Kroniki lwowskie/54
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kroniki lwowskie |
Podtytuł | umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji |
Pochodzenie | Gazeta Narodowa Nr. 25. z dnia 31. stycznia r. 1869 |
Wydawca | A. J. O. Rogosz |
Data wyd. | 1874 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Nadaremnie powtarzają moraliści, filozofowie i kaznodzieje, że życie ma poważniejsze strony, niż kotylion i polka-tremblante, że ciężkie jego brzemię nietylko w glansowanych rękawiczkach dźwigać się powinno... Święte i piękne te prawdy jak groch o ścianę obijają się bezowocnie o uszy naszej Sodomy nadpełtwiańskiej, która skacze i hula bez myśli o jutrze, i więcej przyczynia się do tryumfów szalonego księcia-Karnawału, niż do rozwoju zasad demokratycznych i do wprowadzenia tychże w krew i życie. Gdyby przynajmniej rozpustny ten książę, na wzór innych, utworzył jaką spółkę kolejową i zdarł uczciwie swoich współzawodników, byłaby w tem bodaj ekonomiczna jaka przyczyna jego istnienia i jego przewagi, ale ze wszystkich naszych książąt, ten z pewnością jest najmniej użytecznym członkiem społeczeństwa — et c'est beaucoup dire! Jemu jednakowoż wszyscy służą — wielcy i mali, arystokraci i demokraci. Niemasz ratunku w tym szale powszechnym, dla starych tradycyj i dla nowych zasad — i jedna tylko, słaba zostaje nam pociecha.
Oto, gdy chodziło o ocalenie Sodomy, niepodobna było naliczyć w niej dziesięciu sprawiedliwych. U nas, we wtorek, naliczono ich przecież aż do czterdziestu pięciu w sali ratuszowej. Nawiasowo powiedziawszy, ścisłe to obliczenie pomogło mi ustalić raz na zawsze wartość owej słynnej formułki x/3, oznaczającej komplet narodowo-demokratyczny. Ale na dziś, kwestja to podrzędnej bardzo wagi. Głównie ważnem i pouczająeem jest wiedzieć, że wśród karnawału znalazło się 45 demokratów, którzy jednego wieczora ani tańczyli, ani wypoczywali po trudach poprzedzającej nocy, ale z należnem skupieniem ducha przyszli słuchać mów pp. Widmana i Malisza, i nowemi wyborami położyć fundament do przyszłorocznego rozrośnięcia się demokracji narodowej w silne gałęzie i konary.
Znakomita ta liczba obecnych na posiedzeniu członków silniej niż inny jaki argument wykazuje potrzebę istnienia Towarzystwa narodowodemokratycznego i poparcie, jakie ono znajduje u ogółu. W istocie bowiem, jeżeli od liczby 100.000 ludności lwowskiej, odtrącimy załogę, urzędników, żydów, a nakoniec zwolenników większości sejmowej i „szlacheczczyzny“, to owa falanga, złożona z 45 starszych i młodszych mężów, stanowi właściwie demos, lud lwowski, lud, na którem budować możemy nasze demokratyczne chałupki na lodzie, nawet w razie nieprzewidzianej odwilży i połączonego z nią energicznego rozwoju sił wywozowych, których pan Borkowski tak tanio dostarcza gminie.
O ile liczny zastęp zgromadzonych demokratów dawał nam świetne wyobrażenie o fizycznej potędze mas, na których opiera się federalistyczna przyszłość naszego kraju, o tyle umysłowa potęga i moralna wyższość idei narodowej, wzajemno-słowiańskiej, federalistycznej i demokratycznej objawiła się w przemówieniu p. „Widmana. Zapewne, że umysł poziomy, niezdolny wznieść się nad wyobrażenia powszednie, zarzuciłby może mowie tego męża pewien brak potoczystości, zwięzłości, jasności, logicznego związku myśli i prostej zrozumiałości, — ale czemże są wszystkie te drobne usterki wobec dobrych chęci, które widocznie ożywiały mówcę? Nie brak przytem było w mowie p. Widmana bystrych i świetnych poglądów, jak np. ten, że Towarzystwo narodowo-demokratyczne nie przeminie bez śladu, nawet gdyby opłakane okoliczności żywot jego ukróciły. „Naówczas bowiem, rzecze p. Widman, rozbiegniemy się po świecie, jako nasienie, które wyda plon bujny“. Któż w męzkich tych słowach nie pozna reprezentanta zasad, czującego własną płodność i płodność swojej idei?
W istocie, w dzisiejszych czasach, kiedy arystokracja zaledwie zdobyć się może na jakąś spółkę, forytującą nowy projekt kolei żelaznej, kiedy „szlachetczyzna“ tak jakoś w bawełniany sposób bierze się do rzeczy w Wiedniu, jak gdyby nigdy nie pijała węgrzyna, jedna tylko demokracja wydaje jeszcze owoce pożyteczne dla kraju, dla społeczeństwa, a nawet dla nauki. Wspominaliśmy swojego czasu o ważnem odkryciu, którem Organ demokratyczny wzbogacił wiadomości P. T. pp. jeografów co do właściwych siedzib Albinosów, czyli murzynów białych. Uczyniliśmy także wzmiankę o owej, pod ekonomicznym względem tak ważnej maślanej wieży w Rheims, jako też o różnych innych anatomicznych, ortograficznych i gramatycznych wynalazkach, któremi Organ demokracji narodowej słusznie chlubić się może tak wobec współczesnych, jak i wobec potomności. Do rzędu tedy wszystkich tych wielkich odkryć przybyło jeszcze jedno, największe ze wszystkich. Widownią jego nie są już odległe „okolice Paragwaj“, ale odleglejsze nierównie góry, doliny i równiny księżyca. Tam to, jak słychać, za pomocą mikroskopu, służącego zwykle do badania zasług różnych koryfeuszów demokracji narodowej w razie, jeżeli wypadnie pisać ich biografię, jakieś demokratyczne kolegium uczonych odkryło — nie już ślady, ale najpewniejsze oznaki istnienia stworzeń, nader podobnych do ludzi. Miasta, gościńce, twierdze, wszystko to widział Organ demokratyczny na księżycu tak dokładnie, jak na dłoni, wszystko nadzwyczaj symetryczne, kolosalne, jak najwyraźniej utworzone przez istoty, obdarzone rozumem. Zadziwiające odkrycie! I nic przytem zadziwiającego, że die Gelehrten des Kladderadatsch kiwają na to głowami i pytają, z jakiego też starego kalendarza wypisana ta piękna bajeczka? Jeden z tych uczonych zazdrośników przyniósł nam nawet bardzo obszerną rozprawę, w której zbija gruntownie możliwość tak znakomitych odkryć, w tym widocznie celu, ażeby pozbawić demokrację narodową jej zasłużonej sławy w świecie naukowym. Dla pożytku niedemokratów podamy krótki wyciąg z tych uwag etnograficznych w jednym z przyszłych fejletonów Gazety. Powiemy tymczasem tylko tyle, że zdaniem badaczów przyrody, brak atmosfery takiej, jaką ma ziemia, wyklucza na księżycu istnienie stworzeń, podobnych do ludzi, do demokratów i do wszelkich innych zwierząt ssących. Dotychczas, mimo najściślejszych badań, nie odkryto także na księżycu żadnych śladów wody, co jeszcze bardziej popiera powyższe przypuszczenie. Owe gościńce, obserwowane przez mikroskop demokratyczny, są po prostu rozpadlinami w powierzchni księżyca, liczącemi najmniej po kilka tysięcy stóp szerokości. Zachodzi więc obawa, że wielkie to odkrycie Dziennika Lwowskiego w rzeczywistości okaże się tak płonnem, jak pierwszy lepszy program federalistyczny. Szkoda, jaka ztąd wyniknie, w pierwszej linii dotknie demokrację narodową, bo w razie, gdyby ją niefortunne okoliczności zmusiły odegrać „nasienia1, księżyc, tak pięknie urządzony według badań Organu demokratycznego, byłby może najsposobniejszym gruntem pod bujny plon przyszłości. Ziemia, ze swoją ciężką atmosferą, 28 razy przynajmniej gęstszą niż atmosfera księżyca, wywiera wpływ paraliżujący na wszystkie działania demokratyczne. Przez cały rok swego istnienia, Towarzystwo narodowo-demokratyczne, jakkolwiek posiadające w swojem łonie mężów czynu, jak pp. Malisz, Iskrzycki, Widman — nie powzięło ani jednej uchwały, z wyjątkiem oświadczenia, iż „wykluczenie żydów od równych praw w gminie nie zgadza się z zasadami demokratycznemi“ — o czem zresztą my, niestowarzyszeni demokraci, ośmieliliśmy się byli wiedzieć od dawna. Sprawa programu ks Czartoryskiego, sprawa ustawy wojskowej, nawet sprawa teatru niemieckiego dotychczas nie zreferowane.
Co się tyczy tej ostatniej sprawy, Towarzystwo przez wzgląd na swego prezesa nie zechce zapewne szkodzić p. Königowi, ani też zatruwać mu swojemi narzekaniami spokojnego używania owych 10.000 guldenów, które mu Rada administracyjna przysporzyła. Wszak zasady demokratyczne nie wykluczają czwartego przykazania boskiego, które każę szanować rodziców i starszych, jako to: prezesów, książąt, kuratorów, dyrektorów i ich żony, jeżeli te nie są pozbawione głosu. Ze względu na te specjalne stosunki, zawiązuje się teraz drugie Towarzystwo, bez żadnej barwy politycznej, którego celem będzie wpływać na publiczność polską, by przez uczęszczanie do teatru niemieckiego nie usprawiedliwiała istnienia tej szkodliwej instytucji. Cel to nader chwalebny; miejmy nadzieję, że jak W Krakowie teatr niemiecki stał się niemożliwym, tak i u nas się stanie. Potrzeba tylko, ażeby przez kilka mięsięcy zapaleni zwolennicy złej muzyki dobrowolnie włożyli na siebie przymus wstrzymania się od opery, — na farsę, komedje i dramata niemieckie i tak nikt zwabić się nieda. Zobaczymy, czy nawet przy podwojonej subwencji utrzyma się teatr niemiecki, jeżeli go polska publiczność wspierać nie będzie.