<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Teraz muszę opowiedzieć, co działo się w pałacu, kiedy spostrzeżono, że niema króla.
Wchodzi rano do sypialni najstarszy lokaj i oczom nie wierzy: okno otwarte, łóżko rozrzucone, a Maciusia ani śladu.
Mądry był królewski lokaj: zamknął na klucz sypialnię, pobiegł do mistrza ceremonji, który spał jeszcze — obudził go i do ucha powiedział:
— Jaśnie wielmożny mistrzu ceremonji, król zginął.
Mistrz ceremonji w największej tajemnicy zatelefonował do prezesa ministrów.
Nie upłynęło dziesięć minut, gdy w szalonym pędzie zajechały trzy samochody:

prezesa ministrów
ministra spraw wewnętrznych
prefekta policji.

— Ukradli króla.
To przecież jasne. Nieprzyjacielowi musiało bardzo na tem zależeć, żeby ukraść króla. Wojsko się dowie, że niema króla, więc bić się nie zechce — i bez boju nieprzyjaciel zawładnie stolicą.
— Kto wie, że niema króla?
— Nikt nie wie.
— To dobrze.
— Musimy się tylko dowiedzieć, czy Maciuś został uprowadzony, czy też zabity. Panie prefekcie policji, proszę to zbadać. Czekam za godzinę odpowiedzi.
W parku królewskim była sadzawka. Może utopili Maciusia? Sprowadzono z ministerjum morskiego ubranie nurka. Ubranie nurka — to jest taki żelazny klosz z okienkami i rurą, przez którą się pompuje powietrze. Prefekt policji włożył na głowę ten klosz, spuścił się na dno sadzawki — chodzi i szuka. A z góry mu marynarze pompują powietrze. Ale Maciusia nie znalazł.
Wezwano do pałacu doktora i ministra handlu. Wszystko robiono w największej tajemnicy, ale coś trzeba było przecież powiedzieć, bo służba wiedziała, że się coś stało, kiedy ministrowie od samego rana latają, jak opętani.
Więc powiedzieli, że Maciuś jest niezdrów i doktór zapisał mu na śniadanie raki. I dlatego prefekt policji wlazł do sadzawki.
Zagranicznemu guwernerowi powiedziano, że Maciuś lekcji mieć nie będzie, bo leży w łóżku. Obecność doktora upewniła wszystkich, że to jest prawda.
— No dobrze, więc dziś możemy już być spokojni — powiedział minister spraw wewnętrznych — ale co jutro zrobimy.
— Jestem prezesem ministrów i głowę mam nie od parady. Zaraz zobaczycie.
Przyjechał minister handlu.
— Czy pan pamięta tę lalkę, którą Maciuś kazał kupić dla Irenki?
— Doskonale pamiętam. A bo małą mi zrobił awanturę minister finansów, że na głupstwa wydaję pieniądze.
— Więc jedź pan w tej chwili do fabrykanta i powiedz pan, że na jutro musi być podług fotografji Maciusia zrobiona taka lalka, żeby nikt, ale to nikt nie poznał, żeby wszyscy myśleli, że to naprawdę żywy Maciuś.
Prefekt policji wyszedł z sadzawki i dla niepoznaki wyciągnął dziesięć raków, które zaraz odesłano z wielkim hałasem do królewskiej kuchni. A doktór napisał pod dyktando receptę:

Rp.
Zupa rakowa
ex 10 raków dosis una
S. Co dwie godziny łyżka.

Kiedy dostawca jego królewskiej mości usłyszał, że sam minister handlu czeka go w gabinecie, aż ręce zatarł z radości:
— Znów Maciusiowi strzeliło coś do głowy.
Obstalunek tembardziej mu był potrzebny, że z chwilą wybuchu wojny — wszyscy prawie ojcowie i wujaszki wyjechali, i nikt nie miał głowy do kupowania lalek.
— Panie fabrykancie, terminowy obstalunek. Lalka musi być gotowa na jutro.
— To będzie trudno. Prawie wszyscy robotnicy poszli na wojnę, zostały tylko robotnice i chorzy. A przytem zawalony jestem robotą, bo prawie każdy ojciec, idąc na wojnę, kupuje dzieciom swoim lalki, żeby nie płakały i nie tęskniły i były grzeczne.
Fabrykant kłamał jak najęty. Bo nikt z jego robotników nie poszedł na wojnę, bo tak im mało płacił za robotę, że wszyscy z głodu byli chorzy i niezdatni do służby wojskowej. Obstalunków żadnych nie miał. A powiedział tak, bo za lalkę chciał wziąć dużo pieniędzy.
Aż oczy mu się zaśmiały, kiedy się dowiedział, że tą lalką ma być Maciuś.
— Uważa pan: król musi się często pokazywać. Będzie jeździł powozem po mieście, żeby nie myśleli, że się boi, że jest wojna, i siedzi schowany. A poco dziecko wozić tak ciągle po mieście. Może być deszcz — zaziębi się albo co. A rozumie pan, że właśnie teraz dbać trzeba o zdrowie króla.
Za mądry był fabrykant, żeby się nie domyśleć, że tak mu tylko mówią, że tu jest jakaś tajemnica.
— Więc koniecznie na jutro?
— Na jutro na dziewiątą rano.
Fabrykant wziął pióro, niby to coś liczył — Maciusia musi przecież zrobić z najlepszej porcelany — nie wie, czy mu starczy. Tak, to musi bardzo drogo kosztować. I robotnikom więcej zapłacić musi za tajemnicę. A tu maszyna mu się zepsuła. Ile to reparacja będzie kosztowała! No — i te obstalunki musi odłożyć. Liczył — liczył długo.
— Panie ministrze handlu, gdyby nie wojna — ja rozumiem przecież, że teraz są wielkie wydatki na wojsko i armaty. Gdyby nie wojna, musielibyście dwa razy więcej zapłacić. Więc niech będzie — no już ostatnia cena...
I powiedział taką sumę, że minister aż jęknął.
— Ależ to ździerstwo.
— Panie ministrze, pan obraziłeś przemysł narodowy.
Minister zatelefonował do prezesa, bo sam bał się tyle pieniędzy płacić. Ale bojąc się, żeby rozmowy ktoś nie podsłuchał, zamiast „lalka“ powiedział: „armata“.
— Panie prezesie ministrów, strasznie drogo chcą za tę armatę.
Prezes ministrów domyślił się zaraz o co chodzi, więc powiedział:
— Nie targuj się pan, tylko powiedz, że musi za pociągnięciem sznurka salutować.
Telefonistka bardzo się ździwiła, co to za nowe armaty, które mają salutować.
Fabrykant zaczął się rzucać:
— On do obstalunku dołoży. To nie jego rzecz. Niech się zwrócą do królewskiego mechanika albo zegarmistrza. On jest poważny przemysłowiec, a nie magik. Maciuś będzie zamykał oczy, ale salutować nie będzie — i basta. Wreszcie i na to zgoda, ale nie opuści ani złamanego szeląga.
Spocony i głodny wracał minister handlu do domu.
Spocony i głodny wrócił prefekt policji do pałacu.
— Już wiem, jak Maciusia ukradli. Obejrzałem wszystko dokładnie. Było tak: kiedy Maciuś spał, zarzucono mu na głowę worek i wyniesiono do królewskiego ogrodu tam, gdzie rosną maliny. Między malinami jest wydeptane miejsce. Tam Maciuś zemdlał. Więc dano mu na otrzeźwienie maliny i wiśnie. Leży tam sześć pestek od wisien. Kiedy przenoszono Maciusia przez parkan, musiał się bronić, bo na korze drzewa są ślady błękitnej krwi. Dla niepoznaki wsadzono go na krowę. Sam prefekt widział ślady krowich nóg. Potem droga prowadzi do lasu, gdzie znaleziono worek. A potem napewno ukryto gdzieś żywego Maciusia, a gdzie, prefekt nie wie, bo miał mało czasu i nie mógł się nikogo pytać, żeby nie zdradzić tajemnicy. Należy pilnować zagranicznego guwernera, bo jest bardzo podejrzany: pytał się, czy może odwiedzić Maciusia. A oto są pestki od wisien i worek.
Prezes ministrów włożył worek i pestki do skrzynki, zamknął na kłódkę i opieczętował czerwonym lakiem, a na wierzchu napisał po łacinie: corpus delicti.
Bo tak już jest przyjęte, że jak ktoś czegoś sam nie wie i nie chce, żeby inni wiedzieli, to pisze po łacinie.
Nazajutrz minister wojny składał pożegnalny raport, a Maciuś lalka nic nie powiedział, tylko salutował.
I na wszystkich rogach ulic wywieszono ogłoszenia, że ludność stolicy może spokojnie pracować, bo król Maciuś codziennie w otwartym samochodzie wyjeżdżać będzie na spacer.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.