<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 240. z d. 18. października r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
41.
Pierwsza praca nowego publicysty. — Czas na drodze zdrowego rozsądku. — Skargi u Żółkiewskiego. — Trómtadratyczny kierunek sztuki dramatycznej w obec przestarzałych utworów klasycznych. — Walenrodyzm recenzenta demokratycznego.

Koszut, Mazzini i Garibaldi wstrzymali się w tym tygodniu od swojego złego nałogu pisania listów, niepokojących gabinety europejskie. Natomiast wstąpił w szranki publicystyczne p. W. Żaak i przysporzył literaturze ojczystej 67 wierszy narodowo-demokratycznego petitu, które po wieczne czasy dawać będą jawne świadectwo przeciwko wszystkim tym, coby śmieli utrzymywać, iż za naszych czasów klasy — jak powiada znany Organ, „bądź piórem, bądź młotem pracujące“, nie uprawiały innych kunsztów, prócz chlebodajnych. Ale zapomniałem,.... wszak „demoralizacja, obojętność, tchórzostwo“ i t. d. są u nas jeszcze tak wielkie, że za rogatkami Lwowa, a nawet wewnątrz tych rogatek, mógłby nie wiedzieć, co zacz jest p. W. Żaak, którego niniejszem mam zaszczyt reprezentować szanownej publiczności jako najświeższy nabytek naszego cechu literackiego. Pan „W. Żaak, jak to wypływa z podpisu, umieszczonego pod owemi 67 wierszami narodowo-demokratycznemi, jest „obywatelem i radnym miasta Lwowa“. Spodziewam się, że po tej przedwstępnej wzmiance, z większem uszanowaniem przeczyta każdy, co zawiera pierwsza próbka literacka narodowo demokratyczna i petitowa nowego a wielce, mi i uprzejmie miłego nowego kolegi? Czy napisał, jak panna Turteltaub, w powieści Tryplina, krótkim i długim wierszem „odę do czarnego stolika?“ Czy może balladę o „tajemniczej szafie?“ Czy sonet na „kantorek dziadunia?“ Nie — tak błahe i dziecinne fraszki niegodne są. poważnego pióra; obywatel i radny miasta Lwowa, jeżeli już co pisze, to pisze „sprostowaniebo za to niektórych z nas bito, i tęgo bito w szkołach, ażeby wiedzieli, że to co jest krzywe, powinno być „bądź piórem, bądź młotem“ sprostowane. Otóż prostuje p. W. Żaak wiadomość Gaz. Narod., jakoby tylko 4 radnych nie podpisało kurendy, zapowiadającej owację z pochodniami na cześć hr. Gołuchowskiego, a prostuje ją tak: „Kurendę podpisało 70 radnych, radnych zaś jest 100, a więc 30 nie podpisało.“ Rozumowanie to byłoby słuszne, i przynosiłoby zaszczyt arytmetycznym wiadomościom p. W. Żaaka, gdyby nie zachodziła ta małoznaeząca zresztą okoliczność, że z pierwotnej liczby 100 radnych, jaką zrazu cieszyło się nasze miasto, około 20 bądź umarło, bądź dla różnych innych przyczyn przestało ojcować stolicy królestw Galicji i Lodomerji. Nie za wszystkich powołano zastępców, a reszta radnych dlatego nie podpisała, że woźni nie zastali ich w domu. Między zaś niepodpisanymi, zaledwie kto więcej sprzeciwiał się wyprawieniu wspomnianego obchodu, oprócz wyszczególnionych przez nas 4 panów Radnych, stanowiących ściślejsze koło czytelników i zwolenników Organu demokratycznego. Oprócz tej małej pomyłki arytmetycznej i stukilkudziesięciu jeszcze, tak jawnych, że ich wyszczególniać nie potrzeba, owe 67 wierszy prac literackich pana W. Żaaka nie zawierają innych usterek przeciw prawdzie i zdrowemu rozsądkowi, i mogę je polecić jako obrok duchowny każdej istocie narodowo-demokratycznej lub kwalifikującej się na takową.
Jakoś teraz nastała jak widać pora dla polemiki dziennikarskiej, zapewne z powodu, że tej chwili mniej może jest potrzebną niż kiedykolwiek. Czas żali się na brak miejsca, ale zapowiada, że nie ustąpi  z placu, czyli innemi słowy, że do upadłego bronić będzie swego twierdzenia, iż sejm tak co do formy, jak co do treści poszedł za daleko  w swoich uchwałach. Oprócz p, komisarza rządowego nikt w sejmie nie okazał się tak umiarkowanym, jak Czas, — było stronnictwo, które chciało zmodyfikować adres, a głównie rezolucję, ale nikt w zasadzie nie sprzeciwiał się uchwaleniu rezolucyj. Mimo to Czas swój hyperkonserwatyzm nazywa „jedyną drogą, jaką wskazuje zdrowy rozsądek“. Bądźcobądz, stało się — Galicja oszalała z kretesem, nie chce iść drogą „zdrowego rozsądku“, i naprawdę niewiem, co ona pocznie z tak „rozsądnemi“ radami, jakie jej daje Czas, i jaką rolę odegraćby dziś mogło stronnictwo, kierując się takiemi radami. Nie byłoby ono — że użyję przestarzałego już bardzo porównania — żaglem ani sterem u łodzi życia publicznego, ale bezużytecznym balastem, który w stanowczej chwili wyrzucony być musi w wodę. To też nadaremnie usiłuje Czas walczyć przeciw prądowi, choćby nietylko spisywał codziennie całe kolumny fałszów, ale i ofiarował przysięgę dla ich stwierdzenia, choćby nareszcie dowiódł, że Gazeta nie broniła z góry programu, przez sejm przyjętego, — łódź nie da się zatrzymać, popłynie naprzód... tylko balast będzie wrzucony do wody. Od samego początku Czas zrzędził w zawody z dziennikami centralistycznemi, pragnął, ażeby nasz sejm okazał się tak powolnym, jak np. niższo-austrjacki — i cóż ztąd? Moglibyśmy mu zawsze powiedzieć: E pur si muove! Uchwalono rezolucje i adres, i co więcej, zjednoczono się w celu przeprowadzenia żądań kraju, — tylko Czas pozostał na stronie....
Z przedmieścia Żółkiewskiego mnożą, się ciągle skargi na przecięcie komunikacji z powodu kolei żelaznej, na zupełny brak jakiejkolwiek drogi w tej stronie, jakoteż oświetlenia. Niedawno jakaś staruszka zagrzęzła w błocie, i musiała długo wołać, nim jej dano pomoc ze sąsiednich domów. Napady rozbójnicze wydarzają się coraz częściej w tej stronie, słowem, położenie mieszkających na Żółkiewskiem obywateli lwowskich nie różni się niczem od położenia osadników na zalesiu Ameryki północnej. Zawdzięczają oni to przezorności i zapobiegliwości szanownej Rady miejskiej, która pozwoliła, by prostym nasypem i przekopem przecięto ludne ulice bez urządzeń wszelkich, zaprowadzonych wszędzie, gdzie kolej przechodzi przez miasto. Ba, gdyby mieszkańcy Żółkiewskiego byli radnymi, albo gdyby radni mieszkali na Żółkiewskiem! Łatwiej jest jednak krytykować, niż uradzić coś mądrego! powiadają panowie radni, radzą tedy jak się uda, pogardzając Zoilami. Jeden znany „literata i erudyk“, pisujący recenzje demokratyczne, stoi wiernie przy swoim sztandarze, i rozwija teraz nowy zapał w obronie starego systemu, panującego ciągle na scenie lwowskiej. Dyrekcja zmieniła nieco repertoarz, ale ani skład towarzystwa, ani kierownictwo sceny nie poprawiło się. bynajmniej w stosunku do wymagań, jakie publiczność zwykła stawiać przy wykonaniu znakomitych utworów. Uskarżano się, że Gazeta surową krytyką odstręcza publiczność i przyprowadza teatr do upadku. Gazeta milczała przez kilka miesięcy, ale publiczność jak nie bywała w teatrze tak nie bywa, a teatr upadł tak, że niedołęztwo w przedstawieniach staje się wprost skandalicznem. Onegdaj porwano się grać Jowialskiego, i upadek ten dał się czuć w całej swojej pełni tak, że inspirowany „literata i eru-dyk“ musiał się chwycić środka koniecznego, dla poratowania dyrekcji w opinii publicznej. Oto zawyrokował, że era Fredry skończyła się, — zapewne

Rozpoczyna erę drugą
Satyr i Fryne uliczna

a przynajmniej p. M. Dzikowski i autor Komedji w ustroniu. Oto co pisze znany nam „literata“:
„Wczorajsze przedstawienie komedji 4aktowej Aleksandra hr. Fredry pod tytułem: „pan Jowialski“ daje nam powód do obszerniejszego, jak zwykle, omówienia sprawy teatralnej. Przedewszystkiem wypada nam się zapytać dyrekcję, dlaczego i dla kogo przedstawia komedję, która nie powinna się już znajdować w repertoarzu? Komedjom hr. Fredry nie myślimy i nie możemy nawet czynić ujmy, jednak po raz pierwszy wprawdzie, ale z wszelką stanowczością twierdzimy, iż „pan Jowialski“ nie powinien już być na scenie odgrywanym. Zmieniły się stosunki bowiem, zmienił się smak publiczności i jej wymogi, nie masz już w Galicji szlachcica, o którym Janusz mógłby powiedzieć, „mam wieś i ekstrakt tabularny czysty, a Helena waha się pójść za mnie“, gdyż dziś wręcz przeciwnie możnaby powiedzieć — zresztą z całej komedji sens moralny dla teraźniejszych stosunków społecznych lub towarzyskich nie da się wyciągnąć. Być może, że dyrekcja uległa pewnemu parciu stronnictwa, które domaga się dawnych utworów klasycznych, starych dramatów lub komedyj, a to wszystko nie na korzyść, nie na podniesienie sceny, lecz spodziewamy się, że dyrekcja, która w istocie podniosła scenę narodową i zasłużyła się około niej właśnie przez przeciwny kierunek jej nadany, pozna po kilku przedstawieniach przed próżnemi ławkami „fałszywych proroków“ i powróci do „pierwotnego kierunku?
O wy, autorowie „dawnych utworów klasycznych, starych dramatów i komedyj“, Szekspiry, Kalderony, Moliery, Fredrowie, Szylery, ustąpcie miejsca „pierwotnemu kierunkowi“, kierunkowi trykotów, watowanych łydek i krótkich spódniczek! Stosunki zmieniły się,... kto ma „wieś i ekstrakt tabularny czysty“ za tego pójdzie każda „Helena“ — a więc precz ze świątyni sztuki stara tandeto dramatyczna, bo oto idzie mąż, który podniósł scenę narodową właśnie przez przeciwny kierunek, jej nadany, idzie opromieniony aureolą stusześćdziesięciu pochwalnych recenzyj, za gotowe kupionych pieniądze, idzie, a za nim Indiana i Charlemagne, Dafnis i Chloe, Autor w Kłopotach, Dwa Śluby, dwie Zosie, cały szereg wielkich tryumfów nowego, pierwotnego, przeciwnego — słowem, tromtadratycznego „kierunku“. Któżby dziś grał Marję Stuart, kiedy „stosunki zmieniły się“ — ot, Izabelę hiszpańską wypędzono z kraju, a nie ucięto jej głowy! Albo Kupiec Wenecki, czy ma dziś jaki sens moralny? Dziś panny nie kochają się w bohaterach, którzyby brak czystego ekstraktu tabularnego mogli przypłacić utratą najważniejszego może funta swojego ciała! Na strych z tą starzyzną!
Takiemi to radami sprytny „literata i erudyk“ karcąc niby, naprowadza dyrekcję na „dobrą“ drogę, ażeby pokryć braki sceniczne. Nie winno złe przedstawienie, — Fredro winien, bo napisał starą sztukę! Jeżeli dyrekcja zaufa radom swojego przybocznego recenzenta, stanie się on dla niej Wallenrodem — publiczność nie da się oszukać i pozna doskonale, kto winien złemu, Fredro czy p. Miłaszewski? Publiczność nawet poznała się już na tem, i dlatego też dobiegnie wkrótce ostatni termin, w którym dyrekcja będzie mogła pomyśleć o stanowczej zmianie na lepsze i o usunięciu braków tylekroć wytkniętych.

(Gazeta Narodowa, Nr. 240. z d. 18. października r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.