<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Pociąg składał się z trzydziestu wagonów towarowych, którymi jechali żołnierze, z kilku odkrytych platform z wozami i karabinami maszynowemi, i jednego osobowego wagonu dla oficerów.
Obudził się Maciuś z lekkim bólem głowy. Prócz tego bolała go rozbita noga, plecy i oczy. Ręce miał brudne i lepkie, a przytem dokuczało mu nieznośne swędzenie.
— Wstawajcie, raki, bo zupa wam wystygnie.
Nieprzyzwyczajony do żołnierskiej strawy Maciuś, zaledwie parę łyżek przełknął.
— Jedz, bracie, bo nic innego nie dostaniesz, — zachęcał go Felek, ale bezskutecznie.
— Głowa mnie boli.
— Słuchaj Tomek, nie myśl tylko chorować — szepnął zafrasowany towarzysz. — Na wojnie wolno być rannym, ale nie chorym.
I Felek zaczął się nagle drapać.
— Stary miał rację, — powiedział, — już juchy oblazły. A ciebie nie gryzie?
— Kto? — zapytał Maciuś.
— Kto? — Pchły. — A może co gorszego. Stary mi mówił, że na wojnie mniej dokuczają kule, niż te zwierzątka.
Maciuś znał historję nieszczęsnego królewskiego lokaja — i pomyślał:
— Jak też wygląda owad, który tak rozgniewał wtedy króla.
Ale nie było czasu długo myśleć, bo nagle kapral zawołał:
— Chowajcie się, porucznik idzie.
Wepchnięto ich w kąt wagonu i przykryto.
Sprawdzano odzież — i tak się jakoś stało, że zbywało coś temu i tamtemu, a że w wagonie był jeden żołnierz — krawiec, a zamiłowany w swym zawodzie, więc z nudów wziął się chętnie do uszycia dla ochotników żołnierskiego uniformu.
Gorzej było z butami.
— Słuchajcie chłopcy, czy wy naprawdę myślicie wojować?
— Na to jedziemy.
— Tak to tak, — ale marsze są ciężkie. Buty dla żołnierza — to pierwsza rzecz po karabinie. Dopóki nogi masz zdrowe, toś żołnierz, a natrzesz je sobie, toś dziad. Zdechł pies. Na nic.
Tak sobie gwarząc, jechali powoli. Przystanki były długie. To ich zatrzymywano na stacjach godzinę i dłużej, to stawiano na boczne szyny, aby przepuścić ważniejsze pociągi, to cofano na stacje, które już przejechali, to zatrzymywano o parę wiorst przed dworcem, bo linje były zajęte.
Żołnierze śpiewali, ktoś grał na harmonji w sąsiednim wagonie. Nawet tańczyli na licznych postojach. A Maciusiowi i Felkowi czas tembardziej się dłużył, że ich nie wypuszczano z wagonów.
— Nie wychylajcie się, bo porucznik zobaczy.
Maciuś czuł się tak zmęczony, jakby nie jeden, ale pięć wielkich bojów przeżył. Chciał zasnąć, nie mógł, bo mu dokuczało swędzenie; chciał wyjść — nie można; a duszno było w wagonie.
— Wiecie dlaczego tak długo stoimy, — przyszedł z nowiną jeden z żołnierzy, wesoły, żywy, coraz się gdzie wśrubował i z inną powracał wiadomością.
— No co? Pewnie nieprzyjaciel most wysadził w powietrze albo tor uszkodził.
— Nie, nasi dobrze mostów pilnują.
— Więc węgla zabrakło, bo kolej nie przewidziała, że ma być zapas dla tylu pociągów.
— Może szpieg jaki uszkodził parowóz.
— I to nie. Wszystkie transporty wstrzymano, bo będzie przejeżdżał pociąg królewski.
— A któż u pioruna, będzie nim jechał? Bo chyba nie król Maciuś.
— Jego tam bardzo potrzeba.
— Potrzeba czy nie potrzeba, a on król — i tyle.
— Królowie teraz na wojny nie jadą.
— Inni może nie jadą, a Maciuś może jechać, — wtrącił się nagle Maciuś, choć go Felek ciągnął za kapotę.
— Wszyscy królowie jednakowi. Dawniej, to tam może było inaczej.
— Co my tam wiemy, jak było dawniej. Może tak samo leżeli pod pierzyną, a że nikt nie pamięta, więc kłamią.
— Co mają kłamać.
— No powiedzcie, ilu królów zabili na wojnie, a ilu żołnierzy?
— No bo król jest jeden, a żołnierzy dużo.
— A tybyś może chciał jeszcze więcej jak jednego. I z takim jednym dosyć kramu.
Maciuś uszom własnym nie wierzył. Tyle się nasłuchał o miłości narodu do króla, a szczególniej wojska. Jeszcze wczoraj myślał, że musi się ukrywać, żeby z nadmiaru miłości nie wyrządzili mu szkody; a teraz widzi, że gdyby odkryto, kim jest, nie wzbudziłoby to wcale zachwytu.
Dziwne: wojsko jedzie bić się za króla, którego nie lubi.
Bał się Maciuś, żeby czego na ojca nie powiedzieli. Ale nie: nawet go pochwalili:
— Nieboszczyk nie lubił wojen. Sam nie chciał się bić i narodu do wojny nie zmuszał.
Uwaga ta przyniosła pewną ulgę zbolałemu sercu Maciusia.
— I po prawdzie — co król będzie robił na wojnie. Prześpi się na trawie — zaraz kataru dostanie. Pchły mu spać nie dadzą. Od zapachu żołnierskiego sukna głowa go rozboli. I skórę mają delikatną — i nosy delikatne.
Maciuś był sprawiedliwy. Nie mógł nie przyznać, że mają rację.
Wczoraj spał na trawie — i ma naprawdę katar. I głowa go boli — i skóra cała nieznośnie swędzi.
— No chłopcy, dajcie pokój — i tak nic nie wymyślimy. Lepiej sobie co wesołego zaśpiewać.
— Jedziemy! — krzyknął ktoś.
I naprawdę pociąg dość szybko ruszył. Bo tak się jakoś dziwnie składało, że ile razy kto powiedział, że pociąg stać będzie długo, pociąg ruszał nagle — i żołnierze wskakiwali w biegu, a niejeden nie zdążył i zostawał w drodze.
— Uczą nas tak w drodze, żeby się nie gapić, — domyślał się któryś.
Zajechali na większą stację. I naprawdę się okazało, że przejeżdżać będzie jakaś wielka figura. Flagi — warta honorowa, jakieś damy biało ubrane i dwoje dzieci z pięknemi bukietami.
— Królewskim pociągiem jedzie na front sam minister wojny.
Znów postawili pociąg na sąsiedniej linji, gdzie stali całą noc, którą Maciuś przespał kamiennym snem. Głodny, zmęczony i smutny — spał Maciuś, i nic mu się nie śniło.
Od świtu czyszczono i myto wagony, — porucznik biegał i sam wszystkiego doglądał.
— Trzeba was schować, chłopcy, bo będzie krewa, — powiedział kapral.
I Felek z Maciusiem zostali przyjęci do ubogiej izdebki zwrotniczego. Poczciwa żona zajęła się wojakami. Ciekawa też była, myśląc, że od małych więcej się czego dowie.
— Oj, dzieci, dzieci — biadała — i poco wam to było. Nie lepiej chodzić do szkoły. Dawno wojujecie? Gdzie byliście, — dokąd jedziecie?
— Dobra pani gospodyni — chmurnie odpowiedział Felek. — Ojciec nasz jest plutonowy. I tak nam na odjezdnem powiedział: dobry żołnierz nogi ma do marszów, ręce do karabina, oczy do patrzenia, uszy do słuchania, a język na to, żeby go trzymać za zębami, dopóki ich łyżka nie otworzy z zupą żołnierską. Żołnierz jednym karabinem jednej broni głowy. A jednym głupim językiem zgubić może nie tylko własną głowę, ale — całego oddziału. — Skąd i dokąd jedziemy — to tajemnica wojenna. Nic nie wiemy i nic nie powiemy.
Aż usta otworzyła szeroko dobra zwrotniczowa:
— Ktoby się to spodziewał. Malec, a gada jak stary. Macie rację: dużo bo szpiegów między wojskiem się włóczy. Ubierze taki siaki mundur żołnierski i wypyta, wywie się o wszystkiem, a potem hajda do nieprzyjaciela.
I z wielkiego szacunku nietylko napoiła ich herbatą, ale i kiełbasy dała.
Smakowało Maciusiowi śniadanie, tembardziej, że i umył się jak należy.
— Pociąg królewski, pociąg królewski — rozległo się wołanie.
Felek wlazł z Maciusiem na drabinę, która stała przy obórce zwrotniczego i patrzyli.
— Jedzie.
Piękny pociąg osobowy z dużemi oknami wjeżdża na stację. Orkiestra gra hymn narodowy. W oknie stoi dobrze Maciusiowi znany minister wojny.
Oczy ministra spotkały się na chwilę z oczami Maciusia.
Maciuś drgnął i szybko się pochylił: coby to było, gdyby go poznał minister.
Minister nie mógł poznać Maciusia, po pierwsze dlatego, że myśl jego była zajęta bardzo ważnemi sprawami, a po drugie dlatego, że już po ucieczce Maciusia, którą prezes ministrów ukrył przed wszystkimi, o czem później się powie, — Maciuś podrobiony żegnał go na drogę w stolicy.
Minister spraw zagranicznych kazał mu się przygotować do wojny z jednym, a bić się trzeba aż z trzema królami.
Minister wojny miał teraz o czem myśleć: — łatwo powiedzieć — idź i bij się, kiedy aż trzech na ciebie idzie. Co z tego, że pobije jednego albo dwóch nawet, jeżeli go trzeci położy.
Żołnierzy by może starczyło, ale ani karabinów niema, ile potrzeba, ani armat, ani odzieży. To też minister taki plan obmyślił:
— Rzuci się znienacka, rozbije pierwszego nieprzyjaciela — zabierze mu wszystko, co on przygotował do wojny — i dopiero weźmie się do drugiego.
Przykro było trochę Maciusiowi, gdy patrzał, jak wojsko stało na baczność, jak ministrowi dawano kwiaty i orkiestra bez przerwy grała.
— Mnie się to wszystko należy, — pomyślał.
Ale że był sprawiedliwy, więc zaraz sam sobie wszystko wytłomaczył:
— Tak, łatwo chodzić i salutować, słuchać muzyki i brać bukiety. Ale powiedz no, mój Maciusiu, czy wiedziałbyś, dokąd posyłać wojsko, kiedy nie umiesz jeszcze geografji.
Bo co wie Maciuś? — Zna trochę rzek i gór i wysp, wie że ziemia jest okrągła i obraca się dokoła osi, ale taki minister musi znać wszystkie fortece, wszystkie drogi, musi znać każdą ścieżkę w lesie. Pra–pra–dziadek Maciusia wygrał wielką bitwę, bo kiedy nieprzyjaciel prowadził na niego wojska, on schował się w lesie, przeczekał aż nieprzyjaciel wejdzie głęboko w las, a sam gęstemi ścieżkami zaszedł od tyłu i rozbił go na głowę. Nieprzyjaciel myślał, że spotka wojsko pra–dziadka z przodu, a on uderzył niespodzianie z tyłu i jeszcze go wepchnął w bagna.
A Maciuś czy zna swoje lasy i błota?
Pozna je teraz. Gdyby siedział w stolicy, znałby tylko swój ogród królewski. A tak — zobaczy całe swoje państwo.
Mieli słuszność żołnierze, że śmieli się z Maciusia. Maciuś jest bardzo jeszcze małym i mało uczonym królem. Może i źle się stało, że wojna tak odrazu wybuchła. Żeby choć za dwa lata, albo za rok jakiś.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.