<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Królewicz-żebrak
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Księgarnia Ch. J. Rosenweina
Data wyd. 1902
Druk W. Thiell
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Szatańska zemsta.

Znów nieszczęsny Edward wpadł w szajkę włóczęgów, którzy jak dawniej znęcali się nad nim a najbardziej z nich wszystkich John Canty wraz z Jankiem. Chłopiec mężnie znosił to wszystko, lubo pośród nich byli i tacy, którzy występowali po stronie Edwarda.
Edwarda wraz z Jankiem posełano na kradzieże, za każdym razem jednak wymawiał się od posługi włóczęgom. Wszelkie katowania i razy nic w tym względzie nie pomogły. Edward był niewzruszonym.
Minęło tak dni kilka. Mały król już kilka razy postanowił sobie uciec, od tyle wstrętnego dlań życia, niestety jednak straż nad nim powierzono Jankowi, w obec którego myśl o jakiejkolwiek ucieczce była wprost niemożebna.
Pewnego razu pod wieczór Janek umyślnie dwukrotnie nadeptał na nogę królowi. Król zdawał się z początku nie spostrzegać tej zaczepki. Gdy jednak po raz trzeci Janek to powtórzył, Edward porwał nań kija. Tłum obecny temu, wybuchnął śmiechem szalonym. Janek zerwał się z ziemi i wściekły pochwyciwszy kij rzucił się na króla. Wszczęła się walka. Tłum otoczył w około walczących, zagrzewając jeszcze bardziej do walki. Król z całą zręcznością nacierając na Janka, unikał jego ciosów, które mu ten pragnął wymierzyć. Wszystkich zachwycał ten pojedynek, klaskano w dłonie z radości.
W dziesięć minut potem król zwyciężył. Sromotnie zbity Janek musiał się cofnąć ze wstydem. Nie miał już sił więcej, by walczyć dalej z królem. Tłum wyśmiał i wydrwił Janka, podnosząc króla na rękach. Posadzono go na honorowem miejscu, wzbroniono używać nazwiska Fu-Fu i o ile możności oszczędzać Edwarda.
Od tej pory polubiono ogólnie dzielnego chłopca, Janek jednak taił w sobie nienawiść ukrytą do królewicza. Nie mógł darować mu tego uchybienia, które mu zrządził w obec wszystkich, postanowił więc zemścić się w ten sposób by Edward dostał się w ręce policyi.
Co obmyślił to i zrobił.
Po dwóch dniach Janek wraz z królem poszli do sąsiedniej wsi. Włóczyli się tak z ulicy w ulicę, Janek obmyślając jak by łatwiej wprowadzić w kabałę Edwarda, ten zaś ostatni, jak łatwiej mu uciec.
W tem ukazała się jakaś kobieta niosąca koszyk, a w nim pakunek. Ujrzawszy ją Janek pomyślał.
— Czekaj kochanku, jak ja cię teraz urządzę, to nie umkniesz mi ptaszku!
Kobieta na tę chwilę musiała przechodzić koło nich.
— Czekaj tu na mnie, powrócę za chwilę.
I Janek nieznacznie oddalił się za kobietą.
Serce króla zabiło gwałtownie. Oto Janek odejdzie dalej, a on korzystając z chwili ucieknie.
Wypadło jednak inaczej. Janek podkradł się ku kobiecie, schwycił jej pakunek, a owinąwszy w podarte płótno jakie miał pod pachą, podbiegł do króla.
Kobieta nie zauważyła kradzieży. Zaledwie poczuła ją, gdy koszyk jej wydał się za zbyt lekkim. Spogląda weń, a pakunku niema!
Kobieta zaczęła krzyczeć. Janek wsunął przedmiot skradziony w ręce króla, wołając:
— Teraz biegnij za mną i wołaj; trzymaj! łapaj! a pamiętaj! przedewszystkiem, zbij ich z tropu.
Janek w oka mgnieniu skręcił w róg, biegnąc uliczką. Za chwilę powrócił patrzeć, co stanie się jego wrogowi.
Rozgniewany król, iż wsunięto mu w rękę przedmiot skradziony, rzucił gniewnie pakiet o ziemię. Kobieta wraz ze zebranym tłumem otoczyły króla w jednej chwili.
Kobieta jedną ręką pochwyciła Edwarda, drugą chwytała przedmiot skradziony. Król szarpał się wyrywając się jej z rąk.
Janek, obserwując całą tę scenę, której był głównym winowajcą, zacierał ręce. Jakże był kontent, iż raz nareszcie wroga jego wsadzą do więzienia. I powracał do siebie zadowolony, iż dopiął swego i oddał Edwarda w ręce policyi.
Król stał ciągle, obraniając się jak mógł od napaści kobiety. Wreszcie zawołał groźnie:
— Puść mnie, głupia babo, rozumiesz, nie ja ukradłem twoje mienie.
Tłum urągał coraz bardziej nad biednym chłopcem. Jakiś kowal w zatłuszczonym kaftanie zbliżył się do króla, chcąc go uderzyć widocznie.
Nagle jakiś długi miecz uderzył kowala przez rękę.
— Nie waszą rzeczą sądzić chłopca. Pozostawcie to prawu, a ty, kanaljo! — rzekł zwracając się do kowala.
Kowal spojrzał na wielkiego żołnierza i odszedł zacierając ręce. Kobieta nie chętnie wypuściła Edwarda.
Mimo, iż tłum nieprzychylnem okiem spoglądał na nieznajomego, nikt nie śmiał odebrać złodzieja mniemanego.
Twarz chłopczyny promieniała ze szczęścia. Podbiegł ku swemu obrońcy, wołając:
— Ach! nareszcie, jesteś drogi Maylesie. Ocal mnie od tych szakali, od tego nieszczęścia!

I król prawie że nie płakał.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Samuel Langhorne Clemens.