<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 19. z d. 24. stycznia r. 1869
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
53.
O prawdopodobnym blizkim końcu świata, i co potem będzie. — Sprawa OO. Zmartwychstańców. — Troskliwość Skarbkowskiej Rady administracyjnej o utrzymanie teatru niemieckiego. — Dla czego teraz „straszno“ drowi Smolce — rozprawa na temat federalistyczny.

Kronika karnawałowa stała się tego roku zbyteczną, wszyscy bowiem bez wyjątku bawią się tak zawzięcie, że nie potrzebują dowiadywać się o tem dopiero z Gazety. Możnaby mniemać, że koniec świata postanowiony jest nieodwołalnie na środę popielcową, i że każdy chciałby stawić się na sądzie ostatecznym z jak największą liczbą orderów kotylionowych, i — z jak najmniej obładowaną kieszenią. Snadniej bowiem wielbłąd przelezie przez dziurkę od igły, a nawet snadniej kronikarz Gaz. Nar. przyjęty będzie w tym roku do Towarzystwa narodowo demokratycznego, aniżeli bogacz posiędzie królestwo niebieskie. Ale jeżeli ubóstwo ewangieliczne otwiera bramy tego królestwa, to znajdziemy się tam w bardzo wielkiej liczbie, i nie będziemy mogli skarżyć się na brak znajomych. Jedna tylko szlachta wykluczoną będzie od uczestnictwa w szczęśliwości wiekuistej, bo jak trafnie zauważał Dziennik Lwowski, ma ona zbyt wiele pieniędzy. Na tej podstawie wolno przypuszczać, że raj urządzony będzie na zasadach demokratycznych i federalistycznych, podczas gdy czarni aniołowie w piekle po wieki wieków jęczeć będą pod ekonomiczną przewagą szlacheczczyzny. Tem gorzej dla nich, bo nie będą mieli nawet Organu demokratycznego, któryby ich bronił przeciw tej pieniężnej przewadze i przeciw kolejomanii szlacheckiej!
Muszę się wytłumaczyć, zkąd mi dziś przyszły te napół ponure myśli o żywocie pośmiertnym i o smutnej przyszłości P. T. pp. djabłów. Oto najprzód w fejletonie Czasu wyczytałem obronę OO. Zmartwychwstańców przeciw „Ostrzeżeniu“, umieszczonemu niedawno w Gazecie. Pisał ją ksiądz Fidelis, kapucyn, z wielkiem namaszczeniem, które mimowoli udziela się czytelnikowi, tak, że poczyna się mimowoli rozmyślać nad znikomością wszystkich rzeczy ludzkich, gdy się czyta tę obronę, a najbardziej nad znikomością użytych w niej argumentów. Ks. Fidelis dowodzi i potwierdza to wszystko, co zawarte było w Ostrzeżeniu, a mianowicie, że fundusze, zebrane na postawienie kościoła, obrócone były bez wiedzy dawców na cel zupełnie inny, że OO. Zmartwychwstańcy pełnią jakiś rodzaj kontroli nad duchowieństwem polskiem, znajdującem się na wychodźtwie i t. d. Obrona tego rodzaju wzmacnia tylko oskarżenie, a gołosłowne zaprzeczenia co do niektórych punktów nie osłabiają go bynajmniej.
Otóż i jeden powód do rozmyślań, bardzo poważnych i świątobliwych, nastrajających ducha tak, że nawet sam Benjaminek nie potrafiłby wznieść się wyżej nad poziom całej rumfordzkiej nędzy tego świata. Każdy spór między duchownymi ma, oprócz swojej nudnej strony, jeszcze i tę, że stawia żywo przed oczy różnicę międzo obłudą a prawdziwym duchem Bożym, między istotną skromnością a pychą, kryjącą się pod pozorami pokory.
O drugi temat, prowadzący do uwag nad pożytkiem ewangielicznego ubóstwa, postarała się szanowna Bada administracyjna, zawiadująca fundacją Skarbkowską. Gdyby fundacja wypełniła swoje zadanie, t. j. gdyby służyła ku wsparciu ubogich i sierot, jak tego chciał fundator, nie obracałaby swoich funduszów na utrzymanie teatru niemieckiego. W życiu doczesnem miałoby to pewne korzyści.

Ale po śmierci.... Niemcy! wy to wiecie....

P. König dyrygowałby jakąś pierwszorzędną sceną w niebie, i obznajamiałby rzesze wybranych Pańskich z najnowszemi kompozycjami Offenbacha, a nasi ubodzy smażyliby się w smole. Ten to zapewne wzgląd nakłonił szanowną Radę administracyjną, że na prośbę p. Königa (który NB. dotychczas nie złożył kaucji) uchwaliła podwyższyć dawaną mu roczną subwencję z 6.000 na 10.000 złr. Fundacja dobroczynna nie wejdzie tedy nigdy w życie, ale natomiast byt teatru niemieckiego we Lwowie jest zabezpieczony.
Rzecz ta, sama w sobie trudna do uwierzenia nawet dla tych, którzy mieli zawsze jak najgorsze wyobrażenie o sposobie, jakim prowadzone bywają nasze sprawy publiczne, wyda się może jeszcze niepodobniejszą do prawdy, jeżeli dodamy, iż za podwyższeniem subwencji, oprócz ks. Kuratora, głosowali dr. de Warnia Gnoiński i dr. Smolka, a przeciw podwyższeniu pp. Pietruski i dr. Rajski.
Ubolewaliśmy już nieraz nad tem, że w sprawach, obchodzących ogół, w sprawach przeważnie politycznych, udział prawników sprowadza często jak najgorsze skutki, bo dla tych panów najczęściej sprawiedliwością jest to, co stoi w paragrafie. Nie mogą oni tak łatwo oswobodzić się od jarzma formułek i definicyj, które ciężą na ich umyśle. W sprawie fundacji Skarbkowskiej niedogodność ta dała nam się już nieraz czuć bardzo dotkliwie. Zamiast oprzeć się niesłusznym wymaganiom z należną energią, któraby była znalazła usilne poparcie w całym kraju, zarząd badał lękliwie wszystkie przepisy i paragrafy, i okazywał się często troskliwszym o utrzymanie sceny niemieckiej, niż władze rządowe. Obecnie, gdy p. Konig oświadczył, że w razie niepodwyższenia subwencji zmuszony będzie zrzec się przedsiębiorstwa, połowa członków Rady administracyjnej przelękła się tej ewentualności, że fundacja zmuszoną będzie na własną rękę utrzymywać dalej teatr niemiecki.
Trudno nam pojąć, zkąd ma wyjść ten przymus do utrzymywania sceny niemieckiej, i w jakiej formie on może się objawić. Kiedy przed kilkoma miesiącami dr. Smolka żądał od sejmu, ażeby chwycił się polityki absolutnego oporu przeciw obecnemu systemowi rządowemu, kiedy większości reprezentantów kraju zarzucał lękliwość i wołał, że dlatego nie chcemy chwycić się tak skrajnej opozycji, do jakiej nas popychał, bo nam „straszno“ — naówczas wiedzieliśmy dobrze, czegośmy się obawiali. Obawialiśmy się gwałtownej represji, takiej, po jakiej kraj dopiero co odetchnął; obawialiśmy się rozjątrzenia naszych ran społecznych, ponownego zapanowania systemu policyjnego w szkole, w administracji i w sądownictwie. Obawy nasze były usprawiedliwione świeżemi przykładami, mogliśmy cytować nazwiska i fakta na ich poparcie, mogliśmy powoływać się na rozstrój społeczny, który nie pozwalał krajowi staczać walki z ministrem poza granicami konstytucji grudniowej. Jeżeli nam było „straszno“, wiedzieliśmy przynajmniej dlaczego. Ale niech nam kto powie, zkąd się teraz drwi Smolce zrobiło tak „straszno“, że wotował za podwyższeniem subwencji dla p. Königa? Czy mąż, który wbrew p. Beustowi, Andrassemu, wbrew wszystkim faktom dokonanym, podjął się przemienić całą monarchię Austrjacko węgierską w nowe zupełnie ciało federalistyczne, który jednym zamachem pióra przyłączył Bukowinę do Galicji, Szlązk do Czech, Krainę do Dolnych Rakuz, mąż który się nie lękał ani wyborów bez pośrednich, ani stanu oblężenia ani nowego najazdu Sunnnerów, Hehnów, Wolfarthów — przeląkł się nagle tej strasznej chwili, w której dzienniki centralistyczne uderzyłyby na alarm z powodu, iż teatr niemiecki we Lwowie, dla braku przedsiębiorcy, zamknięto? Czemże jest to, coby była może zrobiła, a może i nie zrobiła prokuratorja finansowa w imieniu rządu w takim razie, wobec walki, jaką przyjęcie owego sejmowego wniosku dra. Smolki musiałoby było wywołać w całym kraju, w każdej, najmniejszej gminie? Czem jest drobniutka kwestja fundacji Skarbkowskiej, wobec kwestji federalistycznego lub dualistycznego ustroju monarchii? Wątpliwem jest bardzo, czy, w kwestji, tak podrzędnej, ministerstwo w obecnej chwili chciałoby drażnić opinię kraju, którego najważniejsze potrzeby i żądania nie są zaspokojone. Dlaczegóż drwi Smolce zrobiło się tak „straszno“! Nie dziwilibyśmy się, gdyby oprócz p. Gnoińskiego, kto inny z przeciwników politycznych dra Smolki głosował był za panem Königiem, bo rzeczywiście między tymi przeciwnikami jest wielu ludzi, do zbytku oględnych, — lecz sam przywódca skrajnej opozycji! Komuż teraz Organ demokratyczny zarzucać będzie „tchórzostwo“ etc. etc. — kiedy jego opiekunowi tak „straszno“!
Zresztą, przedstawiliśmy tu tylko najdalsze możliwe następstwa odmówienia większej subwencji p. Königowi. Ściśle biorąc, nawet gdyby fundacja Skarbkowską w istocie zmuszoną była, po ustąpieniu p. Koniga utrzymać scenę niemiecką własnym kosztem, nie straciłby na tem tyle, ile wynosi kwota, o którą podwyższono subwencję. O ile wiemy, niedobór miesięczny teatru niemieckiego nie wynosił nigdy więcej jak 500 do 600 złr. wówczas, gdy fundacja utrzymywała sama ten teatr. Mógłby wynosić jeszcze mniej, bo nikt nie może zmusić fundacji do trzymania aktorów, którzyby wymagali wielkiej zapłaty, a dla tej publiczności, która zachwyca się popisami, wykonanemi pod dyrekcją p. Königa, każdy teatr jest dobry. Podwyższenie subwencji dla p. Königa o 4000 złr. jest tedy niczem nieusprawiedliwionem, lekkomyślnem wyrzuceniem za okno grosza publicznego, grosza ubogich i sierót, jest policzkiem, danym opinii publicznej, i ciężka odpowiedzialność spada na tych panów, którzy się tego dopuścili. Mamy nadzieję, że na przyszłość Wydział krajowy i Rada miejska oględniej postępować będą w wyborze ludzi, którym powierzają tak ważne sprawy.

(Gazeta Narodowa Nr. 19. z d. 24. stycznia r. 1869.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.