Kroniki lwowskie/43
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 252. z d. 1. listopada r. 1868 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Ważne sprawy polityczne utrzymywały przez cały ten tydzień w ruchu wszystkie pióra dziennikarskie, tak, że nawet wielkie przesilenie, które odbyło się w łonie Monitora narodowo demokratycznego, nie zwróciło uwagi na siebie. Natomiast rzeczywisty c. k. Monitor galicyjski, aż dwa razy zmuszony był zabierać głos i polemizować z „niektóremi“ dziennikami krajowemi w sprawie nowo-utworzonych ośmiu gubernij galicyjskolodo-meryjskich. Wygodny to bardzo ten zaimek czy liczbownik: „niektóre“ — daje on się snąć używać w liczbie pojedyńczej, bo jak wiadomo, polskich dzienników w Galicji oprócz Monitora, mamy trzy, a z tych jeden milczał, drugi zaś wyrażał zdanie, zupełnie zgodne z zapatrywaniem się półurzędowem. Tak to u nas bywa we wszystkich ważniejszych sprawach krajowych, i gazeta urzędowa nie mały zaiste wyrządza zaszczyt dziennikarstwu galicyjskiemu, jeżeli twierdzi, że „niektóre“ dzienniki krytykują nieprzychylnie to lub owe rozporządzenie urzędowe. Trudno przytem pojąć, poco pióra urzędowe zadają sobie tyle trudu w celu zbijania „mylnych“ twierdzeń „niektórych“ dzienników, skoro arsenał konstytucyjny nowej ery, zawiera przeciw podobnym obłędom argumenta, daleko więcej przekonujące i skuteczne. W państwie, gdzie sądownictwo jest tak niezawisłe i stoi pod kierownictwem tak liberalnego ministra dr. Herbst, rząd nie powinien być nigdy w kłopocie o to, by opinia publiczna nie była obałamuconą mylnemi twierdzeniami „niektórych“ dzienników. Od czegóż są przecież i c. k. prokuratorje państwa! Poco tu dysputować, poco pisać długie komentarze do rozporządzeń władzy wykonawczej, skoro wszystko można zbyć jednem magicznem słówkiem: Einkasteln! telegrafowanem z Wiednia do gmachu c. k. wyższego sądu krajowego we Lwowie? Jeden taki odstraszający przykład, a wszelka opozycja zamilknie od razu, i prawdziwa wolność zakwitnie bez przeszkody tak we Lwowie jak w Pradze, i wszędzie, gdzie błyszczy słońce „nowej ery“. Mam wszelką nadzieję, że ministerjum mieszczańsko-hrabiowskie posłucha tej mojej rady.
Radbym dla urozmaicenia przepleść niniejszą kronikę jakim miłym, bodajby sielankowym obrazem, ot tak np. czemś z naszego życia codziennego, autonomicznego i konstytucyjnego. Mam pod tym względem obrazek, godny pióra autora Obrony Sokołowa. Pewna Rada powiatowa, idąc za przykładem tylu innych Rad w kraju, postanowiła wyrazić hr. Gołuchowskiemu głęboki żal swego powiatu z powodu jego ustąpienia z posady namiestnika, i w tym celu wysłała prezesa i wiceprezesa swojego, by byli tłumaczami uczuć współobywateli dla byłego naczelnika rządu krajowego. Obydwaj dygnitarze spakowali swoje tłnmoki, pożegnali się z sąsiadami i t. d. i ruszyli w drogę. Zajechawszy do Stanisławowa, dowiedzieli się, że JExc. jest w Kołomyi, pojechali więc tam, ale po przybyciu dowiedzieli się, iż JExc. wyjechał już do Skały. Działo się to oczywiście przed dwoma tygodniami. W Kołomyi złożyli radę wojenną, i zgodzili się na taki plan kampanii, że pojadą do Lwowa i tam zasięgną języka i rady co do dalszego postępowania w celu wypełnienia misji, poruczonej im przez powiat. Kolej czerniowiecka w kilku godzinach zawiozła ich do stolicy, gdzie od tego czasu do dziś siedzą i radzą nad najstosowniejszym sposobem wywiązania się z włożonego na nich obowiązku.
Prezes jest za tem, by czekać, aż JExc. przyjedzie do Lwowa; wice-prezes mniema, że lepiej wystosować adres, i posłać pocztą do Skały. Ale tu nowa nasuwa się trudność: ani prezes, ani wiceprezes nie pamięta numeru odnośnej uchwały Rady powiatowej. Potrzebaby napisać do Wydziału, ale obydwaj dygnitarze zapomnieli wziąć z sobą sekretarza, i niema komu pisać. Więc prezes narzeka na wiceprezesa, że niema z niego żadnej pomocy, a wiceprezes swierza się poufale każdemu, co go rad słuchać, że prezes jest jak bez głowy, i że gdyby nie on, t. j. wiceprezes wszystkie sprawy powiatu szłyby Bóg wie po jakiemu. Wzywa się przeto wszystkich doktorów prawa i filozofii, jakoteż innych ludzi, biegłych w polityce, autonomii, kaligrafii i topografii ażeby radą swoją i pomocą raczyli wesprzeć szczere i serdeczne, ale nieco nieporadne usiłowania obydwóch dygnitarzy powiatowych, których każdy łatwo rozpozna między przechodzącymi się po wałach hetmańskich, po zamyślonej ich minie i palcu, opartym na czole, na znak głębokiego zastanawiania się nad tak trudną sprawą.
W mieście naszem nie zaszło nic nowego, tylko na odnowionym miejskim niegdyś arsenale, a dziś magazynie wojskowym przy ulicy Nowej, umieszczono jako godło nastania najnowszej ery konstytucyjnej w Galicji, sążnisty napis: Neue Gasse, a pod nim literami o tyle mniejszemi, o ile mniejsze są nasze prawa w porównaniu z Niemcami, przekład polski: „Nowa ulica“. Tym sposobem zwierzchność miejska i odnośna sekcją Rady gminnej składa dowód, iż wie doskonale, z której strony teraz wiatr wieje, i że mylnie posądzano ją o zacofane poglądy polityczne. Potrzeba przecież zrobić coś i dla dzisiejszego systemu, dla zatarcia złego wrażenia, jakie mogły zrobić u góry fakelcugi wykonane i zamierzano. W ogólności kultura germańska prosperuje teraz we wszystkich nowych ośmiu guberniach podkarpackich, a dawniejsze jej zabytki jaśnieją w świetniejszym blasku.
Do takich zabytków należy między innemi — młyn parowy w Tyczynie, niewiem już w której gubernii galicyjskiej położony. Cała administracja prowadzona tam jest po niemiecku, korespoodencja z władzami i prywatnemi stronami odbywa się w tym języku. Oglądałem niedawo zaświadczenie, wydane przez zarząd tego młyna jakiemuś blacharzowi z Rzeszowa. Oprócz niemieckiego tekstu, zwróciła moją uwagę stampilia tej treści: „Tyczyner Dampf- und Wassermühle des L. Gfen Wodzicki et C. i podpis: Ladislaus Gorayski. Na zapytanie, kto jest ten pan Ladislaus Gorayski, powiedziano mi, że to jest „zastępca państwa“ (t. j. zapewne obszaru dworskiego), i że jako taki otrzymuje od „stron“ tytuł: Reichsnerweser. Jednolitość przedlitawska. znajduje tedy w tym małym Reichu Tyczyńskim równie silną podporę, jak w lwowskim urzędzie budowniczym.
Pojawiło się wczoraj nowe czasopismo, p. t. Iris, poświęcone „ogrodnictwu, sadownictwu, pszczelnictwu, sztukom pięknym i t. d.“ Pielęgnowanie włoskiej kapusty i włoskiej muzyki, francuzkich renet i wodwilów, ule Dzierżona i teatr Skarbkowski, wszystko to wiąże się w tem piśmie w piękną, harmonijną całość. Obok głów kapuścianych, o których miałem już raz sposobność wspominać szanownym czytelnikom, wyrasta tam bujnie kwiat sztuki ojczystej — obok hyacyntów i tulipanów nikną chwasty na niwie dramatu, poezji muzyki, i malarstwa. Artykuł o teatrze podnosi usiłowania dyrekcji sceny polskiej, „która własną zasługą i ciężką pracą dobijać się musi tej palmy, sprawiającej ulgę wśród najprzykrzejszych dolegliwości.“ Niechaj dyrekcja pociesza się nadzieją, że owa „palma sprawiająca ulgę“, wyrośnie teraz nakoniec dla niej, skoro pielęgnowaniem jej zajmą się pierwsi ogrodnicy i sadownicy w kraju. Chodzi tu tylko o pielęgnowanie, — nawozu dyrekcja ma dosyć.
Mimo pognębiającej krytyki w Organie demokratycznym, dyrekcja zboczyła w ostatnich czasaeh kilka razy od „przeciwnego“ kierunku i przedstawiała kilka dramatów, a nawet Fredro znalazł się powtórnie na scenie lwowskiej. Syn Bohdana zniósł bardzo dobrze powtórne przedstawienie. Ze wszystkich sztuk hr. Starzeńskiego, ta najwięcej ma zalet poetycznych. Jako dramat, Syn Bohdana pozostawia wiele do życzenia, ale prześliczna dykcja i patrjotyczne założenie sprawiają, że publiczność z przyjemnością widzieć będzie ten utwór, częściej nawet powtarzany. Nie brak tam wielkich efektów scenicznych, chociaż te są więcej lirycznej natury i mimowoli nasuwa się myśl, że dodawszy do tego np. muzykę Moniuszki, mielibyśmy jednę z najpiękniejszych oper narodowych.