Ks. Konstanty Damroth/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ks. Konstanty Damroth |
Podtytuł | (Czesław Lubiński) Wieszcz śląski Życiorys w 25 rocznicę zgonu jego |
Wydawca | Tow. Oświaty na Śląsku im. św. Jacka |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Opole |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Konstanty urodził się dnia 14 września 1841 roku w Lublińcu, gdzie ojciec posiadał domek z małem gospodarstwem i pełnił służbę kościelnego. Tak wuj jak i stryj jego byli księżmi. Z jedenaściorga dzieci, których czworo umarło w młodym wieku, Konstanty był dziewiątym z rzędu. Gdy na Górnym Śląsku nastał głód i mór (1847), chłopiec po raz pierwszy opuścił dom rodzinny; oddano go bowiem pod opiekę wuja, ks. Jüttnera, który podówczas był nauczycielem seminarjum w Paradyżu w Poznańskiem. Tam Konstanty chował sie w domu sierot. Tęsknił za chatą rodzicielską i obraz jej żywo miał zawsze w pamięci:
Obok dworku stara lipa —
Co ją sadził dziad —
Jeszcze stoi czuły świadek
Mych dziecięcych lat.
Obraz nad wrotami, ławę
Z darni obok znam,
l gołębnik pochylony
Jeszcze jest ten sam.
Zadumany na stodole
Bocian patrzy w dal,
A przed sienią się wyciąga
Wierny stary Zwal.
W roku 1852 ks. Jüttner został dyrektorem seminarium nauczycielskiego w Głogówku, a młody Damroth poszedł do Opola do gimnazjum. Wuj wspierał go pieniężnie, za co mu każde świadectwo pokazać musiał; wstydzić się przy tem nigdy nie potrzebował, gdyż był zdolnym i pilnym.
Jako abiturient Konstanty wygłosił przy pożegnaniu gimnazjum (20. VIII. 1862) francuski wykład o przyczynach upadku państwa rzymskiego (sur les causes de la décadence et de la chute de l’empire romain). Poszedł teraz do Wrocławia na teologię, obok której, mając pociąg do zawodu nauczycielskiego, pilnie słuchał też filologii. W latach akademickich dokonało się jego narodowe uświadomienie. Wiele w tym względzie był już zrobił dom rodzicielski. Wszak Lubliniec leży na trakcie do Polski, a mianowicie do Częstochowy; tędy chodziły liczne pielgrzymki pątników ze Śląska na Jasną Górę; tędy też codziennie ludzie z Polski przechodzili. Konstanty sam jako chłopiec kilkakrotnie z rodzicami odwiedził Matkę Boską Jasnogórska. Miał więc od młodu sposobności dosyć do poznania narodowej wspólności Ślązaków z Polakami pozakordonowymi. Kiedyś spotkał się nawet z inwalidą z powstania listopadowego (1830/31), i opowiadanie kaleki głębokie na nim zrobiło wrażenie; świadczy o tem wiersz „Wspomnienia chłopięce“ (w pierwszem wydaniu „Jaś i Staś“).
Niemało wpłynął też na unarodowienie młodzieńca stryj ks. Franciszek Damroth, który był kanonikiem honorowym w Kielcach. Ma się rozumieć, że Konstanty odwiedzał go czasem. Na tych wycieczkach do okolicy kieleckiej niejeden wierszyk powstał. Ale odwiedziny u ks. stryjaszka Konstanty nieomal byłby życiem przypłacił, bo zaziębił się tam kiedyś tak niebezpiecznie, że z ledwością zdrowie odzyskał i już wtedy długi czas jak suchotnik wyglądał. Najstarszy brat jego Ignacy wskutek podobnego zaziębienia był umarł jako abiturjent.
Wtem we Warszawie wybuchło nowe powstanie (styczeń 1863). Wszyscy mówili o Polsce, a szczególnie w Lublińcu, tak blisko granicy. Wtedy, gdy papież Pius IX sympatyzował z Polakami, i przyszły teolog nauczył się na dobrze kochać Polskę. „Pąkowka miłości ojczyzny rozwinęła się w piękny kwiat“[1]. Choć powstanie nie miało powodzenia, Damroth nie przestał wierzyć w zmartwychwstanie Polski, ale zarazem ustalił w sobie przekonanie,
Że nie cudem, ale trudem,
Miarą, wiarą i ofiarą
Zostaniemy wolnym ludem.
Na wszechnicy wrocławskiej znalazł też polskich akademików i poznał zaraz, że nie włada jeszcze doskonale językiem ojczystym. Natychmiast rzucił się do pracy, aby braki spostrzeżone uzupełnić.
Studja doznały niemiłej przerwy przez wojnę duńską z roku 1864. Musiał zostawić książki i chwycić za broń. Poznał w ten sposób Szleswik i lubił później opowiadać, że tam dzieci w drewniakach chodzą i już — pipę palą. Aczkolwiek został lekko raniony, powrócił szczęśliwie z kampanji. Z pewnym pastorem, u którego jako żołnierz leżał kwaterem, długi czas korespondował.
Jednego zrobiła poetą moda,
Drugiego rzekomo kochanki uroda,
Trzeciemu możnych protektorów trzeba,
Czy kawał chleba.
Lecz dzięki Bogu, są jeszcze na świecie
Tacy — a do nich ja się liczę przecie,
Co sobie tworzą i nucą swe pieśni
Jak ptacy leśni.
Co sobie w serca zaciszu swe pienia
Dumają z ustronia, jakby z niechcenia,
I w dań składają dla ojczyzny-matki
Swe dumki-kwiatki.
By ich słuchając, w swym smutku weselej
Marzyła, a jej wrogowie wiedzieli,
Póki brzmią polskich dumek melodyje,
I Polska żyje.
Młody poeta stał się w krótce duchowym wodzem kolegów. Ze żalem patrzał na to, jak lgnęli do niemczyzny, gdyż znali Górny Śląsk tylko tak, jak im go „kłamliwy, jak cudzoziemczy opisał oszczerca“. Przejęty głęboką czcią dla Józefa Lompy, patriarchy ruchu polskiego na Śląsku, sam pracował w tym kierunku dalej. Aleć niech sam opowiada:
„Otóż sprawa rozwoju poczucia narodowego i ducha literackiego pomiędzy akademikami górno-śląskimi była podług moich własnych spostrzeżeń mniej więcej następująca:
W konwikcie teologicznym utrzymywali akademicy od dawien dawna czytelnię rozmaitych czasopism, do których także „Gwiazdka Cieszyńska“ należała. W roku 1865 zachciało się Niemcom, kolegom naszym, to pismo z abonamentu wykreślić, rzekomo, że go nikt nie czytywał. Poniekąd mieli z tem twierdzeniem rację, ale ich samowola nas Górnoślązaków jednak obruszyła, zaprotestowaliśmy, i nareszcie zostało zgromadzenie w celu załatwienia tej kwestji zwołane. Gdy się Niemcy naszemu żądaniu, aby „Gwiazdkę Cieszynską“ nadal abonować, statecznle opierali, zrobił Czesław Lubiński, który owemu zgromadzeniu przewodniczył, swoim górnośląskim t. j. polskim kolegom propozycję, aby się od wspólnej czytelni usunąć i osobną założyć. Aby takiej secesji zapobiec, do czego się zwłaszcza kolega Majunke, który się już wtenczas dla Polaków zawsze życzliwym okazywał, przyczynił, zgodzono się na dalszy abonament „Gwiazdki“.
Ta sprawa więc była ubita; ale pozostawiła po sobie pewne rozdrażnienie. Niemcy zaczęli od nas stronić, a myśmy zaczęli poczuwać w sobie pewną odrębność. To uwydatniło się wkrótce w tej okoliczności, żeśmy za przykładem Niemców (którzy już dawno łączyli się w osobne kółka np. Glatzia, Nissia itd.) uczęszczali do jednego lokalu na zabawy i pogawędkę w języku ojczystym. Wtenczas to powstały pieśni Czesława Lubińskiego: Bracia, nuż do koła! — Kochajmy się! itp. — Obok tych schadzek, ćwiczyliśmy się w konwikcie naukowo, czytając i dysputując. Tak powstało Towarzystwo Polskich Górnoślązaków. Założono także bibljotekę, składającą się (już w roku 1866) z 200 dziełek, po większej części darów członków i dobrodziejów z prowincji. Ów lokal na Schuhbrücke, gdzieśmy się zbierali, należał do pewnego Schmidta, i dlatego przezwano go żartobliwie kuźnią, — ale o przenośnem znaczeniu tej nazwy... nikt z nas nie myślał“[2].
A jednak była bo prawdziwa „kużnia“ ducha polskiego, w której ukuła się pierwsza organizacja akademików polskich z Górnego Śląska.
„Chciałbym, pisał wtedy Damroth, zachęcić innych Górnoślązaków kolegów do pilniejszego krzątania się koło języka polskiego, i oraz pokażę, że chociaż tylko wyjątkami duch polski w Śląsku się zjawia, — jest przecież i wartoby go wskrzesić i obudzić“[3]. Własne uczucia pragnął przelać na innych, śpiewając w uniesieniu:
Pędzą jak na skrzydłach lata.
Z ziemi jak w odmętach wody
Przepadają państwa świata,
Ale nie giną narody,
W których sercach nie wygasło
Wielkich ojców wielkie hasło:
Kochajmy się! Kochajmy się!
Sześć już wieków, jak od matki
Łona Śląsk nasz oderwano,
Odkąd na łup obcym dziatki
Wspólnej ojczyzny wydano.
Bo nas starsi nie bronili,
Choć nas hasła nauczyli:
Kochajmy się! Kochajmy cię!
Wróg zagarnął, rwąc ogniwa,
Jakie z bracią nas łączyły;
Ślepa zazdrość, żądza chciwa
Dzieło ojców nam zniszczyły;
Tylko pamięć nam została,
Która hasło przechowała:
Kochajmy się! Kochajmy się!
Naszą młódź na łonie matek
Gardzić Polską wróg naucza;
Zniemczył zamki, miasta, — z chatek
Mowę ojców dziś wyklucza;
Ale póki siły stanie,
Śląsk się bronić nie przestanie:
Kochajmy się! Kochajmy się!
Nigdy nie wygaśnie polska
Cnota w wiernych sercach naszych
Nie zapomni młódź opolska
l gliwicka zalet laszych,
Hasła też, co w spadku wzięła.
Jakiem Polska zasłynęła
Kochajmy się! Kochajmy się!
Niechaj cnoty więc ojczyste
Znowu, bracia, w nas ożyją,
Zabrzmi hasło święte, czyste
Tam, gdzie się Ślązacy biją,
Cierpią, pracują za sławę
I za wszelką polską sprawę:
Kochajmy się! Kochajmy się!
Damroth śpiewał chwałę Górnego Śląska:
Śląsko! Ojczyzno, kraju ulubiony,
Od cudzoziemczej głupoty wzgardzony,
Wzgardę miłoscią niweczą twe syny,
Kochając i wielbiąc cię nad wsze krainy.
Lecz nigdy nie był poetą szczególnie śląskim; nie umiał sobie wcale przedstawić Śląska jako coś odrębnego; widział w nim zawsze tylko część Polski, a ponowne złączenie go z macierzą stanowiło treść jego marzeń i modlitw, było jego ideałem tu na ziemi. Ilekroć zmawiał psalm „Miserere“ z pewnością myślał o Polsce przy słowach: benigne fac Domine in bona voluntate Tua Sion, ut aedificentur muri Ierusalem — zlituj się, Panie, nad Syonem w dobroci twej: spraw, niech się odbudują mury Jeruzalem.
Gdzie w duszy ludu jędrne czucie żyje
Dla polskiej niegdyś matki i ojczyzny,
Na jej wspomnienie serce żywiej bije,
gdy patrzą — wyzuci z swej ojcowizny —
Na dawne czasy jak na senne mary;
Gdzie miłość bratnia sasiadów kojarzy
l kmieciów falanga stoi na straży
Swej mowy ojcowskiej i świętej wiary,
Chociaż od obcych wzgardzona, od braci
Starszej nie wsparta, nawet źle widziana,
Jednak nadziei i ducha nie traci.
To maja śląska ojczyzna kochana!
I wstępując do alumnatu Konstanty miał tę pociechę, że w „kółku“ praca narodowa nie ustanie, choć jego tam nie będzie. Już bowiem młodszy od niego Rudolf Lubecki był pochwycił lutnię poezji akademickiej i śpiewał:
Dokąd ojczysty, drogi język sięga
Przez wielki gornośląski kraj;
Gdzie polskich pieśni panuje potęga
Tam bracia nasz doczesny raj.
Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi,
On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.
Niech towarzystwo nasze nas przeżyje,
Jestaśmy braćmi wszyscy wraz;
Choć żaden z nas stulecia nie dożyje,
Pomyślą kiedyś i o nas.
Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi,
On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.
Będąc diakonem, prosił Damroth Ignacego Danielewskiego w Chełmnie o wydanie swych poezyj, gdyż wszelkie w tej mierze starania w Śląsku okazały się wcale bezskutecznemi, a pieniędzy nie miał, żeby to własnym kosztem dać robić. List ten, pisany dnia 13 listopada 1866 roku, rzuca ciekawe światło na ideowy rozwój kleryka:
„Otóż jestem sobie tak zwyczajnie Ślązak; jak to bywa: dziećmi mówimy po polsku, w szkołach zapominamy wnet język ojczysty, przerabiając się na Niemców, z historji ledwie się tyle dowiedziawszy, iż Śląsk to ziemia czysto niemiecka, dzisiejszy zaś Górny Śląsk jest tylko anachronizmem (to jest rzeczą nie na czasie) bez wagi i znaczenia. Niestety! — zbyt późno pomiarkowałem się na fałszu, jakim Niemcy tak subtelnie i tak zgrabnie nas omamiają i wynaradawiają, że się rzadko kto na tem pozna. Przekonany więc, żem Niemiec, i stąd żem obowiązany przyczyniać się według możności do zniesienia wspomnianego anachronizmu, pracowałem z natężeniem około niemieckiego, podstępnie narzuconego mi języka za ojczysty, aż przez zbieg okoliczności, szczęśliwie przez Opatrzność kierowanych, do lepszego przyszedłszy przekonania, z zapałem jąłem się pracy koło języka ojczystego, zaniedbanej od lat dziecięcych. Siły moje i całe usposobienie, dotąd z największą krzywdą języka polskiego w obczyźnie użyte, skierowałem do doskonalenia się w polszczyźnie — i oto wiersze przesłane są płodem dwóch ostatnich lat spędzonych na akademii, odkąd się polszczyzną trudnić zacząłem“[4]. — Danielewski przychylił się do prośby Damrotha, i zanim tenże został wyświęcony na kapłana — nastąpiło to dnia 27 czerwca 1867 r. — pojawiły się na półkach księgarskich jego wiersze pod skromnym tytułem „Wianek z Górnego Śląska. Poezje Czesława Lubińskiego“. Pod tem przybranem nazwiskiem, które wtajemniczonym przypomina Lubliniec, miejsce urodzenia autora, ks. Damroth i później pisywał, ilekroć z jakichbądź powodów osobę swoją chciał trzymać w ukryciu.
∗ ∗
∗ |
Pierwszą posadę otrzymał młody kapłan w Opolu. Warto z owych czasów zapisać, że na pocztę opolską przychodziły wtedy razem dwie polskie gazety, a to dwa numery „Przyjaciela Ludu“. Jednym z abonentów był ks. Damroth, pobierający pismo w tym celu, aby je ludziom dawać do czytania. Ten szczegół, że w roku 1867 dwa numery polskiej gazety starczyły na całe Opole, ks. Konstanty później chętnie opowiadał na dowód, jak bardzo od owego czasu chęć do czytania pomiędzy ludem wzrosła. — We Filomatji opolskiej — było to niemieckie towarzystwo naukowe — ks. Damroth jako kapelan miał wykład o starych nazwach miejscowości śląskich. Z tego odczytu powstała z czasem książka, która atoli drukiem wyszła, dopiero po śmierci autora.
Parę miesięcy tylko ks. Konstanty, wtedy dosyć słabowity, został wikarym. W listopadzie tego roku 1867 otworzono seminarjum w Pilchowicach i ks. Damrotha powołano tam na nauczyciela religji. Odtąd już wychowanie i kształcenie przyszłych nauczycieli uważał za główne zadanie życia, któremu poświęcił najlepsze siły swoje. Urząd ten dla księdza-polaka był przyjemny, dopóki w szkołach pruskich uwzględniano język polski; skoro atoli po wojnie francuskiej Niemcy rugowali ten język doszczętnie, dążąc do tego, aby każdy nauczyciel był zarazem gorliwym germanizatorem, wtedy niełatwo było ks. Damrothowi pogodzić obowiązek urzędnika pruskiego z obowiązkiem narodowym. Serce mu się krajało, gdy musiał polskich chłopców uczyć w obcym języku; ale wytrwał na stanowisku, i to właśnie wielką zasługą, że w owych czasach, kiedy już na dobrze rozpasany hakatyzm panował w seminarjach nauczycielskich, potrafił mimo krępujących przepisów rządowych w seminarzystach polskiego pochodzenia krzepić ducha narodowego, także i teraz jeszcze jego dawniejsi uczniowie polscy z prawdziwą wdzięcznością o nim się wyrażają. Niejeden tylko jemu zawdzięcza, że języka ojczystego nie zaniedbał zupełnie. Sprawie narodowej nie sprzeniewierzył się ani na krok.
Nie mów, jakie me cierpienia,
Ani żem służalcem cara;
Ale powiedz, że sumienie
Nie splamione, ani wiara
I nadzieja nie zachwiana,
Chociaż dłoń ma skrępowana.
W Pilchowicach ks. Damroth urzędował niespełna trzy lata. Szczegółowych wiadomości z tego czasu brak. Wiemy tylko, że w r. 1870 wydał u Miarki — zdaje się bezimiennie — „Żywot Najśw. Panny Marji“.
- ↑ Światło 1895, str. 108.
- ↑ List do Adama Napieralskiego, redaktora „Katolika“ z dnia 29 stycznia 1891. — W końcu ks. Damroth tamże dodaje: „O dalszych losach Towarzystwa, które niezawodnie w potopie kulturkamfu wraz z biblioteką utonęło, nie mam niestety dokładnych wiadomości, zostawszy już 1870 r. przeniesiony do innej prowincji. Możeby się przydała, gdyby ktoś inny z owych czasów, będący bliżej sprawy zechciał podać i skreślić historję Towarzystwa i co się z niem łączy, zanimby wszystko poszło w zapomnienie“. („Kurier Śląski“ 1920, nr. 77).
- ↑ List do Ign. Danielewskiego roku 1866.
- ↑ „Katolik“ 1867, nr. 78.