Komedjanci/Część IV/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Komedjanci |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część IV Cała powieść |
Indeks stron |
Minęło dni kilka i szczęściem jakoś na pierwsze gorące wrażenie Sylwan z żoną nie przybył: choroba Eweliny, która nazajutrz po ślubie niebezpiecznie zapadła, wstrzymała przyjazd państwa młodych. Nie brakło jednak zmartwień staremu Denderze, który, zamknięty między czterema ścianami, zębami zgrzytał z gniewu, a wychodząc między ludzi, musiał przybierać twarz pogodną, oblicze spokojne i okazywać się panem więcej niż kiedy, wśród grożącej mu co chwila ruiny. Zbliżał się co chwila Nowy Rok i kontrakty; zewszechstron sypały się znowu żądania kapitałów, a sam hrabia, uprzedzając niektórych wierzycieli i chcąc ich odurzyć, rozkazał rozesłać listy, ofiarując im zwrot sum, od których procentów nawet nie było czem zapłacić. Komedja przynajmniej śmiało i raźnie odegrywała się do końca.
Dodawała zgryzoty hrabiemu Cesia, której nienawiść, wstręt, nielitościwe obejście się z Farurejem codzień stawały się wyraźniejsze i bardziej zagrażały zerwaniem. Stary zalotnik, nękany, wkońcu począł bywać coraz rzadziej, coraz krócej: ochłódł, zdawał się namyślać; a ta w nim zmiana, zamiast opamiętać Cesię, większe w niej jeszcze wybuchy gniewu wzbudzała. Rozstawali się za każdym razem gorzej i marszałek przez kilka tygodni ani się już pokazał.
Hrabia, coraz bardziej niespokojny, posłał wreszcie dowiedzieć się o jego zdrowie. Odpowiedziano mu, że był zupełnie zdrów i wyjechał w sąsiedztwo. Cesia, obrażona przydłuższem milczeniem, ze swej strony poczęła się dowiadywać, co robił, a z badania okazało się wyraźnie, że do młodej jakiejś wdówki począł dojeżdżać codziennie i miał już w głowie nowe jakieś zamiary.
Nie utaiło się to i przed hrabią, bo złe wieści szybkie mają skrzydła; ale, jak mógł, kłamał przed sobą i nie rozumiał, żeby to miało zrywać projekta; sądził raczej, że marszałek chciał tylko zazdrość wzbudzić w Cesi. Napisał więc list grzeczny, zapraszając Farureja do siebie.
Nazajutrz przybył żądany gość w kwaśnym nadzwyczaj humorze, widocznie tylko gwałtem wciągnięty, z miną znudzoną i pogardliwą. Cesia powitała go zimno, choć grzecznie, lecz nie wytrzymawszy, zaraz mu z dumą obrażoną przycinać poczęła. Farurej, nie tłumacząc się, zamilkł.
Po obiedzie zostawiono ich samych. Hrabina tylko usiadła dla przyzwoitości z książką w drugim pokoju. Farurej trzymał się ciągle zdaleka, chodził zamyślony; Cesia poczęła żartować po swojemu.
— Czy pan tak czem zajęty, czy tak chory na te swoje nogi, — spytała z francuska po chwili — że do nas nawet przyjechać nie możesz, tylko raz w kilka tygodni?
— Zdrów jestem zupełnie, — odpowiedział Farurej — powiem pani nawet, że mi nogi bardzo odeszły po smarowaniu doktora Schwarca; nie mam też żadnego pilnego zajęcia, ale obawiam się już naprzykrzać, szczególniej pani.
— Któż panu mówił, że się naprzykrzasz?
— Widzę to dobrze od niejakiego czasu. Pani jesteś zawsze dla mnie tak nielitościwa, tak przy mnie smutna i podrażniona, że pragnę jej zejść z oczu i oszczędzić powodów zniecierpliwienia.
— Dziękuję za tę troskliwość o mnie, — zimno i dumnie mierząc go okiem, odpowiedziała Cesia — lecz skądże to pan tak nagle dopatrzyłeś się teraz tylu rzeczy dawniej niewidzianych?
— Que voulez vous? Sama pani postrzegasz, żem stary, dużo patrzę, dużo myślę...
— A! przecieżeś się pan opatrzył! — ze śmiechem wybuchła Cesia. — Delicieux! charmant!
— Tak, pani, — rzekł chłodno Farurej — a zarazem postrzegłem, że pani jesteś bardzo młoda: za młoda dla tak starego człowieka.
— Cóż to? wymówka? Co to jest?
— Nic. To tylko trochę za późne opamiętanie.
— Czemuż tak późne? — chwyciła za słowo Cesia.
Farurej zamilkł, powstrzymał się z dalszem tłumaczeniem, ale rozogniona Cesia wiodła go coraz dalej, jakby naumyślnie.
— Cha! cha! — rzekła — jakiś pan dziś nieoceniony! Cóż dalej, kochany marszałku, co dalej?
— Pani! — rzekł nagle, zatrzymując się naprzeciw niej, marszałek i przybierając minę zarazem smutną i poważną. — Istotnie, zawsze czas postrzec się, gdy kto ma popełnić niedorzeczność. Właśnie muszę panią za jedną, do której się z pokorą przyznaję, przeprosić.
— Za którą? — spytała dowcipnie Cesia, doprowadzając go do niecierpliwości. — Tyle ich było!
— Za jedną i jedyną, zdaje mi się, jaką mam sobie do wyrzucenia: za to, żem śmiał sądzić, iż się pani potrafię podobać, ja stary, niedołężny podagryk; żem ośmielił się mieć nadzieję pozyskać, jeśli nie jej serce, to litość i trochę względu. Była to chwila złudzenia, dziś...
— Dziś się panu otworzyły oczy! que c’est heureux! — przerwała Cesia, śmiejąc się do rozpuku. — A! dokończże pan.
— Dane mi słowo pani zwracam jej z boleścią, ale z przekonaniem, że nie bylibyśmy, nie moglibyśmy być z sobą szczęśliwi. Ja dla pani, widzę to za późno, niestety, jestem całkiem niestosowny: mam jeszcze trochę uczucia i odrobinkę dumy. Znajdziesz, pani, innego, zapewne szczęśliwiej obdarzonego ode mnie.
To mówiąc, Farurej z godnością i powagą ukłonił się grzecznie.
— I cóż jeszcze? I cóż mi pan powiesz jeszcze równie miłego i grzecznego? — spytała Cesia w gniewie, zbliżając się do niego.
— Darujesz mi, pani, żem tak długo zostawał w błędzie, żem ją tak nielitościwie nudził moją figurą. Zwracam jej przyrzeczenie szczęścia mojego i swobodę; spodziewam się, żeś pani choć dziś powinna być ze mnie kontenta.
— Zupełnie, — odpowiedziała Cesia, hamując w sobie wybuch złości — dziękuję panu serdecznie za swobodę i uwalniam go także. Nie wątpię, że pani Halina S. stosowniejszą dla niego będzie partją, ma lat z dziesięć więcej ode mnie i daleko więcej drogiego doświadczenia, którego mi całkiem braknie.
Rzucając ten pocisk ostatni w oczy staremu zalotnikowi, Cesia dygnęła z udaną powagą i wybiegła, drzwi zatrzaskując za sobą. Farurej, trochę zmieszany, wziął kapelusz i wyszedł pożegnać hrabiego.
Potrzeba było i z nim pomówić i jemu zwrócić dane słowo. Trudności swojego położenia nie skrywał przed sobą Farurej; ale to było nieuchronnem: powlókł się więc z posępną twarzą i, nie chcąc odwlekać długo, przybierać się powolnie, woląc odrazu zerwać maskę, przemówił do wcale nieprzygotowanego na ten cios Dendery:
— Panie hrabio! ze smutkiem mi przychodzi wyrzec się chlubnych nadziei ściślejszego połączenia z twoim domem. Panna Cecylja, jakem to już postrzegał oddawna, nie może przywyknąć do mnie: wieki nasze są niestosowne; ja się trochę starzeję.
Zaskoczony tak nagle Dendera spojrzał dziko i zawołał:
— Pozwól sobie powiedzieć, mości marszałku, że ci trochę za późno przyszły te refleksje.
— Owszem, bardzo jeszcze w porę, by pięknej hrabiance nie zawiązywać losu. Zwróciłem już jej dane mi słowo, przyjęła je, uwolniła wzajemnie; rozstaliśmy się bez łzy i żalu.
— Jakto? jakto? ale cóż to się stało? co mogło być powodem? Jakieś chwilowe nieporozumienie?
— Nie, hrabio. Czekałem długo, rozważałem bacznie, uwodziłem się nadzieją doostatka; nareszcie trzeba się było poddać oczywistości: przekonaliśmy się wzajemnie, żeśmy niestosowni dla siebie.
— Ale, panie marszałku, ja na to nie dozwolę. To się tak zrywać nie może, to z ujmą dla domu mojego.
Farurej, uśmiechając się, ruszył ramionami.
— To być musi, kiedy jest; rzecz skończona.
— Ja na to nie pozwolę! ja na to nie pozwolę! Ja poszukiwać będę!
— Jak? — spytał zimno Farurej. — Nie widzę, cobyś pan mógł poradzić?
— Moja córka jest tem skompromitowana: cały świat wie o jej zaręczynach. Tak się to zerwać nie może.
— A kiedy się zerwało — odparł znów z wielką flegmą marszałek.
— Ale to osobista nas wszystkich uraza! Ja, Sylwan, Wacław poszukiwać jej będziemy na osobie pańskiej!
Marszałek, który widać od sąsiadów zasłyszeć coś musiał o powikłaniu interesów Denderowa, zbliżył się do hrabiego.
— Kochany hrabio, — rzekł, kłaniając mu się — to wszystko dobrze, ale wiesz, że się nie strzela do człowieka, któremu się winno pieniądze. Oddasz mi, coś winien, ty i Sylwan przyślecie sekundantów, umówimy się o czas, miejsce i wybór broni i bić się będziemy.
— Bardzo dobrze! bardzo dobrze! — zakrzyczał wściekle Dendera.
— Jestem i będę na rozkazy, a teraz pozwól się pożegnać — rzekł Farurej, biorąc za klamkę. — Mes respects à Madame la Comtesse. Votre seviteur!