Ks. Norbert Bonczyk/Młodość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ks. Norbert Bonczyk |
Wydawca | Tow. Oświaty na Śląsku im. św. Jacka |
Data wyd. | 1918 |
Druk | K. Miarka Sp. z ogr. por. w Mikołowie. |
Miejsce wyd. | Opole |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Ks. Norbert Bonczyk[1] urodził się dnia 6 czerwca 1837 roku w Miechowicach w powiecie bytomskim. Rodzicami jego byli Walenty, „stary gwardzista“, urzędnik na kopalni „Marji“ i trzecia żona tegoż Hanka z Łukaszczyków. Musiało to być nader szczęśliwe małżeństwo, gdyż „stary Boncyk“ nie mógł odżałować straty swej Hanki i nad jej grobem wciąż przypominał sobie „dzień ów błogi, — gdy ją pojął za żonę, a domek, ubogi — dotąd w szczęście małżeńskie (albowiem z pierwszego i drugiego małżeństwa nie było żyjącego potomstwa) rozkwitnął radośnie, — jak pień goły, gdy słońce zagrzeje go w wiośnie“. Pod troskliwą opieką pobożnych rodziców „Nolbuś“ przepędził lata dziecięce, najszczęśliwsze swego życia; później nieraz tęsknił za niemi. Świadczą o tem pierwsze wiersze „Starego Kościoła Miechowskiego“:
Lat dziecinnych szczęśliwych przebłogie wspomnienia,
Zanieście ducha mego do owych drzew cienia,
W których cichej świątyni był mi światem całym
Dom rodzinny drzewiany z dachem podstarzałym!
............
Widzę raj mej młodości, śliczne Miechowice,
Ozdobione zielenią, jak wiankiem dziewice:
Tam na górce kościółek z białemi murami,
Otoczony stąd stawem, z owąd ogrodami;
Tam zamek, tam plebanja, tam szkoła z Rektorem!
Obok rodziców największą czcią otaczał proboszcza miechowskiego ks. Preuss'a, któremu sześć lat do Mszy św. służył, i nauczyciela swego Bienka. Obu uwiecznił w „Starym Kościele Miechowskim“. Niestety Nolbusiowi nie zabrakło też smutnych doświadczeń. Jako chłopiec dziesięcioletni przeżył rok 1847, co „pół świata trapił głodem, z którym w ścisłym związku mór się srogi rozgościł w naszym Górnym Śląsku“. Ten rok mu na zawsze został „w pamięć wryty“, gdyż stracił wtedy matkę ukochaną i dwie siostrzyczki. Pisze o tem:
Rok czterdziesty i siódmy jest mi w pamięć wryty,
Tedy nie byłem chleba, ale płaczu syty!
Tatuś się rozniemogli, mieli złą chorobę;
A za nimi mamusia; w tak nieszczęsną dobę
Dzieci stadko nie miało słusznej opatrzności.
..................
........Ja zaś nieodmiennie
Rano szedłem do miasta, a to z pańskim groszem,
Nosząc leki w pudełkach, szklankach całym koszem,
Bo i matka leżeli, Rózia i Kostusia,
I Antońka, Jan, Ewa i mała Lorusia.
Najprzód zasnęli matka! W dzień świętej Łucyi
Nióśliśmy ich do grobu w smutnej procesyi.
Potem umarła Rózia, a po długich mękach
Zgasła siostra Kostusia na ojcowskich rękach.
Uciekł doktor Meizlibach, ludzie nas mijali,
Zdala tylko za płotem stojąc mnie pytali,
Czyli jeszcze żyjemy. Jam codziennie nosił
Z zamku obiad, drugiegom lekarza wyprosił;
Zaczął Heer nas odwiedzać, a jego biegłości
Zawdzięczamy dziś życie, oraz Jegomości.
Po śmierci matki całą miłość przelał na ojca swego, którego mu Pan Bóg długo przy życiu zachował. „Stary Bonczyk“ umarł krótko przed swoim synem jako staruszek dziewięćdziesięcioletni.
Jużci sługuję do Mszy niemal szóste lato,
Znam już ministranturę, wiem jak dawać śluby,
A reszty się douczę, mówił Golec z gruby“.
Z pewnością zląkł się trochę, gdy mu kopidół zaczął tłumaczyć, co wszystko potrzebne, by dopiąć tego celu.
Ty się reszty douczysz? a cóż to masz w głowie?
Pytaj no Karczmarczyka, on kościelny, powie
Co to znaczy być księdzem! On wie, co mówili
Nasz Jegomość Ksiądz Proboszcz, ile się uczyli.
Patrz no, jaki ich korpus, persona i głowa,
A jednak sami mówią, iż ani połowa
Wszech nauk świata nie jest jeszcze w ich pamięci,
A co kosztów, co czasu, o tem się nie święci
W twoim łbie, mój Nolbusiu! Lat dwadzieścia pono
Po szkołach miast rozlicznych proboszcza męczono,
Lat dwadzieścia! pomyśl no! Każdy rok kosztował
Sto talarów, prócz chleba z masłem! Czyś zmądrował
Co to znaczy? Sto twardych! Czyś już widział tyle?
Talary nie piętaki! Pewnie się nie mylę,
Że nie znasz ani miejsca, gdzie ich sto liczono“.
(„Stary Kościół Miechowski“ str. 38).
Chociaż ojcowski majątek rzeczywiście nie był wielki, chociaż szydzono z Nolbusia: „Ty masz płótno w kieszeni, a chcesz iść na księdza?“ poszedł do szkół, najprzód do miejskiej szkoły w Bytomiu, gdzie go pewien nauczyciel też w łacinie poduczył, a potem, mając lat 14, do Gliwic na gimnazjum. Przyjęto go do kwinty (30 września 1851). Właściciel Miechowic Winkler, bardzo ludzki pan, obiecał go wspierać, lecz umarł niebawem. Ponieważ Norbert posiadał niepoślednie zdolności przyrodzone, a ku temu był zawsze pilnym chłopczyną, dobre robił postępy i świetne zyskiwał świadectwa. Aby sam na się coś zarobić i ulżyć kieszeni ojcowskiej, udzielał młodszym od siebie uczniom lekcji. Wolne chwile zapełniał czytaniem lub przechadzką albo na ulubionych skrzypcach wygrywał. Zamiłowanie do muzyki i śpiewu odziedziczył po matce, która bardzo lubiła pieśni. Albowiem:
Śród ubóstwa i pracy wiek dziecinny zżyła,
Z owych lasów i z ojca ducha pieśni wzięła.
Wszak jej ojciec, mój dziadek, na cymbałach grywał
Przy weselach lub chrzcinach, a do tego śpiewał
To wesoło, to rzewnie, jak się stosowało;
Bez cymbalisty z Osin gościn nie bywało.
(Stary Kościół Miechowski str. 34).
W Gliwicach Norbert zawsze należał do najlepszych uczni a odchodząc w roku 1858 po złożonym egzaminie dojrzałości z gimnazjum miał świetną mowę pożegnalną w języku francuskim.
Udał się teraz do Wrocławia na studja teologiczne. Z zapałem wchłaniał wiedzę, której podwoje na wszechnicy na oścież stoją otwarte. Obok teologji oddawał się przedewszystkiem studjom językowym i póki żył, uchodził za uczonego i słynął szczególnie jako mistrzowski łacinnik. Lubił też bardzo poezję i sam ćwiczył się we wierszowaniu nie przeczuwając, że kiedyś na parnasie górnośląskim prawie najpierwsze zajmie miejsce. Z czasów wrocławskich prawdopodobnie pochodzą jego „Tłomaczenia z niemieckiego, wszystkie według metrum oryginału“. Przez całe trzy lata swych studjów (1858—61) był młody Bonczyk czynnym członkiem „Towarzystwa literacko-słowiańskiego przy uniwersytecie wrocławskim“.
- ↑ Tak nazwisko jego stoi w metryce miechowskiej i tak się też pisał, gdy go na gimnazjum przyjmowano; na wszechnicę już poszedł jako „Bontzek“. Nawet ojciec jego podpisywał się wtedy z niemiecka „Bontzek“.