Krytyka szkoły żon/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krytyka szkoły żon (wstęp) |
Pochodzenie | Dzieła / Tom drugi |
Wydawca | Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska« |
Data wyd. | 1922 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały tom drugi |
Indeks stron |
Powodzenie Szkoły żon przeszło wszystkie dotychczasowe tryumfy Moliera. Przez szereg miesięcy sztuka utrzymuje się na afiszu w Paryżu, nie licząc przedstawień komedji które trupa Moliera dawała w Wersalu i na magnackich dworach. Wszystko co patrzało na rzeczy nieuprzedzonem okiem, przyjęło z zachwytem tę komedję. Prosta publiczność poddawała się urokowi jej wesołości, prawdziwi znawcy zdawali sobie sprawę ile w niej jest nowych i płodnych dla teatru zdobyczy. Ale byli i tacy, którzy oglądali ten sukces z mniej zadowoloną twarzą. Istniało szczególnie kilka kategorji osób, które nie mogły go przełknąć, bądź dla osobistych animozji, bądź też dlatego, iż to co wnosił z sobą Molier było niejako zaprzeczeniem własnej ich istoty.
W pierwszym rzędzie, miał przeciw sobie wyktwintnisie, okrutnie draśnięte komedyjką pod tymże tytułem, a również nie znajdujące w Molierze tego wyszukania, które było dla nich nieodzownym warunkiem sztuki. Światek ten czuł, iż atmosfera którą wnosi Molier, atmosfera szczerego śmiechu, zdrowego rozsądku, życia, jest dian zabójcza. Dalej markizów, owych dudków dworskich również nieraz przezeń draśniętych: dla tych znowuż, rozmiłowanych w bezmyślnych kalamburach i turlupinadach, komizm Szkoły żon był o wiele za wysokiego typu. Dalej bigotów, uświadomionych może przez Wykwintnisie, i czujnie strzygących uchem czy nie dosłyszą czegoś gorszącego. Jestto zresztą najzwyklejszym sposobem ubicia niewygodnego talentu, iż oskarża się go o „niemoralność“. Tym cenzorom musiała się niezbyt podobać owa parafraza nauk św. Grzegorza z Nazyansu, i „roztopiona smoła“ którą Arnolf straszy Anusię, i wreszcie niebezpieczny powiew apologji naturalnego instynktu idący od tej komedji.
Dodajmy — i bodaj czy to nie grało w tej kampanji najważniejszej roli — zawiści zawodowe: aktorów, konkurentów z Pałacu Burgundzkiego, też parę razy ukłutych przez Moliera a wściekłych o jego powodzenie; no i autorów, bądź pedantów, niezdolnych pogodzić się z tym swobodnym talentem, pląsającym śmiałą stopą wśród uświęconych prawideł, bądź poprostu zawistnych. Wreszcie, tryumf Moliera jest doraźnem zwycięstwem komedji nad tragedją: stąd, wśród tych co niechętnem patrzeli nań okiem, musiał się znaleźć najszlachetniejszy przedstawiciel owej tragedji, stary Corneille, już na schyłku, z bólem i zgorszeniem patrzący jak publiczność opuszcza jego starzejącą się Muzę, aby lecieć oklaskiwać „błazeństwa“ tego przybysza. Jeszcze bardziej nierad musiał być mały brat wielkiego pisarza, Tomasz Corneille, autor licznych tragedji i komedji heroicznych, cieszących się dotąd ogromnem powodzeniem: Molier zaczepił go w prost przejrzystą aluzją do zmiany nazwiska w Szkole żon[1], a teraz odmaluje go może potrosze w postaci Lyzidasa.
Szkoła żonstała się przedmiotem dyskusji we wszystkich salonach, mówiono o niej wszędzie, pisano. „Prasa“ wówczas była słabo rozwinięta; zastępowały ją broszury, pamflety, nawet utwory sceniczne: otóż, chodziły wieści, że gotują się utwory wymierzone w tę sztukę. Molier nie czekał: jak wszyscy wielcy strategicy, obronę zaczął ofenzywą. Napisał Krytykę szkoły żon.
O ile, jako utwór polemiczny, Krytyka szkoły żon jest partją rozegraną nadzwyczaj zręcznie, najzręczniejszem posunięciem w tej partji jest jej dedykacja. Poświęcając tę komedyjkę królowej-matce, osobie znanej z dewocji i surowych poglądów, oraz zapewniając sobie przyjęcie tej dedykacji, Molier paraliżował najniebezpieczniejszy z zarzutów. Z innemi zarzutami, natury bardziej literackiej, z łatwością da sobie radę.
Krytyka szkoły żon jest dla nas dokumentem niezmiernie interesującym, ponieważ pozwala nam wejrzeć w kształtowanie się nowoczesnej estetyki teatralnej, zwłaszcza komedjowej. Dla współczesnych „znawców“, nawykłych do szablonów, do marjonetek których maska wyrażała całą ich istotę, komedja taka jaką pojmował Molier była zbyt ludzką, zbyt złożoną aby ją mogli ogarnąć. Łatwiej było Molierowi trafić do śmiechu publiczności, niż do kanonów estetycznych literackich pedantów. Akcję, prostą, pomysłową, płynącą z charakterów, oczyszczoną z awanturniczych intryg, mieniono brakiem akcji; czyniono zarzut, iż „osoba komiczna w jednym szczególe może znów w innych okazać się przyzwoitym człowiekiem“; nie pojmowano, iż koncept niewybredny sam przez się może się stać tem lepszym przez charakterystykę osoby w której usta go autor wkłada. Wszystko to, i inne rzeczy, uświadamia Molier swej publiczności, dając w zarysie poetykę nowoczesnej komedji. Wyzwala smak publiczności z pod „fachowej“ tyranji pedantów, stawiając — zanadto może! — doraźne powodzenie jako jedyne kryterjum wartości dzieła. Dziś, powtarzam, wydaje się to nam aż za daleko posunięte, ale w owym czasie, w epoce Lyzidasów, Trissotinów i innych znachorów literackich udających iż posiedli monopol sekretów sztuki, było to zdrowem i dobrem. W epoce panowania rzekomych „trzech jedności“ Arystotelesa, z któremi tak mocował się i łamał Corneille w swoim Cydzie nie chcąc ich przekroczyć, Molier obala dogmat jakichś niezłomnych „prawideł“, równocześnie poddając się im jako rzeczy będącej poprostu wyrazem naturalnego rozsądku i smaku. Protestuje przeciw „niższości“ komedji wobec tragedji, śmiało rzucając wyzwanie które usprawiedliwią przyszłe arcydzieła. Ustala miejsce dla nowej komedji, takiej jak on ją pojmuje, broniąc jej z jednej strony od płaskiej „turlupinady“, z drugiej od sztuczności i „wydwarzania“ Wykwintniś. Broni się wreszcie przeciw zarzutom niemoralności.
Tutaj jedna uwaga. Dziwnem może się wydać zrazu, iż komedje Moliera winiono o niemoralność, podczas gdy słuchano bez śladu oburzenia komedji włoskich lub naśladowanych z włoskiego, o wiele grubszych i swobodniejszych w treści. Jednakże, był w tem instynkt; i nie można mu odmówić trafności. Tamte utwory, to były błahe igraszki, nie wchodzące w sferę istotnych pojęć o życiu, podczas gdy utwory Moliera przez swą głębię, prawdę życiową, przez lotność słowa, wnikały w tę sferę. Spokojny i oklaskiem darzony tryumf naturalnych instynktów nad wszelkim autorytetem u Moliera bardziej mógł zaniepokoić niż ślizkie i wyuzdane igraszki starej komedji, konwencjonalizmem swoim odcięte od współczesnego życia. Ta Szkoła żon w istocie mogła się stać szkołą: na naiwne pytanie Anusi: „Jakże z tem walczyć, z czego rozkosz sama płynie“, Molier nie znajduje odpowiedzi, ani teraz ani później. Czują to wszyscy wielcy moraliści, jak Bossuet, jak J. J. Rousseau, który też będzie grzmieć przeciw Molierowi. I ta część obrony Moliera — a wrócimy do tej kwestji przy Świętoszku — niezupełnie jest prowadzona z dobra wiarą: nie może on w niej wyrazić całej swojej myśli, lub może sam nie uświadamia sobie jej wszystkich konsekwencji.
Jako utwór literacki, jest Krytyka szkoły żon nowym dowodem genjuszu komedjowego Moliera. Stworzyć komedję z aktualnej dyskusji estetycznej, z rozmowy kilku osób siedzących w krzesłach, to nielada zadanie, i Molierowi zadanie to się udało. Dziś nawet, gdy poruszane w niej kwestje przebrzmiały, sztuczka ta zachowała swój wdzięk i żywotność. Przyjrzyjmy się, z jaką sztuką Molier bierze się do tego, jak umie wprowadzić każdą figurę: „wykwintnisia“ Klimena, mdlejąca, wykrzykująca; „markiz“, poprzedzony i przygotowany zabawnym epizodem ze służącym; Lyzidas, od pierwszego słowa wybornie skreślona sylweta próżnego i zawistnego pedanta. A sposób prowadzenia dyskusji, jak zwykle u Moliera traktowany muzycznie, rozłożony na instrumenty, nie dający ani przez chwilę wrażenia monotonji. Z jednej strony: Uranja, łagodna dobroć, zdrowy rozum, bierze udział w rozprawach jakby od niechcenia, nie chcąc ranić niczyjej miłości własnej. Główną część obrony bierze na siebie Dorant, przez którego przemawia Molier sam, bardzo zręcznie wkładając swoje słowa w „niefachowe“ usta; wreszcie Eliza (grała ją żona Moliera), sprytna, lekka, przekorna, dobija przeciwników udając ich partyzantkę, dobija zwłaszcza Lyzidasa, człowieka bądźcobądź niebylejakiego, wciągając go zręcznie w pułapkę, w towarzystwo markiza-przygłupka i śmiesznej Wykwintnisi. Te trzy osoby, Uranja, Eliza i Dorant, to stronnictwo Moliera; a przeciwnicy? postarał się o to, aby skupić na nich wszystkie śmieszności.
Krytyka szkoły żon jest, jako forma, utworem zupełnie oryginalnym, stworzonym od niechcenia na własny użytek; i tą drobnostką otworzył Molier nowe drogi teatrowi: do tego stopnia, iż, kiedy przeciwnicy będą mu chcieli odpowiedzieć (Boursault, Portret malarza), nie potrafią zdobyć się na nic innego, jak na bladą kopję Krytyki szkoły żon, napaścią swoją jeszcze oddając mimowolny hołd genjuszowi Moliera.