Ks. Norbert Bonczyk/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Ks. Norbert Bonczyk |
Wydawca | Tow. Oświaty na Śląsku im. św. Jacka |
Data wyd. | 1918 |
Druk | K. Miarka Sp. z ogr. por. w Mikołowie. |
Miejsce wyd. | Opole |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Wydawnictwo Tow. Oświaty na Śląsku
imienia św. Jacka.
Ks. Norbert Bonczyk
Życiorys
w 25-letnią rocznicę zgonu jego.
OPOLE 1918
Drukiem K. Miarki Sp. z ogr. por. w Mikołowie. Wydawnictwo Tow. Oświaty na Śląsku imienia św. Jacka.
Ks. NORBERT BONCZYK
Życiorys
W 25-letnią rocznicę zgonu jego.
============ OPOLE 1918 ============
Drukiem K. Miarki Sp. z ogr. por. w Mikołowie.
TREŚĆ:
Str. 5 |
Ks. Norbert Bonczyk, ś. p. proboszcz bytomski, zasługuje na wdzięczną pamięć wszystkich Górnoślązaków. Był to obok ks. Damrotha
największy nasz poeta. Znany był na całym Górnym Śląsku i daleko poza Śląska granicami, gdzie tylko lud polski żyje. A i nadal epopeje „Stary Kościół Miechowski“ i „Góra Chełmska“ imię jego sławić a serca górnośląskie krzepić
będą. Wielce się też zasłużył pisaniem różnych dziełek ludowych, przeważnie religijnych. Oprócz tego był sławnym kaznodzieją, a jeżeli na Górnym Śląsku nie rozszerzyła się sekta starokatolicka, to przeważnie jego i ks. Lubeckiego zasługa. W tak zwanej walce kulturnej słowem i pismem bronił kościół Boży i powagę papieża. Lud polski na Górnym Śląsku kochał całem sercem i w poezjach swoich pochwalne śpiewał mu hymny. Był osobistością wybitną i powszechną cieszył się powagą. „Nie było sprawy ważniejszej, lud katolicki obchodzącej, w którejby nie wziął udziału i którejby doświadczoną radą swoją nie poparł“. (Katolik 1893, nr. 22). Dla Bytomia był okrom tego najgorliwszym duszpasterzem i na grobie jego wdzięczni parafjanie i teraz jeszcze wieńce składają. Zdaniem
pewnego wiarusa rozbarskiega „o ks. Bonczyku choćby wszyscy mówili, to jeszcze wszystkiego nie wypowiedzą“. Należy on do „mężów chwalebnych“, o których mędrzec starego zakonu mówi, że „ciała ich są w pokoju pogrzebione, a sława ich żyje na pokolenie i pokolenie“. (Eccli. 44, 14).
Ks. Norbert Bonczyk[1] urodził się dnia 6 czerwca 1837 roku w Miechowicach w powiecie bytomskim. Rodzicami jego byli Walenty, „stary gwardzista“, urzędnik na kopalni „Marji“ i trzecia żona tegoż Hanka z Łukaszczyków. Musiało to być nader szczęśliwe małżeństwo, gdyż „stary Boncyk“ nie mógł odżałować straty swej Hanki i nad jej grobem wciąż przypominał sobie „dzień ów błogi, — gdy ją pojął za żonę, a domek, ubogi — dotąd w szczęście małżeńskie (albowiem z pierwszego i drugiego małżeństwa nie było żyjącego potomstwa) rozkwitnął radośnie, — jak pień goły, gdy słońce zagrzeje go w wiośnie“. Pod troskliwą opieką pobożnych rodziców „Nolbuś“ przepędził lata dziecięce, najszczęśliwsze swego życia; później nieraz tęsknił za niemi. Świadczą o tem pierwsze wiersze „Starego Kościoła Miechowskiego“:
Lat dziecinnych szczęśliwych przebłogie wspomnienia,
Zanieście ducha mego do owych drzew cienia,
W których cichej świątyni był mi światem całym
Dom rodzinny drzewiany z dachem podstarzałym!
............
Widzę raj mej młodości, śliczne Miechowice,
Ozdobione zielenią, jak wiankiem dziewice:
Tam na górce kościółek z białemi murami,
Otoczony stąd stawem, z owąd ogrodami;
Tam zamek, tam plebanja, tam szkoła z Rektorem!
Obok rodziców największą czcią otaczał proboszcza miechowskiego ks. Preuss'a, któremu sześć lat do Mszy św. służył, i nauczyciela swego Bienka. Obu uwiecznił w „Starym Kościele Miechowskim“. Niestety Nolbusiowi nie zabrakło też smutnych doświadczeń. Jako chłopiec dziesięcioletni przeżył rok 1847, co „pół świata trapił głodem, z którym w ścisłym związku mór się srogi rozgościł w naszym Górnym Śląsku“. Ten rok mu na zawsze został „w pamięć wryty“, gdyż stracił wtedy matkę ukochaną i dwie siostrzyczki. Pisze o tem:
Rok czterdziesty i siódmy jest mi w pamięć wryty,
Tedy nie byłem chleba, ale płaczu syty!
Tatuś się rozniemogli, mieli złą chorobę;
A za nimi mamusia; w tak nieszczęsną dobę
Dzieci stadko nie miało słusznej opatrzności.
..................
........Ja zaś nieodmiennie
Rano szedłem do miasta, a to z pańskim groszem,
Nosząc leki w pudełkach, szklankach całym koszem,
Bo i matka leżeli, Rózia i Kostusia,
I Antońka, Jan, Ewa i mała Lorusia.
Najprzód zasnęli matka! W dzień świętej Łucyi
Nióśliśmy ich do grobu w smutnej procesyi.
Potem umarła Rózia, a po długich mękach
Zgasła siostra Kostusia na ojcowskich rękach.
Uciekł doktor Meizlibach, ludzie nas mijali,
Zdala tylko za płotem stojąc mnie pytali,
Czyli jeszcze żyjemy. Jam codziennie nosił
Z zamku obiad, drugiegom lekarza wyprosił;
Zaczął Heer nas odwiedzać, a jego biegłości
Zawdzięczamy dziś życie, oraz Jegomości.
Po śmierci matki całą miłość przelał na ojca swego, którego mu Pan Bóg długo przy życiu zachował. „Stary Bonczyk“ umarł krótko przed swoim synem jako staruszek dziewięćdziesięcioletni.
Jużci sługuję do Mszy niemal szóste lato,
Znam już ministranturę, wiem jak dawać śluby,
A reszty się douczę, mówił Golec z gruby“.
Z pewnością zląkł się trochę, gdy mu kopidół zaczął tłumaczyć, co wszystko potrzebne, by dopiąć tego celu.
Ty się reszty douczysz? a cóż to masz w głowie?
Pytaj no Karczmarczyka, on kościelny, powie
Co to znaczy być księdzem! On wie, co mówili
Nasz Jegomość Ksiądz Proboszcz, ile się uczyli.
Patrz no, jaki ich korpus, persona i głowa,
A jednak sami mówią, iż ani połowa
Wszech nauk świata nie jest jeszcze w ich pamięci,
A co kosztów, co czasu, o tem się nie święci
W twoim łbie, mój Nolbusiu! Lat dwadzieścia pono
Po szkołach miast rozlicznych proboszcza męczono,
Lat dwadzieścia! pomyśl no! Każdy rok kosztował
Sto talarów, prócz chleba z masłem! Czyś zmądrował
Co to znaczy? Sto twardych! Czyś już widział tyle?
Talary nie piętaki! Pewnie się nie mylę,
Że nie znasz ani miejsca, gdzie ich sto liczono“.
(„Stary Kościół Miechowski“ str. 38).
Chociaż ojcowski majątek rzeczywiście nie był wielki, chociaż szydzono z Nolbusia: „Ty masz płótno w kieszeni, a chcesz iść na księdza?“ poszedł do szkół, najprzód do miejskiej szkoły w Bytomiu, gdzie go pewien nauczyciel też w łacinie poduczył, a potem, mając lat 14, do Gliwic na gimnazjum. Przyjęto go do kwinty (30 września 1851). Właściciel Miechowic Winkler, bardzo ludzki pan, obiecał go wspierać, lecz umarł niebawem. Ponieważ Norbert posiadał niepoślednie zdolności przyrodzone, a ku temu był zawsze pilnym chłopczyną, dobre robił postępy i świetne zyskiwał świadectwa. Aby sam na się coś zarobić i ulżyć kieszeni ojcowskiej, udzielał młodszym od siebie uczniom lekcji. Wolne chwile zapełniał czytaniem lub przechadzką albo na ulubionych skrzypcach wygrywał. Zamiłowanie do muzyki i śpiewu odziedziczył po matce, która bardzo lubiła pieśni. Albowiem:
Śród ubóstwa i pracy wiek dziecinny zżyła,
Z owych lasów i z ojca ducha pieśni wzięła.
Wszak jej ojciec, mój dziadek, na cymbałach grywał
Przy weselach lub chrzcinach, a do tego śpiewał
To wesoło, to rzewnie, jak się stosowało;
Bez cymbalisty z Osin gościn nie bywało.
(Stary Kościół Miechowski str. 34).
W Gliwicach Norbert zawsze należał do najlepszych uczni a odchodząc w roku 1858 po złożonym egzaminie dojrzałości z gimnazjum miał świetną mowę pożegnalną w języku francuskim.
Udał się teraz do Wrocławia na studja teologiczne. Z zapałem wchłaniał wiedzę, której podwoje na wszechnicy na oścież stoją otwarte. Obok teologji oddawał się przedewszystkiem studjom językowym i póki żył, uchodził za uczonego i słynął szczególnie jako mistrzowski łacinnik. Lubił też bardzo poezję i sam ćwiczył się we wierszowaniu nie przeczuwając, że kiedyś na parnasie górnośląskim prawie najpierwsze zajmie miejsce. Z czasów wrocławskich prawdopodobnie pochodzą jego „Tłomaczenia z niemieckiego, wszystkie według metrum oryginału“. Przez całe trzy lata swych studjów (1858—61) był młody Bonczyk czynnym członkiem „Towarzystwa literacko-słowiańskiego przy uniwersytecie wrocławskim“.
Lata akademickie szybko przeminęły; przeleciały też błogie miesiące ostatecznego przygotowania w alumnacie i nadszedł dzień 4 lipca 1862 roku, w którym to Norbert otrzymał święcenia kapłańskie. Dnia 13 lipca odprawił w Miechowicach po pierwszy raz Ofiarę Mszy św. i udzielił krewnym i całej parafji błogosławieństwa kapłańskiego. Do najpierwszych chorych, których zaopatrzył, należała jedna z sióstr jego, która wówczas śmiertelnie zaniemogła. Dnia 12 listopada otrzymał dekret powołujący go do Piekar. Tu przeszło dwa lata był wiernym i dzielnym pomocnikiem ks. dziekana Purkopa, godnego następcy zmarłego niedawno (18 lutego 1862) ks. kanonika Ficka. W Piekarach czuł się młody ks. Bonczyk szczęśliwym. Dlatego gdy dnia 14 lutego 1865 wysyłano go do wielkiej parafji bytomskiej, skromnie lecz bezskutecznie prosił o cofnięcie dekretu. Musiał się przenieść do Bytomia, gdzie już aż do śmierci miał pozostać.
Proboszczem bytomskim był ks. Józef Szafranek, powszechnie znany jako pierwszy obrońca języka polskiego w sejmie pruskim. Mąż ten oryginalny, kapłan gorliwy, jędrny mówca, wielki miłośnik ludu i nieustraszony rzecznik prawa i sprawiedliwości, bez wątpienia niemały wywarł wpływ na spokojnego, lecz podobnymi ideałami przejętego kapelana. Ks. Norbert stał się wkrótce ulubieńcem całej parafji. Jego gorliwość olśniona głęboką pokorą zniewalała mu wszystkie serca. Zaraz w roku 1865 złożył egzamin proboszczowski, aby tem swobodniej móc pracować.
Życie religijne kwitło w Bytomiu. A było potrzebnem, by duchowieństwo było na swym posterunku, bo mnóstwo błędnych nauk co dopiero (1864) przez Piusa IX w sławnym sylabusie szczegółowo potępionych zagrażało czystości wiary. By lud i poza kościołem ostrzegać przed niebezpieczeństwem, ks. komisarz Purkop w roku 1868 założył w Piekarach „Zwiastuna Górnośląskiego“ obejmując zarazem jego
redakcję; wydawcą był Teodor Heneczek. Nowa gazeta zapowiadała, że „jako drugi Dawid powstaje przeciw Goliatowi niedowiarstwa, którego najprzód prostym ale ostrym kamieniem jędrnej mowy polskiej o ziemię powali a w końcu mieczem wiary żywej głowę mu utnie i tym sposobem Śląsko katolickie od Filistynów rozmaitych sekciarzy uwolni“. Ks. Bonczyk z radością witał powstanie „Zwiastuna“, pierwszej znów po długiej przerwie gazety polskiej na Śląsku, i chętnie zasilał go wierszami, artykułami i korespondencjami. Na Wielkanoc 1868 napisał piękny wierszyk „Wielki Piątek“. W tym samym roku przesłał bez podpisu "Odezwę do Szan. Panów Nauczycieli przy górnośląskich szkołach" (nr. 45 nn.) wzywając do pilnowania czystości polskiej mowy wykładowej i polecając książki, z którychby nauczyciele mogli nabyć ogłady językowej. W rozprawie zaś „Kościół i szkoła“ (nr. 48 nn.) wykazuje, że te dwie instytucje należą do siebie jak matka i córka. „Zdaje się niejednemu, — pisze tam — że pod dozorem duchownym żyje jakby w Egipcie pod uciemiężeniem ze strony Faraona; więc wzdycha mocno za ziemią obiecaną, mlekiem i miodem opływającą. Przyjdzie im może do wyprowadzenia się z pod „ucisku egipskiego“ przez czerwone morze buntu i rokoszu, w którym dla nich na zawsze zginą „uciemiężyciele“ ich; lecz poza niem, gdzie się spodziewali znaleźć Palestynę, dostaną się na puszczę ogromną. Tu wprawdzie są wolni od tychże, ale staną się służalcami bałwochwalców, złotego cielca, pogaństwa nowomodnego i stronnictwa buntu i obalenia, ubiegającego się za oddaleniem sług Kościoła św. ze szkół, aby potem łatwiej też religję z nich oddalić“. Po odłączeniu szkoły od kościoła niejednemu co teraz takiej emancypacji pragnie, może się zdarzyć, że „na owej puszczy za czerwonem morzem zginie mu chleb duszy i zabraknie czystej wody słowa Bożego. Znajdzie się może w miejsce „chleba i wody“ pokarm tłusty, mięsny (może nawet i w dni postne) a to przepiórki szczebiocące bez końca o wolności i szczęściu, o raju na ziemi; lecz potrawą tą nadto tłustą a niestrawną popsujesz sobie żołądek w taki sposób, iż wraz z tysiącami innych nieumiarkowanych padniesz śmiercią duchową; bo „ziemia (tobie) obiecana“ pożera własne dzieci swoje“. — „Urojenie trwa krótko, żal zaś długo! a niejednemu, który z kościoła się wyprowadził, otworzą się oczy i ze żalem — lecz może za późno — będzie mówił: „Obyśmy byli zostali w Egipcie, gdyśmy siedzieli nad garncami mięsa i jedli chleb w sytości! Czemuście nas wywiedli na tę puszczę, abyście nas głodem (duchowym) umorzyli!“ — „W tej puszczy będziesz tułaczem może przez całe życie, a prędzej z niej się nie wydostaniesz, dopóki ci Pan Bóg jak Mojżeszowi z góry nie pokaże ziemi obiecanej, leżącej „ultra montes” (za górami), ziemi, której stolicą jest miasto na siedmiu pagórkach położone, odwieczny Rzym, prawdziwy obraz „miasta na górze“ w Ewangelji, to jest Kościoła św., ojczyzny naszej duchowej na ziemi, z której się przejdzie do niebieskiej“.
Gdy w roku 1869 nadchodził złoty jubileusz kapłaństwa Piusa IX (11 kwietnia) i cały świat katolicki podpisywał adres jubileuszowy, składając Ojcu św. swe hołdy, w parafji bytomskiej zebrano 2800 podpisów i przeszło 566 talarów jałmużny a ks. Bonczyk ułożył wtedy dla „Zwiastuna“ wierszyk „Ty co władasz z Watykanu“.
Te prace ks. Norberta były tylko ostrzeniem broni do dalszej walki, na jaką się zanosiło. Zewsząd bowiem na burzę się zbierało. We Włoszech na gruzach państwa kościelnego dokonywało się właśnie zjednoczenie narodu pod dynastją sabaudzką, a ogłoszenie przez sobór watykański (1870) dogmatu nieomylności papieskiej do wściekłości przyprowadziło wszystkich wrogów kościoła. W Niemczech wyłoniła się z oporu sekta starokatolicka, której głównym szermierzem na Górnym Śląsku był osławiony ks. Paweł Kamiński w Katowicach.
Boleśnie zadrgało serce ks. Bonczyka, gdy dnia 20 września 1870 roku wojska Garibaldi'ego zdobyły Rzym i uwielbiany papież-król Pius IX stał się więźniem watykańskim. Uczucia swoje wynurzył we wierszu „Opoka Piotrowa“:
Patrz świecie chrześcijański, twój Ojciec związany
Nie żelazne — piekielne już dźwiga kajdany!
Czy Bóg z nieba nie widzi, co się w świecie dzieje?
Czy opoka Piotrowa na starość się chwieje?
Błoga łodzi Piotrowa, już burze i wały
Nie raz się o twe ściany z łoskotem łamały;
Mocną ręką prowadził przez gęste ciemności
Sternik bieg twój ku brzegom ojczystym wieczności!
Gdy i teraz potopu szumiące bałwany
Bezdenne i bez granic jak ocean zlany
Rozdzierają paszczękę, i berła, korony,
Stolice pożerają — jęczy świat strwożony
Jak gdyby się łamały biegu jego osi:
Nad wodami spokojnie Kościół się unosi.
Łódź Piotrowa jak korab nowego zakonu
Płynie — ręką wszechmocną broniona od zgonu,
Płynie, wiedząc, że znów się niebo rozpogodzi!
Wnet da znak gołębica, że już gwałt powodzi
Umilkł! Korab na górze ocalony stanie,
A Rzym znowu obejmie świata panowanie!
Ale już nie tylko wierszami miał ks. Bonczyk bronić powagę papiestwa. Wkrótce powołano go do czynu. — W roku 1871 wyklęty z kościoła ks. Kamiński w Katowicach, kupiwszy podstępem stojący jeszcze po wybudowaniu nowej świątyni drewniany kościółek tymczasowy, pod protekcją rządu zaczął szerzyć sektę starokatolicką. Był to znakomity kaznodzieja i ślicznie mówił po polsku, podczas gdy tamtejszy kuratus ks. Schmidt bardzo niedostatecznie władał językiem polskim. Kamiński świadomie wyzyskiwał tę słabość swego przeciwnika wskazując w kazaniach na lekceważenie ludu, któremu śmie się posyłać księży koszlawiących jego mowę. Z dnia na dzień przybywało mu zwolenników, dla których nawet osobną wydawał gazetę „Prawdę“, pieniężnie przez liberałów zasilaną. Aby ratować Katowice dla wiary
prawdziwej, wysłał tam urząd biskupi na trzy miesiące ks. Bonczyka, ufając, że gorliwością, uczonością a przedewszystkiem biegłością swoją w języku polskim i wymową złamie wpływ Kamińskiego i nawróci odszczepieńców. Nader trudnem było zadanie; jednakowoż z wielkim zapałem podjął go się kapelan bytomski. Wszak powaga papiestwa to jego temat ulubiony! Z łagodnością, która „trzciny nadłamanej nie dołamie a lnianego, co dymi, knota nie dogasi“ (Mat. XII, 20) zapraszał rzesze zwiedzione do powrotu, ale też z powagą największą przypominał zatwardziałym sekciarzom słowo Pańskie: „Jeśliby kto kościoła nie usłuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik". (Mat. XVIII, 17). Podawał przytem obrok duchowny czystego Słowa Bożego na złotej szali czystej polszczyzny i trafił słuchaczom do serca. Przejrzał teraz lud katowicki, olśniony dotąd szumną wymową Kamińskiego i poznał, że to była tylko „miedź brząkająca” i „cymbał brzmiący“ (1 Kor. XIII). Wielu ze żalem wracało tam, gdzie jedna owczarnia i jeden pasterz. Za trzy miesiące (23 października) z wielkiem uznaniem i szczerą podzięką pozwolono ks. Norbertowi wrócić do Bytomia, bo Katowice w osobie ks. Lubeckiego otrzymały również dzielnego kaznodzieję, uwielbianego wszędzie przez lud górnośląski. Był on zdolen prowadzić dalej dzieło przez ks. Bonczyka tak świetnie rozpoczęte. Po kilkoletniej walce Kamiński musiał ustąpić z Katowic i opuścił Górny Śląsk.
Dnia 4 maja 1874 roku umarł ks. Szafranek, ojcowski przyjaciel ks. Norberta. Odtąd ks. Bonczyk jako najstarszy z kapelanów musiał zawiadować parafją rozległą. Jakże się zadziwił, gdy wszelkie korespondencje „do urzędu parafjalnego w Bytomiu“ odstawiano landratowi, który je czasem otworzone (!) onemu przesyłał. Daremnie protestował; dopiero w październiku (1874) zlecono poczcie, żeby podobne listy zaraz onemu wręczała. Nowego proboszcza biskup na razie nie mógł posłać, gdyż właśnie obsadzanie posad duchownych stanowiło jeden z punktów najbardziej spornych pomiędzy Rzymem a Berlinem. A właśnie wtedy walka dochodziła do stopnia najwyższego. W roku 1875 arcybiskupi koloński i poznański, biskupi monasterski, paderbornski, trewirski i sufragani poznański i gnieźnieński za mężną obronę kościoła odsiadywali kary po fortecach i więzieniach, a biskupi limburski i wrocławski żyli chlebem wygnańców. Wrocławskiego księcia-biskupa Henryka Foerster'a w tym samym roku 1875, w którym w kwietniu święcił swój złoty jubileusz kapłaństwa, sądy pruskie w październiku zesadziły z urzędu, tak że do austrjackiej części djecezji musiał uciekać, gdzie pozostał aż do śmierci (1881). I na naszym Górnym Śląsku było wtenczas spustoszenie niemałe. Wiele parafji bowiem było bez pasterza, a zakony z kraju wydalone.
Z Bytomia, z Mikołowa i z Królewskiej Huty
Szkolne Siostry wygnano, a łańcuch ukuty
Czeka na ofiar więcej; Jezuici w Rudzie
Już się z domem rozstali, darmo płaczą ludzie.
(Góra Chełmska str. 80).
W tym samym roku (1875) zamknięto też klasztor OO. Franciszkanów na Górze św. Anny. Ostatni odpust na św. Krzyż ks. Bonczyk uwiecznił w epopeji „Góra Chełmska“.
Przez całe dwanaście lat ks. Norbert zarządzał tak parafją bytomską, z tego przeszło trzy lata w biedzie i niedostatku. Albowiem stałych dochodów proboszczowskich nie pobierał, a dochody przypadkowe nie starczyły na prowadzenie domu, tem mniej że w roku 1875 duchowieństwu zatrzymano wszelkie pensje. Coprawda landrat v. Wittken ofiarował zapomogę księżom bytomskim — byli to księża Bonczyk, Schirmeisen, Klein i Mattern — lecz z tej strony niczego nie przyjęli. Pięknie powiedział wtedy ks. Bonczyk landratowi: „Ten co kruki karmi, i nas „czarnych“ będzie umiał wyżywić“. Raz ks. komisarz Purkop pożyczył 300 twardych, inny raz znowu parafjanie darowali 100 talarów. Nareszcie zarząd kościelny w grudniu 1877 roku uchwalił rocznie 1500 marek na utrzymanie księży. Podczas całej walki kulturnej ks. Bonczyk stał na stanowisku: Skoroście „popom“ prawa odebrali, nie żądajcie od nich obowiązków! Chociaż więc proszono go o to, nie ogłaszał w kościele spraw szkolnych, bo szkoła od roku 1872 zupełnie była upaństwowiona. W podobny sposób odmówił zarządowi kościelnemu, tj. generalnej dyrekcji szafgoczowej, wspomnienia podatków kościelnych na ambonie, „gdyż duchowieństwo nie jest wykonawczym organem uchwał zarządu“. Ówczesną korespondencję z władzami świeckiemi
złączył w zeszyt pod oznaką „lwie skóry z walki kulturnej“. Czasem i przy kazaniu napomknął o zakusach państwa, ale bardzo ostrożnie „bo się już znał z kozą“. Powiedział n. p.: „Klucze św. Piotra dzisiaj wielu zdają się być za wielkie i ociężałe; chcą je oszlifować, aby do nowomodnych zamków lepiej pasowały“. Na pierwszym wiecu polskim w Leśnicy (1881) mówił o walce kulturnej. Ale zarzucano mu potem, iż zanadto krył się w porównaniach.
Z smutnej rzeczywistości ks. Norbert uciekał się do światłych wyżyn poezji, szukając i znajdując tam pociechę i ukojenie. W r. 1879 wydał epopeję „Stary Kościół Miechowski“ (2 wydanie 1883), w której złożył „lat dziecinnych szczęśliwych przebłogie wspomnienia“. O tym poemacie pisał Ignacy Kraszewski w jednem z ilustrowanych czasopism warszawskich, że zasługuje na to, aby dostąpił szerszego rozgłosu. Pierwszem zaczątkiem do „Starego Kościoła Miechowskiego“ były „Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego odczytane na uroczystości pięćdziesięcioletniego jubileuszu nauczycielskiego Pana Rektora P. Bienek, odbytej dnia 20-go sierpnia 1872 roku w Miechowicach“. — Kilka lat później bawiąc na kuracji u wód napisał dosyć pospiesznie nowe dzieło „Góra Chełmska“ (1886), czyli wspomnienia z r. 1875. Sam uważał to za „rzecz mniejszej wartości“; jednakowoż idea przewodnia tego utworu, obfitującego zresztą w śliczne ustępy, jest wzniosła. Jest to poniekąd poetyczna apologja pobożnego ludu górnośląskiego.
Ojcze! oby nasz Berlin widział zgromadzenie,
Porzuciłby o polskim ludu uprzedzenie.
Czyż ten lud jego wrogiem? tegoż mu się lękać?
O, kto się nie oduczył w Boga wierząc klękać,
Nie podniesie zbrodniczej prawicy na króla!
Król od Boga, więc jego stać się musi wola.
Ten lud kraju nieszczęściem? — To kamień węgielny!
Kto go czerni przed królem, ten kłamie bezczelny!
(Góra Chełmska str. 109).
Główne te poezje ks. Bonczyka są pierwszą a dotąd jedyną próbą przedstawienia w formie epicznej całokształtu życia ludu polskiego na Śląsku. Dlatego Ks. Św., omawiając „Stary Kościół Miechowski“ w „Katoliku“ (1879, nr.7), nazywa autora Homerem górnośląskim.[3]
Nareszcie fale wzburzone zaczęły się uspakajać. Bismarck przekonawszy się, że kościoła nie zwycięży, szukał porozumienia z Rzymem i od roku 1880 znosił powoli ustawy niesprawiedliwe. Teraz dopiero można było pomyśleć o uporządkowaniu stosunków duszpasterskich. Ks. Bonczyk dnia 5 czerwca 1886 r., w przededniu urodzin swoich wreszcie stał się proboszczem, zaledwie rok przed srebrnym jubileuszem swego kapłaństwa. Było to kilka dni przed uroczystem poświęceniem nowego kościoła św. Trójcy.
Na miejscu dzisiejszej wspaniałej świątyni gotyckiej, o której Stanisław Piast (Bełza) sądzi, że podobnej może ani Warszawa nie posiada, stał od roku 1620 wśród cmentarzyska stary walący się kościołek św. Trójcy. Wobec ogromnego przyrostu ludności już ks. Szafranek był dążył do rozdzielenia parafji i budowania tam nowego kościoła. Po jego śmierci (1874) ks. Bonczyk wśród walki kulturnej dalej prowadził układy i nareszcie dnia 21 maja 1883 r. mógł poświęcić kamień węgielny, w którym zamknięto dokument przez niego po łacinie, po niemiecku i po polsku ułożony. Po ukończeniu świątyni w roku 1886 zamianowano równocześnie ks. Bonczyka i ks. Schirmeisen'a proboszczami bytomskimi, pierwszego przy starym, drugiego przy nowym kościele. Ks. Norbertowi już dwa lata przedtem (1884) ze względu na jego zasługi przyznano prawo noszenia kołnierza na rewerendzie.
Ks. Bonczyk był wzorowym proboszczem i niezmordowanym pracownikiem we winnicy Pańskiej. Latem i zimą od wczesnego rana siedział w słuchatelnicy a zawsze jako ostatni wychodził z kościoła. W niedziele i święta po południu o pół do drugiej znowu był przed ołtarzem, odprawiając nieszpór, jeżeli na niego była kolej, a jeżeli nie, to w ławce brewjarz odmawiając. Po nieszporze szedł na ambonę z wykładem nauki katechizmowej, jak to ks. Szafranek był zaprowadził; te nauki ks. Bonczyk zawsze miewał sam, chyba że gdzie wyjechał. Po kazaniu udzielał nowożeńcom nauki przedślubnej a resztę czasu aż do wieczora zapełniała praca w towarzystwach. W dni powszednie zostawało mu kilka godzin na ulubione studja. Bogatą miał bibliotekę, lecz nie tylko jak to często bywa, na ozdobę. Każda książka z niej była mu miłą przyjaciółką, z którą dobrze się znał. Powiedział kiedyś, że książki przypominają mu tylko, co już wie. — Miał rzadki dar wymowy i słynął jako kaznodzieja. Głos miał mile płynący, dźwięczny, wyraźny, który każdemu do serca przemawiał. Nie gromił słuchaczy jak ks. Michalski z Lipin, „młot na chachary, na kocendry, przezmuty, na ludzi bez wiary“, lecz miłością podbijał. Aczkolwiek rzadko kiedy miał czas do szczegółowego przygotowania, mówił zawsze tak treściwie, zajmująco i ciekawie, że nieraz proszono go o spisanie swych nauk i kazań. Niestety czas mu nigdy na to nie pozwalał; tylko cztery zeszyty kazań pozostały po nim. Albowiem jego gorliwości nie wystarczała praca w Bytomiu. Często jeździł z kazaniem na odpusty w parafjach sąsiednich, np. do Piekar lub do Kamienia, albo występował jako kaznodzieja kalwaryjski na Górze św. Anny, gdzie
Drogi, górki, góry nie trawą zielone,
Lecz tłumów nieprzejrzanych barwą upięknione
Aż do łez rozrzewniają przecudnym widokiem.
(Góra Chełmska str. 107).
Tam parafjan swoich z Bytomia tak troskliwą otaczał opieką, że ludzie się dziwowali, mówiąc: „Cóż też to za księdza macie! Dyć matka o swe małe dziecko więcej starości mieć nie może, niż ten ksiądz o was“. Kazań jego wszyscy pątnicy chętnie słuchali a gdy się przy której kaplicy na ambonie ukazał, zewsząd się garnęli wzajemnie się nawołując: „tu będzie miał bytomski!“ albo: „chodźcie, to ks. Bonczyk!“
Dużo czasu poświęcał też pracy w towarzystwach bytomskich, które po wielkiej części onemu zawdzięczają istnienie. Już w roku 1869, zdaje się, założył Kasyno polskie, które łączyło wszystkie stany i pod jego kierownictwem do wielkiego doszło rozkwitu. Sala bywała zawsze przepełniona; byli bowiem mieszczanie i Rozbarczanie, ale też Łagiewniczanie i Szombierczanie, a nawet z Chorzowa, Michałkowic, Siemianowic, Królewskiej Huty, Szarleju i Piekar ludzie przychodzili. Ks. Bonczyk obszedł najprzód wszystkie grupy: w każdej miał coś do powiedzenia, o każdej wiosce coś do zapytania. Potem po odmówieniu pacierza zaczął swoje wykłady. Omawiał wszystkie ważniejsze zajścia w parafji, diecezji i całym kraju, poruszał też sprawy polityczne, zwłaszcza podczas walki kulturnej. Czasem przyprowadził do Kasyna jako też i do innych towarzystw jakiego przyjaciela, n. p. p. dra Chłapowskiego, pozasłużbowego burmistrza Szabona a później i p. Napieralskiego, którzy go tedy owedy w mówieniu wyręczyli. — Jak w Kasynie starszyznę, tak młodzież skupiał w Towarzystwie św. Alojzego na Rozbarku, które również sam był założył (25 marca 1871). Było to najpierwsze Towarzystwo św. Alojzego na Górnym Śląsku. W pierwszych latach był mu niestrudzonym prezesem, w późniejszych chętnym protektorem, a zawsze ojcowskim opiekunem. Celem towarzystwa była oświata na gruncie katolickim, ale też uczciwa zabawa; oprócz tego chciał młodzieńców przyzwyczaić do publicznego występowania. „Chłop nie mowny a kot nie łowny, powiadał, obaj jedną drogą chodzą, t. j. obaj nie wiele warci“. I tu czasem jakiś gość wystąpił z wykładem; jednakowoż najczęściej sam przemawiał i „mówił o sprawach najbliżej wówczas obchodzących
kościół nasz, a więc nieraz o sprawach aktualnych, politycznych, o Windhorście i działalności Centrum w odpornej walce z kulturnikami. Mówił poprawnie po polsku, nawet wytwornie czasem, a przytem z werwą i wszyscy go rozumieli i lubili bardzo jego sposób mówienia. Innym razem mówił więcej o rzeczach moralnych, ale nie zaniedbywał też spraw dotyczących historji dawnej Śląska, kościołów i klasztorów
jego, a przytaczał opisy i wiersze cudze i własne dla okraszenia opisu“. Tak pisał w r. 1896 dr. Chłapowski. Bywały też deklamacje i czytania z arcydzieł literatury polskiej, które ks. Bonczyk zaraz objaśniał i tłumaczył wciąż powtarzając przytem: „Jak też to piękne! Gdybyście też to zrozumieli!“ Lubił bardzo swych Alojzjanów i chociaż czasem zupełnie już był na siłach wyczerpany, chociaż mu w dni słotne gościec (reumatyzm) dokuczał, chodził na zebrania, aby „się choć pokazać“. Pewnego razu czuł się tak słabym i chorym, że siedząc na jednem krześle musiał nogi wspierać na drugiem, by sobie ulżyć w bólu, ale zebrania nie opuścił. Na wzór bytomskiego związku i w innych parafjach powstawały towarzystwa św. Alojzego. Widząc to ks. Bonczyk myślał o tem, by je wszystkie ująć w jedną organizację z wspólnemi ustawami przez biskupa zatwierdzonemi, jak to już miały związki czeladników Kolpinga. W tym celu ogłosił w roku 1892 w „Katoliku“ (nr. 70) łacińską odezwę do duchowieństwa; niestety przedwczesna śmierć jego udaremniła te zabiegi. — Opiekunem był dalej „Towarzystwu Górnośląskich Przemysłowców“ i „Związkowi wzajemnej pomocy robotników górnośląskich“, który w roku 1889 założono. I tu miewał wykłady, a znając na wylot historję i literaturę polską, nigdy nie był w kłopocie o temat. Starał się związkiem wzajemnej pomocy zainteresować kler górnośląski i rozesłał odpowiednie orędzie, wzywające do zakładania w każdej parafji związków robotniczych. Lecz z dwustu księży, którzy otrzymali orędzie tylko trzynastu odpowiedziało, a z tego pięciu tylko
godziło się na propozycję. Wtedy „Katoliku“ zaczął wydawać (od kwietnia 1890) tygodnik „Praca czyli porządek chrześcijański pomiędzy ludźmi“. — Przy śmierci ks. Bonczyka wszystkie te towarzystwa ze żalem wspominały: „Mimo wielkich obowiązków parafjalnych poświęcał nam czas i siły swoje; pouczał nas wykładami z swej znakomitej wiedzy; utwierdzał nas w wierze św. i cnotach chrześcijańskich i obywatelskich; napominał do postępowania zawsze i wszędzie drogami Boskiemi i wedle praw Boskich nieprzedawnionych nigdy i niezłamanych; wskazywał drogi prawe ku oświacie i podniesieniu się społeczeństwa naszego; cieszył się razem z nami, bolał razem z nami a zawsze krzepił, zawsze otuchy dodawał i swoim wielkim duchem naszego ducha ożywiał; był dla nas zawsze łaskawym, dobrotliwym, szczerym i wiernym ojcem i przewodnikiem“. („Katolik“ 1893, nr. 22). — Nareszcie ks. Bonczyk był przewodniczącym bytomskiego Komitetu Wyborczego; był więc politycznym przywódcą na obwód przemysłowy, lecz sam mandatu przyjąć nie chciał. W polityce był pojednawczy, ostrożny i zgrabny. Gdy w listopadzie roku jego śmierci (1893) wybierano posłów do sejmu pruskiego, następca jego ks. dziekan Myśliwiec bezpośrednio przed wyborami przypomniał go wyborcom centrowym w Bytomiu mówiąc: „Gdyby tu nieboszczyk żywy stał przed nami, zapewnieby powiedział jako słowo napomnienia w ostatniej chwili: „Bądźcie zgodni! Bądźcie jedni!“ („Katolik“ 1893, nr. 132).
Usposobienie miał ks. Norbert łagodne i spokojne. Głównym rysem jego charakteru była skromność i pokora. „Chociaż posiadał wielkie talenta, mówił ks. Michalski przy jego pogrzebie, chociaż rozumiał kilka mów, chociaż był uczony, przecie wielką skromnością się odznaczał i nie lubił, gdy go chwalono; wszelkie pochwały oddalał słowami: „Nie żartuj sobie zemnie, nie miej mnie za błazna!“ — Parvum parva decent — obrał za godło dla swoich poezji; małemu mało przystoi — myślał też, gdy go książę-biskup Kopp chciał zrobić kanonikiem wrocławskim. Sam się od tej godności wymawiając polecił na nią ks. komisarza Marksa, proboszcza miechowskiego, który stał się później biskupem-sufraganem. W mowie ks. Bonczyk był bardzo ostrożny a wobec nieznajomych poprostu zamknięty i skryty. Lubił zacisze i samotność, aby zostać skupionym i móc żyć bogomyślnie. Często wieczorem jeszcze odwiedzał Przenajświętsze i klęczał przed ołtarzem zatopiony w głębokiej modlitwie. Szczególne nabożeństwo miał do Najsłodszego Serca Jezusowego i do Najśw. Marji Panny.
Wielką część dochodu obracał na upiększenie domu Bożego. Nietylko farny kościół, obok którego nowe wybudował probostwo, ale też kościółki św. Małgorzaty i św. Jacka i kaplicę Matki Boskiej Bolesnej kazał odnowić. Obrazy, figury, świeczniki i inne rzeczy, które nie odpowiadały jego wymaganiom estetycznym, darował biedniejszym kościołom, przeważnie do Polski, a natomiast zakupywał nowe płacąc dużo z własnej kieszeni. Na monstrancję n. p. która kosztowała 1000 twardych, ludzie złożyli coś 30 talarów, całą resztę on darował. Słowa psalmisty „Panie, miłuję ja okazałość domu Twego“ (Ps. 25, 8) i jego było hasłem. Jeszcze w testamencie zapisał przeszło 6000 marek na odnowienie ołtarza św. Józefa. Gorąco popierał też plan budowy kościoła w Łagiewnikach i 12000 marek na ten cel ofiarował. Niestety nie dożył nowej świątyni. Wdzięczni Łagiewniczanie pamiątce jego poświęcili trzeci dzwon, który nosi jego imię „St. Norbertus“ i napis: In memoriam defuncti parochi Norberti Bontzek 1896. — Niemniej szczodrym był dla ubogich, hojne dawając jałmużny, lecz zawsze tak, żeby lewica nie wiedziała, co prawica czyniła. W cichości świadczył dobrodziejstwa tak biednym rodzinom jak i niezamożnym gimnazjastom, których zawsze kilka wspierał. Towarzystwo św. Wincentego w nim miało największego dobrodzieja i najchętniejszego pomocnika. Pewnego razu spotkał się skarbnik tego towarzystwa, pozasłużbowy burmistrz Szabon z ks. Bonczykiem przy kościele. Na zapytanie: „Jak tam z kasą wygląda?“ odpowiedział: „Licho, bo już wybrano u piekarza chleba za 75 marek, a pieniędzy w tym miesiącu nie dostanę żadnych“. I rozeszli się. Gdy Szabon, staruszek osiemdziesięcioletni, powoli doszedł do swego mieszkania, tam już czekała służąca z probostwa wręczając mu 75 marek do kasy św. Wincentego. O tem się nikt nie dowiedział, aż kiedyś p. Szabon w Kasynie zdradził, co ks. Bonczykowi bardzo było niemiłem.
Ks. Bonczyk po mistrzowsku władał polskim, niemieckim i łacińskim językiem. Świadczą o tem jego poezje. Wydał bowiem i po niemiecku dwa zbiorki wierszów lirycznych „Karpathen-Märchen“ i „Gudrunlieder“ (bez nazwiska i bez roku). Ale przedewszystkiem był najlepszym znawcą polskiego języka pomiędzy duchowieństwem śląskiem. Dlatego książę-biskup Kopp tłumaczenie katechizmu Deharbe'go na język polski jemu powierzył (1889).
Ks. Norbert był wiernym synem swego ludu i kochał go jak rzadko kto. Kochał jego pobożność i prostotę, kochał też jego język i obyczaje. Gdy ks. Katryniok dla Alojzjanów piekarskich sprawiał sztandar, ks. Bonczyk taki dlań ułożył napis programowy:
Te młodzieży, wznoś sztandary,
Broń języka, broń swej wiary!
Kto te ojców skarby spodli,
Darmo się do Boga modli.
A w „Górze Chełmskiej“ (str. 29) zapewnia:
Ziemio, dokąd twój język kochasz, bądź spokojna.
Nikt ci wiary nie wydrze ani świętej cnoty,
Ni szczerości praojców, ni do prac ochoty!
Jak Machabejczycy był święcie przekonany, że narodowość i wiara są ściśle ze sobą złączone. Dlatego obronę języka polskiego na Górnym Śląsku uważał poprostu za obowiązek duszpasterski. Ks. Grelichowi, proboszczowi leśnickiemu, kładzie do ust pytanie:
„Któż tu w Górnym Śląsku
Język polski rozkrzewiać ma w swym obowiązku?
Ba, nie mówię rozkrzewiać, lecz bronić zagładzie?
Kto zagładza, pracuje w swej ojczyzny zdradzie“.
na co ten sam
Odparł Grelich: „Zważywszy rzecz, takie mam zdanie:
Od nas (księży) wszystko zależy. Byśmy wszyscy dbali,
Lud zdrowo strawi nowe, a stare ocali“.
(Góra Chełmska str. 40).
a dodaje:
„Ja nie dla polityki bronię tu polszczyzny,
Tylko by dla zbawienia dusz bywał zbiór żyzny".
(str. 42). Kilkakrotnie ks. Bonczyk podnosi potrzebę polskich księży na Górnym Śląsku. Czasem ksiądz jest „prawdziwy mąż Boży, — ale cóż, kiedy Niemiec, a tu w polskiej ziemi — trzeba polskich, by mogli rozmawiać z naszemi“, trzeba „takich, których przemowa i trwoży i cieszy, — obala i buduje i serca porywa, — gdyż się w języku ludu do ludu odzywa“. Wzór takiego kapłana przedstawił nam w ks. Stabiku michałkowskim:
Jemu strumień słów słodkich z polskich ust się toczy
W serca polskie, językiem wszystkim zrozumiałym
Wrył się w sumienia ludzkie, a swoim zapałem
Rozpaliwszy słuchaczy z ich się duchem spoił,
Sercom rany zadawał a zadane goił.
A gdy głosu zabrakło, rzęsne łzy płynęły,
Z niemi łzy i westchnienia ludu się łączyły.
(Góra Chełmska str. 109).
Polskie pieśni nabożne ks. Bonczyk takiemi wychwala słowy:
Pieśni polskie nabożne! Wam to Bóg sam chyba
Tak cudowny dał urok, iż aże do nieba
Tych uczucia wznosicie, co was czerpią słuchem;
Ktoby słów waszych nie znał, odgadnie je duchem,
Skoro zadrży powietrze waszą melodyją!
Gdy do boju wołacie, ostrza wasze ryją
Serca aż do żywego, dodawając męstwa:
Waszym ogniom Czech i Lach winni swe zwycięstwa!
Kto wami prosi Boga, pewien wysłuchania,
Kto wami płacze, kto w was chowa serca łkania,
W piersi zimnej, nieczułej jak lód, żal podwoi.
Wasz balsam zdrowych żywi, chorym rany goi.
Żeście duchem półświata, stąd się wróg wasz sroży;
Z wami istnieje naród, a w nim kościół Boży.
(Stary Kościół Miechowski str. 85).
Naturalnie ks. Bonczyk ostro potępiał też nowomodną szkołę pruską, w której dziecko polskie ani słówka w języku ojczystym nie usłyszy. Zdaniem jego są to „dziwne szkoły, — w nich się polska przerabia młódź w niemieckie woły“. Wobec tak nienormalnych stosunków tem więcej rodzice powinni dbać o wychowanie w języku ojczystym. Albowiem
Szulinspektorowski
Ukaz, toć jako ukaz; ale gdy już komu —
Nie w nos mówić po polsku w własnym nawet domu,
To już woła o pomstę. Takich ojców dzieci
Ni to Niemce ni Polki — rzeczywiste śmieci.
Jakiż chleb z takiej mąki?
(Góra Chełmska str. 40).
Na wiecu w Gliwicach (1885) przemawiał o cnotach i wadach Polaków śląskich. Zarzucał im zbyt wielką dobroduszność i narzekał, że lud sam się niemczy, a rząd mu tylko w tem pomaga. — „Trzymać się polszczyzny!“ oto hasło dla wszystkich. Dopiero wtedy krzyknąć będzie można: Niech żyje chłop śląski!
Ks. Norbert znał szeroki świat, gdyż prawie corocznie wyjeżdżał na parę tygodni do wód. Ale nadewszystko kochał górnośląską ziemię z wioską rodzinną. Słuchajmy, jak ją wychwala:
Ty, co gardząc ojczyzną zwiedzasz Alpów szczyty,
A żadnych miast widokiem nie mogąc być syty,
Aż do Włoch niesiesz oczy, aż do Neapolu,
Choć nie mniejsze piękności masz na polskiem polu,
Lecz żeś słyszał czy czytał, iż kto tego kąta
Ziemi nie zwiedził, darmo po świecie się krząta,
Błądzisz! Żal mi cię bracie, żal mi twej kieszeni!
Pójdź ty do Miechowic, zatop w ich zieleni
Lub w ich lasach twe oczy, tu łaź, tu oglądaj!
A gdyś widział choć cząstkę, nie umierać żądaj
Jak u stóp Wezuwjusza, lecz żyć! żyć! wszak włoskie
Nocy nie są tak piękne, jak nocy miechowskie!
(Stary Kościół Miechowski str. 88).
Chociaż był miejskim proboszczem, lubił życie wiejskie i często Miechowice odwiedzał; bo:
Niemać to żyć, jak na wsi: Tu człek człeka ceni,
Znając go od kolebki; tu w miłej przestrzeni
Domy, stajnie, stodoły, podwórki, zagrody;
W szczerej żyją przyjaźni ludzie i ich trzody;
Czyj koń, czyja krasula, nawet i psa znają;
Nad bydlątka upadkiem tyle smutku mają,
Jak w Berlinie nad zgonem ministra! Tu żyje
Człowiek z tego, co zasiał, uchował; tu tyje
Nie przy nocnych biesiadach, lecz przy błogiej pracy
Dziennej; w nocy odpoczywa. Mieszczanie nie tacy!
We dnie „myślą“ o pracy, wieczorem wychodzą
Na rozrywki; do domu ledwo rano zgodzą.
U nich noc bywa rano.
(Stary Kościół Miechowski str. 115).
Najlepszym przyjacielem ks. Norberta był ks. Karol Floeckner, profesor religji przy gimnazjum bytomskiem. Serdecznie też obcował z ks. Stabikiem michałkowskim († 1887) i ks. Michalskim z Lipin. Gdy ktoś w okolicy obchodził abrahamowiny albo srebrny lub złoty jubileusz kapłaństwa, ks. Bonczyk zwyczajnie uczcił go polskim, niemieckim, łacińskim albo makaronicznym wierszem. Te poezje okolicznościowe od podobnych utworów z pod innego pióra odbijają wykwintną formą i zwykle świetnym humorem były zaprawione. Gdy zaś przypadał jaki jubileusz biskupa, wtedy wydawał dla ludu broszurki ze życiorysem jubilata, tłumacząc dziełka niemieckie na język polski. Tak opisał życie księcia-biskupa Foerster'a (1875) i sufragana ks. Gleich'a, na cześć którego też osobny wiersz ułożył (1888). Ostatnim utworem jego był łaciński adres powitalny, który wysłało duchowieństwo górnośląskie (komisarjatu pszczyńskiego) księciu-biskupowi Koppowi, gdy w marcu 1893 roku przyjeżdżał z Rzymu z kapeluszem kardynalskim. Ułożył go ks. Norbert już na łożu śmiertelnym, podtrzymany przez konfratrów. Oby kler górnośląski zawsze takim został, jak on go wtedy charakteryzował: Bilingues sumus, sed concordes — Dwujęzyczni jesteśmy, lecz jednego serca!
Jak bardzo lud do ks. Bonczyka był przywiązany, okazało się dnia 4 lipca 1887 roku w srebrny jubileusz jego kapłaństwa. Wieczorem w przededniu towarzystwa bytomskie urządziły wspaniały pochód z pochodniami i przed plebanją stosowne odśpiewały pieśni. Alojzjanie złożyli swe życzenia we wierszu krzyżowanym układu Juljusza Ligonia. Nazajutrz w kościele przemawiali ks. dziekan i komisarz Marks z Miechowic po polsku a ks. proboszcz Schirmeisen po niemiecku i nareszcie ks. jubilat dziękował w obu językach. W hotelu „Sanssouci“ był uroczysty obiad z przeszło 140 uczestnikami. Po obiedzie nastąpił koncert w ogrodzie przerywany śpiewem ludowym i zakończony sztucznymi ogniami. „Śpiew z powinszowaniem na 25-letni jubileusz kapłaństwa wielce ukochanego przewielebnego ks. proboszcza Norberta Bontzek“ ułożony przez nauczyciela p. J. Flaszę i śpiewany na melodję „O Marya, moja radość“ wychwalał jubilata, „co w każdym względzie walny“ i wciąż powtarzał: „Bądź pozdrowiony — Pasterzu wierny, — Pasterzu ukochany! — Niechaj brzmi sława, — Dzięki, cześć chwała, — Za wszystkie Twoje czyny“.
Niestety nie spełniły się życzenia parafjan, żeby ich proboszcz uwielbiony dożył złotego jubileuszu kapłaństwa. Już w szóstym roku po srebrnym zakończył swój żywot świątobliwy. Właśnie gotowano się w Bytomiu do uroczystego obchodu 50-letniego jubileuszu biskupich rządów Ojca św. Leona XIII, na którym ks. Bonczyk miał jako mówca wystąpić, gdy się tenże (dnia 24 stycznia 1893) przy pogrzebie zaziębił i zachorował na zapalenie płuc. Zdawało się, że przezwycięży chorobę i w tej nadzieji czyniono w dalszym ciągu przygotowania na jubileusz Leonowy, aż w sobotę, dnia 18 lutego (1893) lotem błyskawicy gruchnęła wieść po parafji, że rano o godzinie pół do dziesiątej umarł ks. Bonczyk. Zamiast na jubileusz papieża Bytomianie gotować się musieli na pogrzeb proboszcza kochanego. Ks. Bonczyk umarł kilkakrotnie opatrzony św. Sakramentami w 56 roku życia.
W wspomnieniu pośmiertnem ks. dziekan Hofrichter na hucie Goduli sławił nieboszczyka jako „niestrudzonego pracownika, miłego współbrata, wielce szacownego kapłana, wierne, szlachetne serce“ a śmierć jego nazywał „nadzwyczaj bolesną stratą“ dla dekanatu bytomskiego. „Katolik“ zaś pisał: „Bóg doświadcza wierny lud górnośląski, gdy mu zabiera z pomiędzy kapłanów, przewodników, obrońców, właśnie najlepszych... Umarł kapłan jeden z najgorliwszych. Wszyscyśmy na pracę jego niestrudzoną w winnicy Pańskiej patrzeli. Od rana do późnej nocy o dobro dusz się starał; nie zaznał odpoczynku ani wytchnienia; choć wiedział, że nad siły pracuje, pracował; choć czuł, że siły cielesne słabną i wypoczynku potrzebują, jednak im nie folgował. Duszą i ciałem oddał się służbie Bożej, służbie dla zbawienia dusz i padł jak rycerz na wale w działaniu dla swoich owieczek... Płacz ludu górnośląski, płacz ty przedewszystkiem parafjo bytomska, bo wart rzewnego płaczu ten, który nam był pasterzem, ojcem, przewodnikiem, obrońcą wiernym do ostatniego tchnienia!“
Pogrzeb miał ks. Norbert wspaniały mimo czasu słotnego. Kościół był przepełniony a przy kościele stały po obu stronach ulicy Tarnogórskiej i Piekarskiej aż do cmentarza zbite szeregi ludzi. „Gdy pierwsi już na cmentarz wchodzili, ostatni byli dopiero na skręcie ulicy, koło kościoła św. Trójcy. Cała Piekarska ulica aż do cmentarza była zapchana ludem od strony do strony; gdy się spojrzało z górki cmentarzowej widziało się morze głów“. („Katolik“) Latarnie ulic, okryte krepą, paliły się podczas pochodu; z domów powiewały chorągwie żałobne. W orszaku pogrzebowym szły dzieci szkolne, gimnazjum, Towarzystwo św. Alojzego, Towarzystwo Górnośląskich Przemysłowców, Towarzystwo Leonowe, Towarzystwo czeladzi, deputacja straży ogniowej, cechy, Towarzystwo Majstrów, deputacja gildy strzeleckiej, deputacja górników, katolickie Kasyno obywatelskie, nauczyciele, zakonnice i duchowieństwo; za trumną zaś krewni, nadzór kościelny, magistrat i najwyższe urzędy, zastępcy gminy, deputowani miasta i zastępcy gmin należących do parafji a na końcu niezliczone tłumy ludu. Księży stawiło się 72, pomiędzy nimi ks. kanonik Marks z Wrocławia, który też nabożeństwo żałobne odprawił i kondukt prowadził. Kazanie niemieckie w kościele miał ks. proboszcz Schirmeisen, polskie na cmentarzu ks. proboszcz Michalski. Gdy trumnę wynoszono z kościoła, wszystkie dzwony bytomskie zagrały żałobną melodją a głos ich płaczliwy łączył się z jękiem tysiącznego ludu w jedną wielką pieśń żalu i boleści. W mowie pogrzebowej ks. Michalski powiedział, że taki ksiądz, jakim był ks. Bonczyk już nie przejdzie przez Górny Śląsk.
Znaczenie nieboszczyka już wówczas należycie oceniono. „Gazeta Opolska“ n. p. pisała: „Kto zna stosunki na Górnym Śląsku, gdzie głód duchowy ludu zaspakajanym bywa przeważnie tylko przez kilka gazet politycznych i pism miesięcznych, ten zrozumie znaczenie takich kapłanów jak śp. ks. Bonczyk, który talentów swoich nie odwrócił, jak to wielu czyni, od ludu polskiego, lecz jako dobry i wierny syn ludowi je poświęcał“. (1893, nr. 16). — Nawet „Nowiny Raciborskie“, przeciwko którym nieboszczyk kiedyś z dekanatem bytomskim był protest podpisał, składały u grobu jego szczere uznanie i wyrazy serdecznej wdzięczności za piękne poematy, któremi serca polskich Ślązaków pokrzepił i w przywiązaniu do mowy ojczystej umocnił. „Za te słowa pociechy i pokrzepienia — tak pisały — lud śląski wdzięcznym będzie po wszystkie czasy a z miljona serc jego popłyną do nieba modlitwy, aby Pan Bóg wszechmocny raczył zmarłego za ziemskie trudy i cierpienia nagrodzić światłością niebieską“. (1893 nr. 22). — „Katolik“ był przekonany, że „choć miną lata i wymrą wszyscy, co go znali, księgi jego nie umrą, lecz po wszystkie czasy przechowają imię ks. Norberta najdalszej potomności. „Stary Kościół Miechowski“ i „Góra Chełmska“, dwa prześliczne dzieła zmarłego, są pomnikiem wiecznotrwałym, który sobie nieboszczyk sam wystawił“. (1893 nr. 22). — Encyklopedja Powszechna Orgelbranda nazywa go „poetą wybitnym“ a dziejopisarze piśmiennictwa polskiego zgodnie podnoszą, że w literaturze śląskiej on stanął najwyżej. Dodać należy, że ks. Bonczyk jako najpierwszy poznał potrzebę organizacji dla ludu śląskiego zakładając towarzystwa alojzjańskie i popierając związek wzajemnej pomocy. Najtreściwiej ocenia go książeczka pamiątkowa wydana z powodu 25-letniego istnienia Towarzystwa św. Alojzego w Bytomiu (1896), która powiada, że założyciel tego związku ks. Bonczyk był „jednym z najgodniejszych i naizasłużeńszych kapłanów górnośląskich, jednym z najgorętszych miłośników swego ludu, sławą krainy śląskiej, chlubą narodu polskiego, wzorem dla wszystkich rodaków“. — Oby się na Górnym Śląsku coraz więcej spełniało życzenie nieboszczyka, w jakie ujął ostatnie kazanie ks. Engla na Górze św. Anny:
Góro święta, pokuty łzami uklejona!
Mrze plemię za plemieniem, przyszłości zasłona
Może wojny, męczeństwa okaże i klęski;
Oby wszystko to przetrwał pobożny, zwycięski
Naród ten, co corocznie na twem jasnym szczycie
Świętej uczy się walki za wiarę, dusz życie.
Góro, coś zewnątrz gliną, a wewnątrz kamieniem,
Udaruj odchodzący lud tem upewnieniem,
Że i w jego mdłem ciele duch jak lita skała,
Którego ni wróg chytry ni nieszczęść nawała
Nie złamie, nie rozkruszy, póki bój prowadzi
O swe prawo do życia i sam się nie zdradzi;
Póki pomny swej wielkiej i świętej przeszłości
Słowem, czynem pokaże, iż godzien przyszłości!
(Góra Chełmska str. 113).
Uwaga: Materjału do życiorysu dostarczały: „Stary Kościół Miechowski“, 2 wydanie (1883) z dodatkiem; — „Góra Chełmska“ (1886);
— Stanisław Piast, Na Szląsku Polskim, Kraków, 1890; — Książka pamiątkowa wydana z powodu 25-letniego istnienia Tow. św. Alojzego w Bytomiu (1896); — Kalendarz Katolicki dla ludu górnoszląskiego na rok Pański 1899, z krótkim życiorysem ks. Bonczyka; — „Nowy kościół w Łagiewnikach“, odbitka z Kalendarza Katolickiego, Król. Huta 1903; — „Zwiastun Górnośląski“ 1868, 69; — „Katolik“ 1887 i 1893; — Wspomnienia pośmiertne w „Gazecie Opolskiej“, „Nowinach Raciborskich“, „Beuthener Zeitung“ i „Oberschl. Volkszeitung“; — Archiwum parafjalne przy kościele N. M. P. w Bytomiu. — Zapiski Łukasza Walisa i Feliksa Musialika z Rozbarku.
S.
- ↑ Tak nazwisko jego stoi w metryce miechowskiej i tak się też pisał, gdy go na gimnazjum przyjmowano; na wszechnicę już poszedł jako „Bontzek“. Nawet ojciec jego podpisywał się wtedy z niemiecka „Bontzek“.
- ↑ „Wykład Godzinek“ jest bodaj najważniejszem z dziełek religijnych, jakie wyszły z pod pióra ks. Bonczyka. Przeważnie wychodziły u Goerlicha we Wrocławiu, zwykle bez podania roku. Wymieniamy n. p. „Nabożeństwa do Najśw. Serca Jezusa i do najdroższej Krwi Jego“ tłumaczenie z niemieckiego (doczekało się przynajmniej siedmiu wydań); — „Nabożeństwa do Najśw. Panny Maryi Nieustającej Pomocy“; — „Książeczka św. Jadwigi mieszcząca w sobie krótki życiorys św. Patronki naszej oraz litanie, godzinki i modlitwy“; — „Nauka o św. Bierzmowaniu“ które ks. Bonczyk, jak dawniej ks. Antoni Stabik z niemieckiego na język polski przekładał. — Rok przed śmiercią wydał jeszcze „Nowy brewiarzyk tercyarski“ (Bytom, 1892). — Z papierów jego pośmiertnych drukował wreszcie „Katolik“ w dodatku swoim „Rodzina“ (1898-1902): „Św. Józef, wzór dla rodziców chrześcijańskich“. — W rękopisie zostały dwa tłumaczenia z walki kulturnej, mianowicie dziełka dra Franz'a: „O majątku Kościoła katolickiego, odezwa do gminów katolickich“ — i Albana Stolz'a: „Do kogóż iść mamy? — Pytanie tych, którzy nie wiedzą jako sobie postąpić wobec od Kościoła ogłoszonego ale od przeciwników znieważonego artykułu wiary o urzędowej nieomylności papieża, razem odpowiedź“.
- ↑ Odżałować nie można, że ks. Bonczyk nie zdołał już dokończyć i wydać trzeciego wielkiego eposu, nad którem w ostatnich latach pracował. Z krótkich napomknień nieboszczyka wobec osób najbliżej mu stojących wnioskować należy, iż był to wielki poemat na szerokiem tle polskiem, który miał znacznie przewyższyć „Stary Kościół Miechowski“ i „Górę Chełmską“. Niestety nikt ani tytułu się nie dowiedział, ani rękopisu nie widział. Najprawdopodobniej ks. Bonczyk jak wiele innych papierów tak i ten niewykończony utwór kazał przed śmiercią spalić.