<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PAMIĘTNIK MACIUSIA.

Maciuś pisze pamiętnik.
Na okładce narysował domek, palmę, zdaleka górę i morze, dużo orłów i zachód słońca. Na dole napisał: „Mój pamiętnik na wyspie bezludnej Białego Szatana. O czem myślałem i co robiłem“.
Na pierwszej stronicy znów był rysunek, ale się nie udał, bo Maciuś się spieszył. A pod nim zapisanych było siedem książek, które Maciuś chciałby przeczytać:
1. Żeby była książka, w której są wszystkie nauki opisane, żeby można wybrać najpotrzebniejszą i najciekawszą naukę — i już od tego zacząć.
2. Żeby była książka o królach ale nie historja, tylko jacy byli, jak mieli dziesięć lat albo dwanaście.
3. Żeby była taka sama książka o wielkich wynalazcach, podróżnikach i rozbójnikach, — różnych zbójcach.
4. Żeby była książka ze wszystkiemi bajkami czarnych i żółtych dzieci.
5. Żeby była książka, ale bardzo gruba, o pszczołach i mrówkach, — i o zwierzętach.
6. Żeby była książka, jacy są różni ludzie na świecie: jacy są porządni i nieporządni, ile jest leniuchów i pracowitych, wesołych i smutnych, złych i dobrych, takich, którzy dokuczają i nie dają spokoju i czy można poprawić, żeby się nie bili, nie kłócili, nie dokuczali.
7. Książka, gdzie są zapisane mądre prawa, które mogą zostać, i głupie, które trzeba zmienić.
Chciałbym też przeczytać książkę, jak się tresuje dzikie zwierzęta: lwy, tygrysy i t. d.

Myślałem dziś, że woda może być wodą, ale jak gorąca, zamienia się w parę, jak jest zimna, robi się lód. Więc niewiadomo, czem jest naprawdę: parą, wodą czy lodem.
Może tak samo jest z człowiekiem, — że jest różny.

Byłem dziś w lesie. Chciałem okrążyć całą wyspę, ale za daleko. Wylądowałem z tamtej strony. Zdaje mi się, że widziałem czarnego człowieka. A może to była małpa. Coś jakby krzyknął i uciekł.
Zdaje mi się, że nawet bohater czasem się przestraszy. Czy jest na świecie człowiek, który się nigdy ale to nigdy ani razu nie zląkł?

Dziś moje urodziny. Smutny król przysłał powinszowanie i lunetę. Patrzałem przez lunetę na księżyc. Widziałem góry na księżycu. Ale lasów niema.
Nie wiem, czy skończyłem jedenaście czy dwanaście lat. Probowałem myśleć, jak się jest dorosłym. Wiem, że rosnę, ale nie mogę uwierzyć, że będę duży albo stary. Wszystko jest takie dziwne.

Niedziela.

Była wielka burza na morzu. Bardzo chciałem wziąć łódkę i sprobować, czy będę mógł wiosłować. Ale Walenty powiedział, że nie pozwoli. Jabym nie pojechał nawet, ale bardzo chciałem. Ale i na górze było pięknie. Błyskawice i taki huk, taki grzmot. Podobno mają naprawić latarnię, bo gdyby dziś płynął okręt, latarnia mu bardzo potrzebna.


Środa.

Czy kocham rodziców czy nie? Czy można kochać umarłych?
Dlaczego jestem sierotą? Tyle dzieci ma rodziców, a ja nie.
Gdyby ojciec żył, wszystko byłoby inaczej. A swojej mamy prawie nie pamiętam. Fotografia bardzo się wytarła, ale się nie martwię. Nawet lepiej. Bo jeżeli mama nie żyje, więc jej fotografia też powinna być trochę wytarta.

Z warty najlepiej mi się podoba Walenty. Sam nigdy nie mówi, a jeżeli zapytać, tak zrozumiale zawsze odpowiada.
I doskonale tłomaczy sny. Śnił mi się aeroplan — powiedział, że to znaczy niebezpieczeństwo. Poślizgnąłem się i mało co nie spadłem ze skały. Tak przyjemnie siedzieć na kamieniu nad samą przepaścią.

Walenty umie robić sieci. Lepsza sieć, bo nie rani. Można znów puścić ryby do wody. Tak się cieszą. Myślały, że już niema ratunku.

Walenty uczy mnie grać na skrzypcach. Żeby choć trochę umieć. Usiądę na swoim kamieniu i będę grał.

Dawniej ludzie mieli łuczywo (tak jak u Bum-Druma). Potem mieli świece, potem lampy naftowe, potem gaz, a teraz mają elektryczność. Czy wymyślą jeszcze coś lepszego?
Jak to się robi wynalazki? Chyba z książek?

Znów długo myślałem, jak się myśli. Może niema w głowie człowieczków, ale czy nie wszystko jedno? Jeżeli się zgadza, no to dobrze. Ale wolałbym zobaczyć. Wczoraj uważałem, jak się zasypia, ale zasnąłem i nie wiem, jak. Zapytałbym się Walentego, ale się wstydzę.
Dorośli się nie wstydzą, a dzieci się bardzo wstydzą. Może dlatego, że się z nich często śmieją.

Żeby nie na długo, ale na jeden dzień, na jeden dzień, na trzy godziny, pojechać do stolicy i zobaczyć. Trochę pochodzić po pałacu, po parku, po mieście. Poszedłbym na cmentarz, na grób rodziców.
Tu jest cieplej i niebo takie ładne. A jak były chmury, przyjemniej było. Bo tamto jest moje niebo. I palmy są ładne, ale moje drzewa jakby były znajome, a palmy obce.

Największy mój błąd, że byłem dumny.
Czy król może kochać cały naród, czy tylko chce, żeby go chwalili i dlatego jest dobry?
Czy można kochać, jeżeli się nie zna? Chciałem, żeby dzieciom było dobrze, ale chciałem, żeby wiedziały, że to wszystko zrobił król Maciuś Reformator.
Martwiłem się, że jestem mały, chciałem pokazać, że mały też potrafi. Wiedziałem, że dorośli są źli na mnie, ale muszą się słuchać.
Zacząłem pisać taki kajecik:
„Błędy mego królowania“.
I drugi:
„Różne plany, gdybym znów był królem“.

Dormesko powiedział:
— Człowiek nie powinien myśleć, tylko słuchać rozkazu i ściśle każdy rozkaz wypełniać. Jeżeli wydaję rozkaz, muszę być pewien, że będzie ściśle wykonany.
— Ale król musi wszystko rozumieć, i myśleć, jakie wydawać rozkazy, — odpowiedziałem.
— Król — to co innego, — zgodził się Dormesko.
Czy dorośli mogą być też niebardzo mądrzy?

Czekam i czekam, a poczta nie przychodzi. Coś się stało widocznie.

Nie pisałem cały tydzień.
Przyjechał smutny król. Dziwił się, że gazet nie czytam. Powiedziałem, że dawniej czytałem i co mi z tego przyszło? Powiedział, że mam słuszność, że lepiej książki czytać.
Bardzo jest dobry dla mnie, ale nie rozumiem, jak mi coś mówi — dlatego nie jest mi z nim dobrze.
Powiedział tak:
— Dawniej mój Maciusiu, coś pomyślał, zaraz robiłeś. Teraz postanowiłeś tylko myśleć i nic więcej. A człowiek powinien mieć inne myśli dla siebie, a inne dla ludzi.
Tak jakoś wychodzi, że człowiek musi kłamać. Wiem, że tak nie jest, ale nie rozumiem. Pewnie jestem za mały.

Znów dawno nie pisałem.
Czytam. Już trochę gram na skrzypcach. Chciałbym grać, jak on, albo przynajmniej tak, jak Walenty.
Z książkami jest inaczej, niż mi się zdawało. Jeżeli się czyta, to się potem jeszcze więcej myśli. W książkach jest dużo, ale nie wszystko. I dopiero trzeba samemu ułożyć sobie w głowie.

Już niedługo będę mógł dopłynąć do latarni morskiej. Widziałem przez lunetę dwoje dzieci. Jedno zupełnie malutkie: pewnie jeszcze mówić nie umie. A drugie trochę starsze, ale też małe.
Dawniej patrzałem przez kratę na Felka i jego zabawy. Żelazna krata parku królewskiego dzieliła mnie od dzieci — i byłem sam. Teraz morze dzieli mnie od dzieci — i znów jestem sam.
Śniło mi się, że na ścianie wisi jakiś obrazek. I dużo ludzi się przygląda. Obrazek nieładny; wiem jaki, ale nie chcę pisać. I tam zaczęło coś dzwonić; ale wszyscy zaczęli uciekać. I ja uciekam. Ale patrzę, że oni przedemną uciekają. Boją się mnie. Zatrzymałem się i zostałem sam.
Walenty nie wie, co to znaczy: nie umiał tego snu wytłomaczyć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.