Królewska miłośnica/Część III/Rozdział XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królewska miłośnica |
Podtytuł | Dalsze losy pani Dubarry |
Rozdział | Bohaterka |
Pochodzenie | Od kolebki do gilotyny |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jej nerwowy lęk wreszcie ustąpił. Było to w znacznej części zasługą troskliwości księcia de Rohan. I dziw — nastąpił psychologiczny przerzut na biegun kontrastowy.
Jakże miała dbać o życie własne po utracie tej najukochańszej głowy — czego obawiać się, gdy wszystko stało się przewidywaną zgóry możliwością, gdy ogrom nieszczęść cudzych dokoła paraliżował chęć istnienia, znieczulał na osobistą niedolę?
Przecież cios następował po ciosie. Przyjaciele, którzy u niej się kryli, tropieni przez szpiegów, wydawani przez niewiadome usta, musieli chyłkiem uciekać przed jawiącą się żandarmerją — i, pojmani w lasach Luciennes, dostawszy się do więzień, oczekiwali wyroków skazujących. Pewnego dnia w samym pałacu wytropiony został przez postój wojskowy Maussabré. Mógł uciekać — miał dość czasu, nie poczuwał się do żadnej winy, prócz nieśmiałego słówka, wyrzeczonego na jakiemś zebraniu: „wyobrażałem sobie rewolucję inaczej“. Przytem był chory, apatyczny, wystraszony. Pani Dubarry przechowywała go za zamkniętemi drzwiami.
Przyszli siepacze, wyważyli drzwi, ociągającego się, pobitego, krwawiącego wywlekli w jej oczach na dziedziniec — odepchnęli ją, gdy tarzała się im u nóg, na klęczkach błagając o litość — jednakże krzyczącego, jak dziecko, zawlekli do więzienia!
Wmieszano go w ohydny proces — oskarżono o udział w spisku na życie Robespierre‘a, pospołu z ludźmi, których nie znał. Ale i tamci byli niewinni. Poprostu dyktator, po zabójstwie Marata, padłego z rąk szlachetnej Karoliny Corday, potrzebował podobnież spisku na swe cenne życie. I skonstruowano takowy zręcznemi zabiegami prowokatorów i fantazją policyjną. Maussabré oddał głowę pod topór kata.
Później d‘Angremont wypróbował na sobie nóż gilotyny. Nazwał Francję — wielką rzeźnią, ministerstwo sankiulotów — wzorem dla wszystkich rzeźników następnych rewolucyj, zapytywał, czy głowa Robespierre‘a siedzi na karku mocniej od innych i czy niema już w kraju rąk uczciwych do jej zdjęcia. Policzek, wymierzony przez kata ściętej głowie Charlotty Corday nazwał stemplem Temidy rewolucyjnej. Dopiero gilotyna zmusiła go do milczenia na ziemi, stwierdzając zasadę wolności, darowaną przez konstytucję — dla przyszłości pozagrobowej.
D‘Escourt wywinął się od aresztu. Przecież nie dlatego, że stał się mizantropem, schował przed światem i spędzał dni całe w milczeniu w mauzoleum żony. To nie wystarczało: imputowano mu, jako zbrodnię — przyjaźń z de Brissac‘iem. Pewnego dnia ludzie w czapkach frygijskich — symbolu wolności, zjawili się, aby go uwięzić. Ale rzekł, jak Chamfort: „chcę umrzeć wolnym!“ — i jako tamten postrzelił się. Dano mu spokój. Lecz rana, jakkolwiek nie była śmiertelną, tak mu dokuczała, że żałował: „zrobiłem głupstwo! Chirurg gilotyny wyleczyłby mnie z największej choroby, którą jest życie“.
Ks. de Rohan-Rochefort zaprzepaścił się — krył się w kniejach, jak Condorcet, oczekując, że lada nieostrożność zdradzi go i wyda pod ostrze gilotyny, jak to stało się z tym wielkim uczonym, który zbudził podejrzenie w gospodzie przydrożnej niewiedzą, z ilu jaj robi się porcja jajecznicy i, zadenuncjowany przez oberżystę, dostał się w łapy żandarmów.
Tak wokół hrabiny Dubarry czyniła się pustka.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jakoż w tej epoce — dusza jej urosła do szczytu poświęcenia. Jeżeli wprzódy przez lekkomyślność i nierozumienie niebezpieczeństwa służyła pomocą przyjaciołom, to teraz staje się świadomie odważną — przez piękny upór czułej duszy.
Nie ukryła portretów Ludwika XV i jego następcy, choć przyjaciółki dawały jej okólnemi drogami tę dobrą radę w dni krachu absolutyzmu. Urządziła w Luciennes lazaret dla żołnierzy Gwardji Szwajcarskiej, rannych podczas najścia tłumu na pałac królewski. Pisze do Marji Antoniny list, donoszący jej, że „czują się zdrowi, lecz woleliby umrzeć za Jej Królewską Mość“. Nie dba o siebie — nie myśli o tem, że, jeżeli ten list wpadnie w ręce trybunału, ona odpowie za to głową. Wszystko jej jedno! W tej epoce nie zna egoizmu — nie ma w sobie instynktu samozachowawczego.
Dowiodła tego już w procesie d‘Angremont‘a.
Wezwano ją przed komisję śledczą konwentu, odczytano nieostrożne słowa podsądnego:
„Ci co chcą poprawiać krzywizny świata, niechby raczej wprzód poprawili swoje krzywe pyski. Nie wypada mi przywłaszczać sobie tego dowcipnego aforyzmu. Zawdzięczam go najpiękniejszej kobiecie Francji, która zna się dobrze na twarzach ludzkich — pani Dubarry.“
Pytają ją: Czy to powiedziała?
Odpowiada:
— Czy książę d‘Angremont mógłby kłamać?
W tej komisji tkwiła jeszcze uczciwość: a może uszanowano niezwykłą odwagę, lub ulitowano się nad brakiem rozsądku. Przewodniczący sam wykreślił fatalny ustęp w zapędnem zeznaniu d‘Angremont‘a — poczem puszczono ją wolno.
Tem śmielszą jest później. Wypisuje umyślnie z Paryża wiodące nędzny żywot niedobitki — pisma monarchiczne. Odsyła nadesłane jej