Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Szczęsny)/Książę i księżniczka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Śniegu |
Pochodzenie | Baśnie Andersena |
Wydawca | J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1913 |
Miejsce wyd. | Warszawa, Kraków |
Tłumacz | Aleksander Szczęsny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała baśń Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdy Zosia ruszyła w dalszą drogę, pojawiła się obok niej duża wrona. Siedziała ona i przedtem niezauważona na tem samem miejscu, teraz odezwała się: kraa, kraa, a potem zapytała wronim językiem, dokąd dziewczynka idzie tak sama. Słowo — sama, przypominało Zosi wszystkie niedole, zatrzymała się więc i opowiedziała ptakowi swe przygody, pytając, czy gdzie Janka nie widział. A wtedy wrona przekrzywiła łebek i powiedziała: być może, być może.
— Jakto, naprawdę! — zawołała Zosia i zaczęła tak ściskać i całować wronę, że jej o mało nie zadusiła. — Powoli, powoli — powiedział ptak — nastrzępisz mi pięknie ułożone pióra. Co do twego Janka to myślę, że właśnie jego widziałem. Ale przedtem musisz się dowiedzieć o księżniczce.
— Czy on mieszka u księżniczki? — pytała Zosia.
— Tak, posłuchaj. Tylko nie wiem, czy rozumiesz wroni język, bo innym trudno mi mówić.
— Niestety, nie uczyłam się go — odparła Zosia. — Moja babcia go zna, ale jest teraz bardzo daleko.
— No, to już wszystko jedno, staraj się go teraz zrozumieć. I wrona zaczęła opowiadać to, co wiedziała. W królestwie, gdzie się już znajdujemy, mieszka księżniczka bardzo mądra. Otóż niedawno zapragnęła ona wyjść za mąż. Lecz chciała znaleźć męża, któryby nietylko słuchał tego, co mu się mówi i udawał, że rozumie, lecz rozumiał wszystko rzeczywiście i mógł o wszystkiem porozmawiać. Takiego męża chciała księżniczka, a w to, co ci opowiadam, możesz zupełnie wierzyć, bo mam w jej pałacu narzeczoną, która mi o wszystkiem donosi.
I to jest także prawdą, że od czasu ogłoszenia tej wiadomości, wielu ludzi udało się do pałacu. Lecz jakoś nikomu się nie szczęściło. Bo najbardziej wygadany człowiek, gdy tam wszedł na wspaniałe schody i ujrzał szeregi służby, dam dworskich, ich paziów, pomocników paziów i wszystkie wspaniałości, zapominał o wszystkiem, stawał przed księżniczką i ani słowa z siebie wydobyć nie mógł. A taki człowiek musiał się przytem spieszyć, bo za nim od bram zamku aż do tronowej sali stały całe szeregi innych, czekających kolei.
— Lecz czy Janek był tam między nimi? — pytała Zosia.
— Bądź cierpliwa — mówiła dalej wrona. — Zaraz będzie o nim mowa. Trzeciego dnia tej pielgrzymki przyszedł pieszo mały chłopiec, i biednie ubrany. Lecz szedł do zamku śmiało. Oczy mu lśniły, a wiatr rozwiewał długie, śliczne włosy.
— To był Janek — zawołała Zosia. — O, znajdę go tam napewno! — i dziewczynka zaklaskała w dłonie.
— Miał on jakieś zawiniątko na plecach — dodała wrona. To były pewnie saneczki — pomyślała Zosia. — Być może — mówił dalej ptak. — To tylko wiem, że wszedł śmiało do pałacu. Wszyscy, którzy wyszli na spotkanie, usuwali mu się z drogi, a on szedł prosto do księżniczki, skrzypiąc głośno trzewikami.
— O, to napewno Janek, gdy wychodził z domu, włożył skrzypiące, nowe trzewiki.
— Rzeczywiście trzewiki miał nowe i skrzypiące — mówiła wrona. — A kiedy wszedł do pałacu i otoczyli go słudzy, zaraz poznano, że będzie miał powodzenie. I wierzaj mi, jakem prawdomówna wrona, że tak było. Chłopiec został w pałacu, bo oboje z księżniczką bardzo się sobie spodobali.
Wtedy Zosia zaczęła prosić wronę: — zaprowadź mnie do pałacu. To był napewno Janek i jego tam znajdę, bo on jeden tylko na świecie mógł być taki mądry i śmiały. —
— Łatwo to tak powiedzieć — odparła wrona. — Ale jak to zrobić? Muszę najpierw naradzić się z moją narzeczoną. A jeżeli ona się zgodzi, wszystko pójdzie dobrze. I wrona odleciała, prosząc Zosię, aby poczekała na nią.
Wrona wróciła dopiero o zmroku. — Rar, rar, wołała, oznajmiając swój powrót. — Przynoszę ci od mej narzeczonej pozdrowienia i mały chlebek, bo pewnie musisz być głodna. Powiedziała mi ona, że nie dostaniesz się od frontu do pałacu, bo bosej cię tam nie wpuszczą, ale nie płacz, poradzimy sobie. Narzeczona zna małą furtkę w ogrodzie pałacowym i boczne schody, do których klucz zabrałem ze sobą.
Zosia poszła za wroną do ogrodu przez wysokie szpalery drzew, z których spadały reszty zżółkłych liści. A gdy w pałacu jedne za drugiemi pogasły światła w oknach, zbliżyli się do małych drzwiczek, prowadzących na boczne schody.
O, jakże biło wtedy Zosi serce z niepewności i niecierpliwości. Zdawało się jej, że coś złego czyni, a przecież chciała tylko zobaczyć kochanego Janka. Chciała jak najprędzej zobaczyć jego mądre oczy, usłyszeć głos i dowiedzieć się, jak się tu dostał. Wreszcie weszli na schody, gdzie z boku paliła się lampka; tam stała narzeczona wrony. — Mój ukochany mówił mi wiele dobrego o tobie — przemówił ptak. — Znam wzruszające twoje przygody. Weź więc tę lampkę i pójdźcie za mną, bo inaczej nie trafilibyście wśród ciemności.
— Zdaje mi się, że ktoś idzie za nami — powiedziała Zosia. Rzeczywiście coś się przemknęło koło nich, a były to cienie na ścianie, cienie koni z rozwianemi grzywami, dojeżdżaczów, panów i dam.
— To są sny — powiedziała wrona. — Przychodzą tu po nocy, aby śpiący ludzie lepiej się czuli, przeżywając wszystko jeszcze raz.
Wreszcie wszyscy troje weszli do pięknej sali, gdzie ściany były pokryte różowym atłasem. Tutaj sny ich wyprzedziły, a płynęły tak szybko w powietrzu, że nie można było za niemi nadążyć. Następne pokoje były jeszcze piękniejsze, aż wreszcie weszli do jednego, gdzie zdawało się, że panuje sam sen. Sufit był tam pokryty jakby liśćmi palmowemi z kosztownego, przezroczego szkła, a od nich zwieszały się na złotych prętach dwa łoża w kształcie kielichów lilji.
Jedno z nich było białe i w tem spała księżniczka, w drugiem zaś czerwonem powinien był spać Janek. Zosia zbliżyła się do czerwonego łoża, dostrzegła na poduszce jasną głowę i opaloną szyję i będąc pewna, że to Janek, zawołała go głośno po imieniu i przybliżyła mu do twarzy lampkę.
W tej chwili sny spłoszone uciekły, śpiący się obudził i dziewczynka zobaczyła, że to nie Janek. Zosia się przeraziła, a tymczasem księżniczka wyjrzała też ze swego łoża i zapytała, co się stało. Więc Zosia opowiedziała im wszystko, wstawiając się za wronami.
— O, biedne maleństwo! — powiedzieli na to oboje, pochwalili potem wrony, obiecując je nagrodzić za taki dobry uczynek. Książę ustąpił jej swego łoża i za chwilę Zosia zasnęła smacznie, bo sny wróciły znów do pokoju. Tylko teraz wyglądały one niby aniołowie, ciągnący małe saneczki, gdzie siedział Janek. Tak sny czuwały nad Zosią do rana, dopóki się nie obudziła.
Następnego dnia odziano ją od stóp do głów w bogate suknie, i proszono ją o pozostanie w zamku, ale Zosia poprosiła tylko o wózek z końmi i parę ciepłych trzewiczków, aby mogła pojechać dalej, szukając Janka. I dostała Zosia ciepłe trzewiczki i ubranie, a gdy wyszła z pałacu, czekała już na nią piękna, złota karetka. Herby książęce świeciły na drzwiczkach, a woźnica, lokaj i foryś mieli na czapkach małe złote korony.
Księstwo odprowadzili ją do powozu. Wrony, które zdążyły się już pobrać, żegnały ją także. Młoda małżonka usiadła na schodach i długo trzepotała skrzydłami, a jej mąż odprowadził powóz całe trzy mile aż do najbliższego lasu, zataczając kręgi nad pustemi, jesiennemi polami i kracząc na całe gardło.