Komedjanci/Część IV/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Komedjanci |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część IV Cała powieść |
Indeks stron |
Cesia chodziła niespokojna i zapłakana z gniewu po swoim pokoju, gdy ojciec wpadł do niej z tak obłąkanym wzrokiem, tak poruszony, zajadły, zmieniony, że ujrzawszy go, cofnęła się z przestrachem.
— Co to jest znowu? — zawołał. — Chcecie mnie żywego wpędzić do grobu? pragniecie śmierci mojej? Co za nowe napadło cię szaleństwo? Coś zrobiła z Farurejem, który zrywa?
— Ja? Ja nic nie wiem.
— Tyś mu dała powód.
— Powtarzam ci, ojcze, to kaprys starca. Ale dlaczegoż ma to nas tak bardzo obchodzić?
— Nas to gubi! Ożenienie Sylwana, zerwanie z Farurejem — to są ciosy nie do przeniesienia. Kto cię teraz weźmie, godna swojej matki córko?
— Ojcze! Jam temu niewinna. Farurej stara się o Halinę.
— Niewinna! Wszyscy niewinni, a któż winien? Dlaczego ciągnęłaś go wprzódy, odpychałaś potem przez niepojęte jakieś dziwactwo? Szydziłaś ze starego i pomiatała nim, jak dzieckiem: zraziłaś go. Więc wy mnie chcecie zabić? wy mnie chcecie zabić! Ty, twoja babka, twoja matka, Sylwan... wszyscy, wszyscy spiknęliście się na spokojność moją!
Cesia zamilkła. Hrabia chodzić zaczął żywo.
— Pisz do niego, rób, co chcesz, niech powraca.
— To być nie może.
— Być nie może! A więc bić się z nim będę ja, Sylwan, Wacław; zabijemy go. To wstyd nowy, śmiech ludzki, hańba: trzeba umierać ze sromu; ja tego nie przeżyję, ludzie nas wkrótce palcami wytykać będą. Ten zjawiony z pod ziemi synowiec, — mówił dalej sam do siebie — ta konfiskata majątku, to zamążpójście Czeremowej, ożenienie Sylwana, te zniszczone najpiękniejsze nadzieje: to wszystko nad siły moje. Ludzie z radością patrzą na mój upadek, na upokorzenie, cieszą się z nieszczęścia, którego los i oni sami są sprawcami. Nie mam się gdzie obrócić, zewsząd mnie ściga cios jakiś.
I, odwróciwszy się do córki, zawołał nieprzytomny:
— Bądźże przeklęta... ty, on i wy wszyscy!
To mówiąc, wybiegł z pokoju Cesi, przeleciał puste i osmutniałe salony i począł błądzić po podwórzu, nie postrzegając, że się na dziwowisko ludzi wystawiał; gdy nadbiegający sługa dał mu znać, że przysłany z bliskiej poczty umyślny oznajmił o przybyciu Sylana.
Za pół godziny z żoną w Denderowie być mieli.
Ten drugi cios, zamiast dobić, oprzytomnił hrabiego.