<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 234. z d. 11. października r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
40.
Sprechen Sie deutsch, oder gehen Sie hinaus! — Materjał na ministra konstytucyjnego. — Jako możnaby na przyszłość uczynić wniosek Smolki niemożliwym. — Jako kronikarz Gazety Narodowej przestaje odtąd „politykować“ z Czasem, i jako zbawienie duszne Benjaminka widzi mu się zagrożonem. Pfuj! — Sprawa żydowska w sejmie, w synagodze, w Towarzystwie narodowo-demokratycznem i w Radzie miejskiej. — Manifestacje na cześć hr. Gołuchowskiego. — O ile burmistrz gdański szczęśliwszym był od naszej „opozycji.“ — Jan Metzig †. — Nowe utwory Aleksandra Fredry. — Dziennik Literacki.

Nie sztuka być wielkim człowiekiem, jeżeli kogo z adwokata zrobią ministrem i dadzą mu tytuł „Ekscelencja“ wraz z 8000 złr. pensji. Ale odznaczyć się duchem lekceważenia ustawr, położyć tym sposobem znakokomite zasługi około kultury niemieckiej, i wydelikaconym na francuzkich wzorach Polakom przedlitawskim dać próbkę starogermańskiego grubiaństwa w formie, którąby Heine nazwał był waldurwüchsig, a wszystko to na mizernej posadzie oficjała pocztowego; oto czyn, godny zaiste uwiecznienia w Hans Jörgl'u z Gumpoldskirchen, jeżeli już nie dwudziestu pięciu przynajmniej innych nagród, zarówno przemawiających do uczucia i do rozumu. Mąż, któremu oddaję hołd powyższemi słowami, przebywa w naszych inurach i zowie się Heydt, a nie jest bynajmniej kuzynem pruskiego ministra finansów i ma tylko poleconą sobie od p. ministra handlu przedlitawskiego ważną i trudną misję stęplowania listów, oddawanych na pocztę przez publiczność lwowską. Gdyby te zaciekłe Madiary ku wielkiemu zmartwieniu Nowej Pressy i dr. Malisza nie były rozdwoiły staroświeckiej i czcigodnej monarchii Austrjackiej na jakąś Cisi Translitawię, p. Heydt byłby już dziś może nadżupanem w jakim komitacie — węgierskim; a gdyby naród przedlitawsko-polski szedł zawsze za radą Czasu i nie stawiał tak uporczywie różnych żądań „niesłusznych“, możeby się było znalazło jakie starostwo powiatowe, albo jakie sekretarstwo przy namiestnictwie, na któremby tenże p. Heydt w szerszym zakresie działania mógł rozwinąć swój sposób interpretowania przepisów o używaniu języka krajowego w stosunkach ze stronami. Chociaż jednak złowrogie losy nie dopuściły tego, człowiek prawdziwie uzdolniony umiał nawet w ciasnym i ciemnym kącie c. k. urzędu pocztowego we Lwowie, który obok gasthausu jest jedyną widownią jego cywilizatorskiej działalności, okazać się godnym tego, iż go przysłano umyślnie z Wiednia dla pielęgnowania interesów oświaty niemieckiej w tej „austrjackiej Alzacji“. Oświatę tę objawia się n. p. tak: Ktoś wchodzi do urzędu pocztowego, i pyta p oficjała grzecznie, gdzie tu oddają się listy? P. oficjał odpowiada na to tylko wzrokiem, przypominającym sławny okólnik Hasnera w sprawie szkolnej. „Strona“ powtarza pytanie głośniej, myśląc, że p. oficjał nie dosłyszał. Sprechen Sie deutsch, oder gehen Sie hinaus! grzmi na to Jego Wielkość, pan oficjał, i „strona“ jak niepyszna wynosi się z biura, przypuszczając, że to zapewne tylko przez pomyłkę druku §. 19. staatsgrundgesetzu o prawach obywateli państwa mówi coś o równouprawnieniu języków itd. Pan oficjał musi to lepiej wiedzieć. Ponieważ jednak wydarza się bardzo często, że przychodzą na pocztę „strony“, biorące ów paragraf na serjo, pan oficjał przylepił na drzwiach kartkę z napisem: Hier wird deutsch gesprochen. Oto mąż, którego możemy polecić na ministra Nowej Pressie, ubolewając, że dzisiejszy gabinet przedlitawski za mało ma energii i stanowczości! I w istocie, gdyby n. p. pan Zyblikiewicz przemówił w rajchsracie po polsku, cały gabinet słuchałby go ciekawie, chociaż nie rozumiałby ani słowa, a żadnemu z pp. ministrów ani z członków większości niemieckiej nie przyszłoby na myśl powiedzieć naszym delegatom: Sprechen Sie deutsch, oder gehen Sie hinaus! I owszem powiedzieliby: Sprechen Sie, wie Sie wollen, aber bleiben Sie nur da! Ci nieenergiczni Niemcy kochają naszych delegatów aż do uduszenia, nie chcą ich puścić z rajchsratu, ale gdyby p. Heydt objął tekę po panu Giskrze, powyrzucałby wszystkich za drzwi — temsamem zaś wniosek Smolki stałby się raz na zawsze niemożliwym i ustałaby wszelka opozycja anticentralistyczna. Zwracamy uwagę N. Pressy na pana Heydta, który tu wegetuje jako oficjał z pensją 500 złr. rocznie; niechaj go zrobią ministrem, tylko niechaj go czemprędzej zabiorą ze Lwowa. Z ministrami w Austrji łatwiejsza sprawa niż z oficjałami; do kilkunastu miesięcy każdy, czy chce czy nie chce, musi sobie znaleźć jakąś chorobę, jak książę Auersperg, i wyjechać na odpoczynek do Gracu.
Już to prawdziwa jakaś klątwa cięży na tej mojej kronice. Ile razy siądę do pisania, zawsze polityka musi mi się wplątać do pióra, a tu nietylko przekraczam tym sposobem mój właściwy i mój poruczony zakres działania, ale narażam się nadto Czasowi, który onegdaj odmówił mi wręcz wszelkiej „polityki“. Obiecuję poprawę i przyrzekam, że — z Czasem przynajmniej nigdy „politykować“ nie będę. Przekonałem się zresztą, że to się na nic nie zdało. Pip swoje a czort swoje! Nawet św. Jan Chryzostom przy pomocy kilku innych świętych Pańskich nie byłby może w stanie wyegzorcyzmować z kolumn Czasu tego ducha przedlitawsko-konstytucyjnego, który się tam zagnieździł. A jednakże, o pobożny i bogobojny Benjaminku, który ad majorem Dei gloriam deponujesz w organie krakowskim swoje codzienne natchnienia, chciej rozważyć, ty i twoi kooperatorowie w winnicy pana Kirchmajera, że ten sam duch, który jedną ręką odpycha „niesłuszne“ żądania przedlitawskich Polaków, ten duch, który cię na nieszczęście opętał, — czyha na zbawienie twojej duszy, bo to on, a nie kto inny obala konkordat, zaprowadza śluby cywilne, usuwa szkoły z pod nadzoru kościoła, słowem, niszczy i druzgoce, jak sam wymownie, gruntownie i niezrozumiale wykazałeś ongi za lepszych czasów twoich — niszczy i druzgoce cały dzisiejszy chrześciański ustrój społeczeństwa ludzkiego! Wejdź tedy w siebie, uczyń skruchę, i wyrzeknij się wszelkich związków z nieczystemi potęgami piekieł, które dybią na twoje doczesne i wieczne zbawienie. Bądź znowu Benjaminkiem, a mniej gorszyć będziesz braci twoich, niż teraz, kiedy jesteś Neue freue Wiener Abendpost. Nie będziesz przynajmniej zarzucał sejmowi, że „zbyt gorliwie zajął się kwestją państwową,“ będziesz pisał traktaty o zupie rumfordzkiej, jak przystało katolickiemu dziennikarzowi, i umrzesz kiedyś, otoczony wonią świątobliwości, a nie siarki i smoły, którą teraz już czuć od ciebie. Austrja wydała już wiele dziwolągów, a nasza ojczyzna także, ale potrzeba było zespolenia jednej z drugą, by utworzyć to, co Niemcy lada dzień nazwą: die verfassungstreue polnisch-klerikale Parthei, i co teraz znajduje swój wyraz w Czasie. Pfuj, jak powiada ks. Greuter.
To „pfuj!“ greuterowskie powinnaby sobie przywłaszczyć część naszej demokracji narodowej, i przywitać niem posła Smolkę, gdy zagajać będzie najbliższe posiedzenie Towarzystwa narodowo-demokratycznego. Należy mu się takie wotum nieufności za to, że tak gorliwie przemawiał w sejmie za równouprawnieniem żydów. Na równie uroczyste „pfuj“ zasłużył hr. Gołuchowski, który najmocniej przyczynił się do przyjęcia ustawy, dozwalającej, aby żyd mógł być burmistrzem i aby żydzi mieli tyle głosów w Radzie gminnej ile im dadzą wyborcy. Żydzi lwowscy objawili przedwczoraj swoją wdzięczność wszystkim mowcom, którzy za nimi przemawiali w sejmie: Smolce, hr. Gołuchowskiemu, Wężykowi, Gniewoszowi. Przy sposobności święta odbyło się uroczyste nabożeństwo w reformowanej synagodze na Żółkiewskiem, podczas którego rabin, p. Lövenstein odmówił hebrajską modlitwę, zawierającą błogosławieństwo dla mężów zasłużonych w ogóle. Następnie podniósł w gorącej przemowie zasługi posłów, którzy bronili równouprawnienia, i wzniósł na ich cześć po polsku okrzyk: „Niech żyją!“ Zgromadzenie powtórzyło ten okrzyk z zapałem. Były to pierwsze polskie słowa, które w tej synagodze wyszły z ust żydowskich. Oby były zapowiedzią rychłego zlania się żydów z całością narodu!
Był to w ogóle tydzień, obfity w manifestacje, których większa część odbyła się na cześć hr. Gołuchowskiego. W niedzielę odbył się bankiet, z którego Gazeta Narodowa obszernie zdała sprawę; w piątek zaś Rada miejska uchwaliła wysłać deputację, którąby w jej imieniu wyraziła byłemu namiestnikowi wdzięczność i zaufanie współobywateli. Zapewne wskutek przejęcia się duchem czasu i pod wpływem uchwały sejmowej, nadającej zupełne równouprawnienie żydom, wybrano do tej deputacji samych prawie radnych wyznania mojżeszowego. W ogóle zmuszony jestem odwołać wszystko, cokolwiek kiedy powiedziałem o nietoleracji religijnej i o wstecznych wyobrażeniach niektórych mieszczan naszych, będących oraz członkami Towarzystwa narodowo-demokratycznego, bo donoszą mi ze wszystkich stron, że usposobienie ich w tej mierze zmieniło się z gruntu. I tak słychać, że pp. Sanciewicz i Dąbrowski postanowili nieodwołalnie forytować wybór p. Landesbergera na burmistrza miasta Lwowa, ażeby tym sposobem pozyskać na nowo dla kraju tego znakomitego męża i pozbawić Wiedeńczyków jedynego możliwego następcy Mühlfelda. Niemniej zapewniano mię, iż p. Armatys na pierwszą wiadomość o rezultacie głosowania nad ustawą gminną w sejmie, czuł się do tego stopnia rozczulonym, że zapomniawszy o wszelkich urazach, wyściskał pierwszego żyda, którego spotkał na ulicy. Nie mogę oczywiście ręczyć za autentyczność tych doniesień, ale mimo to pośpieszam podać je do wiadomości publicznej, bo każdy rad czemprędzej podzielić się z drugimi tem, co mu sprawia głęboką i prawdziwą radość. Mogę być czasem źle poinformowanym, ale złego zamiaru doprawdy niemam nigdy.
W ogólnym tym koncercie zadowolenia, radości, zaufania itd. stoi na boku jeden tylko i zupełnie izolowany Organ demokratyczny. Nie podobało mu się, że oddajemy się tak „na dyskrecję żydów, “ jak 2. marca r. z. oddaliśmy się na łaskę lub niełaskę p. Beusta. Nie podobała mu się interpelacja p. Hubickiego — bo pocóż zachęcać policję do większej gorliwości? Snąć w oczach Organu demokratycznego paupry, wybijający okna żydom, są męczennikami politycznymi. Nie podobały mu się także manifestacje na cześć hr. Gołuchowskiego, z którym, jak wyraźnie i sucho bardzo oświadczył, nie zgadza się w zdaniu. Musi to być bardzo bolesnem dla hr. Gołuchowskiego, bo jużci, jeżeli mieć przeciwników, to przynajmniej znakomitych. W rzędzie zaś licznych zasług hr. Gołuchowskiego ta nieprzyjaźń Organu demokratycznego zajmować może tylko poślednie miejsce.
Pojmuję atoli i umiem ocenić żale i gniew „opozycji,“ która znalazła przytem w większości kraju tak niebezpiecznego konkurenta. Kiedy burmistrz gdański rozgniewał się na polskiego króla, miał przynajmniej tę satysfakcję, że mu król polski wykropił porządnie skórę za to. Tu nawet tej małej pracy nikt sobie zadać nie chce. „Opozycja“ robi opozycję, a nikt tego nie bierze do wiadomości! „Opozycja“ powiada, że sejm jest zdemoralizowany, że składa się z tchórzów i t. p., a sejm obraduje dalej, jak gdyby się nic nie stało! „Opozycja“ wyprawia hece po ulicach, tłucze szyby, a tu nie zaprowadzają nawet stanu oblężenia i wysyłają policjantów z kopystkami dla zrobienia porządku! Nakoniec „opozycja“ oświadcza, że nie zgadza się z hr. Gołuchowskim, a tu nikt się nie gniewa, ba, nawet nikt się nie śmieje! W istocie, wściec się można wobec takiej apatji, takiej demoralizacji, takiego tchórzostwa etc. etc. w całym kraju.
Przysłowie o żabie, która nadstawiała nogę, gdy kuto konia, da się zresztą zastosować do Czasu tak dobrze jak i do „opozycji“. Obydwa te obozy, stojące na przeciwnych biegunach, przypisują sobie zasługę, jaką oddał krajowi sejm stanowczem i legalnem traktowaniem „sprawy państwowej“. Czas szczególnie, który podczas rozpraw adresowych, jak zawsze, szedł odrębną zupełnie drogą, teraz mówiąc o znaczeniu politycznem mów, mianych na uczcie d. 4. bm. a rozwijających dalej program sejmowy, chwali się, że to on dzwonił na to kazanie — chociaż każde jego wystąpienie stoi w dyametralnej sprzeczności z polityką, przez cały kraj obraną. Nie przeszkadza mu to twierdzić, że nie on, ale Gazeta ma zdanie post festum. Jest to wprawdzie kłamstwo, ale cel uświęca środki, osobliwie cel tak świątobliwy, jak służenie dwom panom. klerykalnej reakcji i centralistycznemu liberalizmowi.

∗             ∗

Sprawa nasza poniosła znaczną stratę pod zaborem pruskim Umarł d. 1. b. m. w Lesznie dr. Jan Metzig, Niemiec, jeden z tych rzadkich ludzi, którzy sprawiedliwość umieją stawić wyżej nad interesa i przesądy osobiste. Był on do zgonu swojego najwierniejszym przyjacielem polskiej sprawy, i jak się wyraża Dziennik Poznański, „nic go w trwałem dla nas i niezmiennem nigdy współczuciu zachwiać nie zdołało, ani gniewy i niechęci własnego obozu, ani, wyznajmy i to, objawiająca się dlań niekiedy obojętność nasza.“ Bronił on wymownie sprawy naszej i znakomitem swojem piórem, i jako poseł w sejmie pruskim, gdzie postawił wniosek o utworzenie uniwersytetu polskiego w Poznaniu. Cześć i wdzięczność nasza po wieczne czasy łączyć się będzie z pamięcią tego zacnego męża.

(Gazeta Narodowa, Nr. 234, z d. 11. października r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.