niecnych pobudek; lecz skoro tylko kieruje nim wyrachowanie, czy to dla pieniędzy, czy dla tytułów i honorów, skoro kobieta zamiast oddawać, sprzedaje się, przekracza ona już przepaść dzielącą ją od nierządnic, wtedy nie warto już z nią się rachować...
Czytelnicy nasi przypominają sobie baronika pruskiego, wprowadzającego dostojnego gościa na filiżankę herbaty do hrabiny de Nancey w Baden.
Nie zapomnieli też zapewne owacyi, jaką wyprawiła pod oknami hotelu pułkowa muzyka na rozkaz jego ekscelencyi.
Owacya ta wywróciła z kretesem piękne plany pana de Hertzog i podcięła w samym zarodku dumne nadzieje pani de Nancey.
Dostojny gość, zadziwiony zrazu, wpadł następnie w wściekłość, odepchnął filiżankę herbaty ofiarowaną mu pięknemi rączkami, na których miał złożyć pocałunek, wyszedł szybko z hotelu tylnemi drzwiami, podczas gdy miedziane instrumenta z podwojoną energją rozpoczynały drugą zwrotkę hymnu narodowego, a nie śmiąc czynić wymówek jego ekscelencyi, bez której nie mógł się obejść, wypędził nieszczęśliwego barona najniewinniej w świecie. O hrabinie zaś nie chciał już słyszeć, ani jako o faworycie, ani jako utrzymującej salon polityczny w Paryżu na pruskim koszcie. Zabronił surowo, aby nazwisko jej wymawiano w jego obecności.
Pani de Nancey znalazła się tedy, po tak strasznym zawodzie, w takiem samem położeniu, z jakiego wyrwał ją pan de Hertzog owego wieczoru, gdy ostatnią sztuką złota płaciła w aptece truciznę...
Z tą atoli różnicą, że dziś umierać nie chciała, a nie posiadając nic zgoła, jak tu żyć?
Użyjemy tu frazesu z artykułu „Gazety Kotońskiej“ który w przekładzie czytaliśmy w Kronice sądowej „Figara“ i powiemy, że pani de Nancey aż do chwili spotkania barona L... ściągała powszechną uwagę długą serją awantur, na które lepiej jest rzucić zasłonę.
Nie podobna nam opowiedzieć w sposób szybszy i dokładniejszy, a przyzwoity zarazem, życia jej kompletnie rozwięzłego, w którem epizodyczne role odgrywali kolejno bohaterowie rojący się z tamtej strony Renu, powiemy tylko, że nie byli to ani książęta, ani nawet hrabiowie.
Niżej już upaść było niepodobna!
Cóż pozostało z dawnej Blanki Lizely? Piękność tylko jak zawsze bez zarzutu i porównania... Ale z gorącego serca i wyniosłej duszy, nic! ani iskierki ani śladu! Widywano hrabinę de Nancey, córkę pułkownika barona Lizely, komandora legii honorowej, biesiadującą w czasie wojny z pruskiemi oficerami! Wnosili oni w jej obecności toasty na rzecz zagłady Francyi, ona zaś nie miała cywilnej odwagi rozbić szklanki o twarz szyderców, którzy pogardzili nią do tego stopnia, że śmieli w obec niej znieważać rodzinną jej ziemię!
Stosunek młodej kobiety z baronem L... był cokolwiek trwalszym, niż poprzednie awantury.
Wyższy porucznik uczuł dla Francuzki prawdziwą namiętność.
Być może, że zetknięcie się z taką namiętnością, roznieciło jaką iskierkę w spopielonem jej sercu... Tego nie wiemy, zresztą mniejsza o to...
W każdym razie, skoro baron L... przyszedł oświadczyć jej, że znaglonym jest do odjazdu i skoro zabroniono Blance jechać z nim, pod karą wydalenia z kraju, uczyniła postanowienie z rzadką filozofją. Jeżeli zaś uroniła przypadkiem kilka łez, łzy te były bez żadnej goryczy.
A teraz, kiedy skreśliliśmy na prędce szkic malujący sposób życia hrabiny przez przeciąg dwóch lat, zbliżmy się do owej katastrofy, o której policya niemiecka i „Gazeta Kolońska“ niedokładne miała wiadomości.
Oznajmiwszy baronowi L... że natychmiast wyjeżdża do Francyi, hrabina de Nancey mówiła prawdę.
Pociąg który miał zawieść młodego oficera do jego pułku, stał jeszcze na dworcu w Kolonii, kiedy Blanka czyniła już przygotowania do podróży.
Paryżanka, jakkolwiek wszystkie uczucia patryotyczne wygasły oddawna w jej sercu, zatęskniła za Francyą, a zwłaszcza za Paryżem.
Niemców miała ona już powyżej głowy, że się tak wyrazimy.
Dusiła ją atmosfera ciężka umysłu i galanteryi staroniemieckiej.
Cieszyła się na samą myśl ujrzenia znowu lasku Bulońskiego, bulwarów, opery i rozmaitości.
Miała jeszcze w zapasie kilka tysięcy talarów pochodzących z wspaniałomyślności barona L... Garnitur zaś ofiarowany jej w przeddzień wyjazdu, mógł również zostać nieźle spieniężonym.
Prawda, że nie można było nazwać tego majątkiem, zwłaszcza dla kobiety która istotnie była kiedyś bogatą, ale jakiś czas, można było żyć z tego przyzwoicie, po kawalersku.
Blanka marzyła o stworzeniu sobie egzystencyi swobodnej i wesołej, która uśmiechała się jej wielce.
Kupić meble było niepodobieństwem, musiałaby wszystkie pieniądze wyłożyć na nie. Otóż postanowiła wynająć mały apartamencik umeblowany, za pięćset franków miesięcznie. Za takąż cenę mogła mieć najęty powóz dobrze utrzymany, u pierwszego fabrykanta, któryby codzień był na jej rozkazy, od godziny czwartej.
W lasku widywano by ją zawsze samą. Obiady jadłaby również sama w modnych knajpach. Do tego chodziłaby także bez towarzysza. Byłoby to zabawne, bardzo oryginalne, a trwałoby do chwili zajaśnienia nowej jakiejś niespodziewanej gwiazdy. Czyż to było niemożebnem?!...
Blanka wiedziała, że piękność jej może lada dzień zawrócić głowę jakiemu anglikowi wypchanemu banknotami, lub jakiemuś amerykaninowi, który zachwycony jej ekscentrycznością, nie zapyta o przeszłość, ale złoży u stóp jej swoje miljony i swoją rękę, jako wdowie...
Tu Blanka uczyniła małą pauzę, bo znak zapytania stawał przed nią jak mara...
Czy była istotnie wdową?
Można było śmiało się założyć, że hrabia de Nancey przeszyty na wylot szpadą Gregorego, wyzionął ducha na rozstajnych. drogach nieopodal Homburga, w każdym razie nie zawadziło wywiedzieć się o to na pewno...
Jeżeli Paweł nie umarł, postać rzeczy się zmieniła, a projekta hrabiny inny wtedy obrót wziąść by musiały....
Hrabia ją tak kochał!... a może miłość ta nie wygasła w jego sercu... Kto wie? Mężczyźni są tak głupi... Cóżby w takim razie wstrzymywało Blankę do powrotu do męża? Ze wszystkich oryginalności, ta byłaby najoryginalniejszą.
Oddając się podobnym myślom w których jak widzimy baron L... zajmował nie wiele miejsca.
Pani de Nancey zajęta była pakowaniem w kufry licznej swej garderoby.
Dorota, jej panna służąca, ładna dziewczyna z niebieskiemi oczyma, i włosami popielatemi, podobnemi delikatnością i barwą do włosów jej pani pomagała czynnie w tem zajęciu.
— Chcesz jechać do Paryża, Doroto? — zapytała nagle Blanka. — Jeżeli tak mogę zabrać cię z sobą.
Nic Dorota nie myślała o tem, była zaręczoną. Miała wyjść za mąż za Frytza, wysokiego chłopaka przystojnego, odznaczającego się charakterem łagodnym i moralnym, z którym szczęśliwe obiecywała sobie pożycie.
Frytz ten odznaczył się podczas ostatniej kampanii! Nikt lepiej nad niego nie podpalał naftą chałup w Bazeilles i nie pędził bagnetem dzieci i starców. Z tem wszystkiem był to chłopiec pełen serca! Widząc w uszach umierającej kobiety złote kolczyki, a chcąc ofiarować je Dorocie, obciął jej uszy, by pozyskać kolczyki.
W obec takich dowodów miłości, wahać się niepodobna!
Pani de Nancey nie nalegała też bynajmniej.
Wilhelm, kamerdyner przyszedł prosić hrabiny, (wiemy to już z „Gazety Kotońskiej “), o natychmiastowe zwolnienie ze służby, gdyż ważne interesa familijne powoływały go do Monachium.
Wilhelm to także dzielny chłopiec! cokolwiek niezgrabny i ciężki, ale taką poczciwą miał twarz, okrągłą i czerwoną, z szerokiemi śmiejącemi się ciągle ustami i ufryzowaną głową jak cherubinek... Ten okrył się także sławę obok Frytza, w Bazeilles.
Blanka mogła obejść się bez niego. Obliczywszy się z nim, dodała mu jeszcze znaczną kwotę do zasług, to też odjechał przejęty głęboką wdzięcznością, zciągając na panią hrabinę wszystkie błogosławieństwa Boga, protegującego Niemcy.
Nadeszła noc. Przyniesiono obiad z restauracyi, a pani de Nancey usiadła sama do stołu, myśląc, że nazajutrz, o tej samej godzinie, wsiadać będzie na kolej.
O godzinie dziewiątej Dorota zajmująca pokój o piętro wyżej, prosiła swojej pani o pozwolenie udania się na spoczynek.
— Idź — odrzekła hrabina — ale obejrzyj wpierw, czy drzwi dobrze pozamykane i okna na parterze. Nie ma już w domu mężczyzny, trzeba mieć się na ostrożności.
Dorota zapewniła swą panię z całym szacunkiem, że w uczciwym kraju niemieckim nie ma złodziei. Pomimo to zeszła, powróciła niebawem, zapewniając, że wszystko jest w porządku i udała się do siebie.
Blanka miała zwyczaj kłaść się późno. Poczyniła ostatnie przygotowania do podróży, aby już nie myśleć o tem nazajutrz, włożyła w podróżną torbę klejnoty i pieniądze, zatrzymując przy sobie tylko pugilaresik zawierający dwadzieścia ludwików i kilka banknotów, zamknęła na dwa spusty drzwi od szafy w której znajdował podróżny worek, wsunęła klucz do kieszeni (od kradzieży popełnionej przez Gregorego w Baden, stała się niedowierzającą), wzięła książkę, usiadła przy małym stoliczku oświetlonym lampą i zaczęła czytać.
Pani de Nancey utrudziwszy się wielce dnia tego, uczuła wcześniej potrzebę udania się na spoczynek.
Na kilka minut po północy zamknęła książkę, zapaliła świecę, zgasiła lampę i skierowała się ku swemu gabinetowi tualetowemu.
Otwierając drzwi, zadrżała nagle i przystanęła nadstawiwszy ucha. Zdawało jej się, że słyszy dziwny szmer, czy hałas na parterze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.