Król puszty węgierskiej/Żałujący grzesznik
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Król puszty węgierskiej |
Pochodzenie | Zajmujące czytanki nr 5 |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Tyżeś to, mój drogi Ludwisiu! Chłopcze kochany, więc jesteś?
Te okrzyki powitały wchodzącego do pokoju Ludwika. Znalazł tu oboje rodziców, Kisa, Miszkę i jeszcze jednego parobka. Wszyscy mężczyźni byli ubrani do drogi i uzbrojeni w strzelby.
Kiedy się radość pierwszego powitania nieco uspokoiła, dowiedział się Ludwik, że ojciec wrócił z Temeszwaru przed kilku godzinami, skróciwszy o jeden dzień swoją nieobecność. Przeraził się niezmiernie, gdy ujrzał swoją małżonkę skrępowaną i zakneblowaną i całą służbę powiązaną, a przerażenie i rozpacz były jeszcze większe, gdy się dowiedział o uprowadzeniu Ludwika.
Nie zdejmując podróżnego ubrania, wsiadł na bryczkę i, co koń wyskoczy, pojechał Kisem do pobliskiego miasteczka, żeby zatelegrafować do Temeszwaru o zuchwałem przestępstwie i prosić o pomoc, a nie czekając przybycia pandurów, zamierzał sam ze swoją służbą przetrząsnąć okolice i przynajmniej szukać śladów, któreby ułatwiły prowadzenie dalszych poszukiwań.
Tymczasem zaginiony powrócił i przywiózł z sobą prawie wszystkie łupy!
— Jednakże ten Janosz ma dobre serce — zawołał pan Sądecki, gdy Ludwik dokończył swego opowiadania. — Żeby tylko chciał i mógł się poprawić!
W dzień przyprowadzono trzy skradzione konie, które Ludwik wyswobodził, uciekłszy z płonącej czardy. Pasły się spokojnie na zwykłem pastwisku. Coś musiało Cyganom przeszkodzić w pościgu.
Później przyjechali pandurzy i zaczęli robić poszukiwania. Spalona czarda stała pustkami, właściciel jej znikł bez śladu. Wśród stepu znaleziono wygasłe ognisko, a przy niem trupa fałszywego króla puszty ze zgniecioną piersią. Własny koń jego w upadku o śmierć go przyprawił.
Bandy cygańskie znowu szczęśliwie wyśliznęły się poszukującym.
Upłynął miesiąc, a o królu cygańskim nie było wieści.
Pewnego ranka stanął przed dworkiem znajomy Ludwikowi rumak, a na nim — skrwawiony jeździec.
Sądecki wybiegł z synem i w ich oczach jeździec osunął się na ziemię. Zaledwie zdążyli podtrzymać go, aby się nie potłukł, Ludwik ze wzruszeniem poznał w nim Janosza.
Król puszty węgierskiej na widok jego uśmiechnął się boleśnie i rzekł słabym głosem:
— Tedy widzimy się znowu... ale na krótko... zbliża się już koniec mego życia.
Podniósł rękę do piersi, z której buchnęła krew.
Zdjęty współczuciem, pan Sądecki kazał przenieść Janosza na łóżko, a pani Sądecka, obmyła i opatrzyła mu głęboką ranę. Woda z winem orzeźwiła nieco Cygana.
Opowiedział, że w puszcie kumańskiej zaskoczył go niespodziewanie duży oddział pandurów; że jego drużyna pierzchła po krótkim oporze, gdy i jego samego kuła dosięgła; że wierni towarzysze uprowadzili go na koniu, a maść gojąca, którą sobie ranę nacierał, łagodziła cierpienia. Gdy później utracił i przytomność, koń ocalił go przed pościgiem nawet bez jego wiedzy.
Pani Sądecka zwróciła myśl umierającego ku Bogu.
Janosz żałował gorzko życia, źle użytego, a ostatnie słowa jego były:
— Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu!
Ku południu nadjechało kilku pandurów, poszukujących zbiegłego „króla puszty węgierskiej“. Pan Sądecki zaprowadził ich do martwych już zwłok.
Z drużyny rozpierzchłej część poległa, wielu pochwytano, i ci wycierpieli karę, wymierzoną przez sądy; niewielu zdołało umknąć z kraju.
∗ ∗
∗ |
Państwo Sądeccy nieraz chodzili do kępy krzaków, pod którą kryły się szczątki Janosza, i modlili się za jego duszę.
Kiedy po latach pracy i oszczędności pan Sądecki odzyskał tyle mienia, że mógł nareszcie powrócić do rodzinnego kraju, nie zapomniał i wtenczas o Janoszu.
Ludwika posłał na wydział prawny, zalecając mu zastanawiać się usilnie nad pytaniem: Co trzeba robić, żeby ludzie zbłąkani, lecz w gruncie dobrzy, nie znajdowali zbyt ciężkich przeszkód, gdy chcą powrócić na zacną drogę.