<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 246. z d. 25. października r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
42.
Proste wyjaśnienie trudnej zagadki politycznej. — Narodowość podwawelska, srodze zagrożona najazdem Polaków z Kut. — Rzecz o kijach moralnych i o kijach prawdziwych. — „Hybrydy“. — Ziemia w ogonie komety, a skoro mowa o ogonie, więc i o Towarzystwie demokratycznem. — Niezwykły pośpiech rezolucyjno-polityczny.

Nie wiem, czy p. minister spraw wewnętrznych zna historję Mikołaja Potockiego, Starosty Kaniowskiego, ale znać ją musi kolega jego, p. minister rolnictwa. Dzięki-to zapewne tej znajomości tradycyj familijnych, zajechała onegdaj przez wrota nasze cała fura z namiestnikami, i przywiozła nam ich aż ośmiu, ażebyśmy przestali żałować za hr. Gołuchowskim. P. minister rolnictwa musiał podczas jakiejś przerwy w ważnych zajęciach Rady ministrów opowiadać p. Giskrze facecję o podobnym nieco koncepcie swojego imiennika; pomysł ten, jako bardzo jowialny, podobał się JExc. i — traf, paf!... Gazeta Wiedeńska ogłosiła owe rozporządzenie, które, jak telegrafują z Wiednia, wywołało „niezmierne zdumienie“ między naszymi delegatami. Po przeczytaniu powyższej kombinacji mojej, zdumienie to ustąpi zapewne miejsca podziwowi dla wysokich i poufnych stosunków, które pozwalają mi wyjaśniać czytelnikom w sposób, zupełnie zadowalniający, najgłębsze tajniki polityki gabinetowej. Rzecz to zresztą bardzo jasna, że p. minister, dzieląc Galicję na ośm gubernij, nietylko nie chciał nam zrobić przykrości, ale owszem uczynił zadość bardzo ważnym potrzebom naszym. I tak, ja sam znam kilku praktykantów konceptowych, którzy mają pretensję zostać wkrótce namiestnikami: cóżby się z nimi stało, gdyby Galicja miała posiadać zawsze tylko jednego namiestnika! A potem — za namiestnikami pójdą zapewne także i sejmy „krajowe“ dla nowo utworzonych ośmiu krajów, za sejmami zaś pójdzie ośm Rad szkolnych: każdy naród galicyjski otrzyma tedy zupełną autonomię, i odrębność podwawelska nie będzie już narażoną na szwank przez nasyłanie cudzoziemców z Przemyśla albo z Kut na nauczycieli ludowych do Krakowa.
Niema bowiem jeszcze tygodnia, jak straszny jęk boleści wyrwał się z piersi Czasu z powodu takiego naruszenia autonomii podwawelskiej. Gazeta zadziwiła się, że Czas przeniesienie naczyciela z Kut do Krakowa, uważa za rzecz tak straszną, jak napad Tatarów: Czas uchwycił za to słowo, i przyznał się, że napad Tatarów niemógłby mu być boleśniejszym, bo centralizacja, czy z Wiednia, czy ze Lwowa wychodząca, jest mu równie niemiłą, a przybysz z Pragi nie więcej jest cudzoziemcem w Krakowie, jak przybysz z Kut!!! Gdyby choć z Kęt, t. j. z nowo utworzonej gubernii krakowskiej, ale to z Kut, z gubernii stanisławowskiej, z ujezda kossowskiego! Kto jest lepiej obznajomiony ze stosunkami etnograficznemi tej części świata, zwanej Galicją, ten musi wiedzieć, że Kuty zamieszkane są przez Polaków, t. j. przez szczep, zupełnie różny od narodu Podwawelskiego, składającego znaczną część ludności Krakowa. Narzucać Podwawelakom nauczyciela Polaka, jest więc to samo, co narzucać im Czecha albo Niemca; wynika to bardzo jasno z rozumowań Czasu. U nas we Lwowie, gdzie jest główna siedziba centralizacji galicyjskiej, pojęcia są zupełnie odmienne pod tym względem: mogliby nam przysłać nauczyciela z Chojnic, z Kiejdan, z Oszmiany, z Owrucka, z Czehrynia, z Bracławia, ze Wschowy, a uważalibyśmy go zawsze za swojego i przyjęli otwartemi ramionami. Pozbawieni jesteśmy zupełnie tego szczytnego uczucia, które każę Podwawelukowi przestrzegać swojej odrębności przed najazdem z Kut. Dopiero gdyby Czas przeniósł swoją siedzibę do Lwowa, wyrobiłby się może powoli jaki specjalny patrjotyzm nadpełtwiański, i Kęty stałyby się nam tak obcemi, jak Krakowianom Kuty.
Czas ma zresztą obok tych wzniosłych i szczytnych uczuć, które go natchnęły do walki przeciw centralizacji kutsko-lwowskiej, jeszcze jeden szlachetny przymiot serca, a tym jest litość. Lituje on się nademną, że co tydzień widzę się w konieczności poświęcenia mu kilku wierszy. Szkoda łez! Mogę zapewnić szanowny organ podwawelski, że nie zasłużyłem na nąjmiejsze współczucie z jego strony, nietylko bowiem żadnej z powyższego powodu nie czuję przykrości, ale nawet wyznam otwarcie, że z przyjemnością prowadziłbym codziennie polemikę przeciw kutożerczym zapędom podwawelskim, choćby w polemice zgodzono się na kije. Mniemam nawet, że trudno byłoby znaleźć Polaka, któregoby nie świerzbiała dłoń, gdy przeczyta w nrze. 240 Czasu z niedzieli d. 18. października r. 1868, że: „nasyłanie nam nauczycieli ludowych bez potrzeby, czy z Pragi, czy z Kut, znajdzie nas przeciwnikami“. Kij jest czasem także argumentem, i to najlogiczniejszym ze wszystkich, oczywiście kij moralny, bo na prosty kij, Czas odpowiada „policją albo domem warjatów“, i zaiste, trudno na to o lepszą odpowiedź. Ale kij moralny, nieulegający represji policyjnej, byłby może najlepszym sposobem na wyleczenie niektórych podwawelskich słabości i uprzedzeń. Mniemam, że w niniejszym wypadku dość jest przytoczyć powyższe słowa Czasu, by go „pobić“ na głowę. Opinia publiczna w całej Polsce ma na tyle zdrowego pojęcia rzeczy, by oceniła jak należy to porównanie Kut z Pragą.
Księgarnia Gubryno wieża i Szmida we Lwowie wydała niedawno swoim nakładem powieść Bolesławity pod tyt. Hybrydy przedrukowaną z Przeglądu Pol. Autor przedstawił w niej przeobrażające się dziś społeczeństwo polskie: „hybrydy“ jego schwycone są z życia, a rzecz opowiedziana z werwą, właściwą tak wysoce znamienitemu talentowi. Trochę tam pochlebiono za wiele reprezentantom przeszłości, ale tem lepiej, — niech teraźniejszość i przyszłość wpatrują się we wzory, ile możności najpiękniejsze. Teraźniejszość odmalowana bardzo czarno, bo to n. p. nie jest prawdziwe, by Polacy tak zaniedbali i zepsuli język ojczysty, że zjechawszy się z różnych stron Polski, nie rozumieją się wcale, mówiąc po polsku. Ze wszystkich narodów europejskich, jedni tylko Niemcy są w tem oryginalnem położeniu; u nas przeciwnie dziwićby się można, że mimo tylu przedziałów i tylu niesprzyjających okoliczności, mowa jako tako zachowuje swoją jednolitość i nie jest upstrzona lokalizmami.
Lwów wyludnił się z końcem posiedzeń sejmowych, i dotychczas miłe powietrze zatrzymuje wiele osób na wsi. Nadzwyczaj suche, gorące i długie lato zrodziło u niektórych, samorodnych podobno, meteorologów przypuszczenie, że ziemia weszła przypadkowo w ogon jakiegoś komety. Ziemia naturalnie zaprotestuje przeciw temu, bo nie jest „niczyim ogonem“, i owszem sama dźwiga na swych barkach Towarzystwo narodowo demokratyczne lwowskie, i zniosła już siedm — a raczej 6½ jego posiedzeń. Ostatnie pół jego posiedzenia odbyło się we wtorek, ale nie miałem przyjemności być tam obecnym, bo koszulka pancerna i life-preserver, które zamówiłem w celu bezpiecznego przechadzania się między demokratami narodowymi, nie nadeszły dotychczas z Londynu. Utensylia te są niezbędne, wiadomo bowiem, że raz przed samem posiedzeniem jeden z demokratów schwycił silną (moralnie) swoją dłonią pewnego dziennikarza za (moralny) jego kołnierz, i wyrzucił go (moralnie) z sali, poczem Organ demokratyczny najpiękniejszą swoją prozą opisał cały ten wypadek (moralny), opuszczając przypadkiem wzmiankę, że cała rzecz, t. j. wyrzucenie za drzwi, schwycenie za kołnierz i t. p. odbyło się nie fizycznie, ale moralnie. Gdy zachęcony tym homerycznym opisem demokrata mógłby zapragnąć stać się naprawdę godnym swojej sławy, więc od tego czasu dziennikarze unikają, salę obrad Towarzystwa, z wyjątkiem dziennikarzy demokratycznych, oswojonych z fizycznemi i moralnemi przypadkami tego rodzaju. Z tego powodu dopiero ze starej Pressy wiedeńskiej dowiedziałem się, że Towarzystwo uchwaliło rezolucję o kilku punktach, z pomiędzy których pierwszy domaga się odbudowania Polski, a następny samorządu dla Galicji i stosunku federalistycznego z resztą monarchii Austrjackiej. Zwrot sum neapolitańskich nie jest objęty tym programem, ani też zaprowadzenie recepisów pocztowych w języku polskim, ale ma być postawioną poprawka, dążąca do tego, by nakazy płatnicze wydawane były po polsku, Ponieważ punkt lszy, zadający odbudowania naszej ojczyzny, będzie musiał być uwzględniony najpierwej, więc ostatnie nie powinneby napotkać żadnej trudności, i dlatego w interesie Krakowa radbym, ażeby rezolucję stylizowano tak: 1. Odbudowanie Polski. 2. Utworzenie osobnej c. k. dyrekcji finansowej w Krakowie. 3. Ad libitum...
Ale niestety, stara Presse myli się — naoczni świadkowie zapewniają mię bowiem, że Towarzystwo narodowo-demokratyczne nie uchwaliło dotychczas jeszcze żadnej rezolucji. Był wprawdzie wniosek, i popierali go różni mówcy, a na ostatku p. Malisz. Ten popierał go tak dokładnie, tak gruntownie, i tak powoli, że tymczasem wszyscy członkowie wynieśli się z sali, został tylko prezes, p. Malisz i — publiczność, ciekawa, jak to się skończy. Skończyło się tak, że prezes odroczył posiedzenie, a pan Malisz poszedł wprawdzie do domu, ale obiecał, że na przyszłych trzech posiedzeniach dopowie, co ma jeszcze do powiedzenia. Tak tedy „stosunek Galicji do Austrji i do innych ziem polskich, z uwzględnieniem programu ks. Czartoryskiego“, postawiony w maju na porządku dziennym Towarzystwa, dotychczas jeszcze nie jest „rozpatrzonym“, i wolno przypuszczać, że przy telegrafach, kolejach żelaznych, iglicówkach i innych przyczynach szybkiego biegu wypadków, stosunek ten ukształtuje się, bodaj czy przy współudziale Towarzystwa, stojącego na straży godności i ducha narodowego. Byłaby to nie lada ironia losu, gdyby tymczasem odbudowano Polskę, a p. Groman ciągle jeszcze miał w swej tece niezreferowany referat o federalistycznym ustroju Austrji i o takim stosuku Galicji do monarchii austrjackiej, w jakim zostają Węgry, tj. w stosunku kwoty na sprawy wspólne i na dług państwa. A jednakowoż w referacie tym powiedziano, że stawia on program nie ostateczny, ale program na dziś i na jutro! Rzecz to nagląca, i potrzebaby ją przecież załatwić jeszcze w tem stuleciu....

(Gazeta Narodowa, Nr. 246. z d. 25. października r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.