Księżna de Langeais (1932)/Od tłumacza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Od tłumacza |
Pochodzenie | Księżna de Langeais (1932) |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jednem z najciekawszych studjów dla miłośników Balzaca jest śledzić ów osobisty pierwiastek, który, w mniejszym lub większym stopniu, wciska się we wszystkie jego dzieła. Wszędzie odnajdujemy strzępy jego duszy, jego cierpień, marzeń, czasem przekształcone do niepoznaki, czasem w przejrzystem przebraniu. Jednym z takich utworów opartych na bardzo autentycznem przeżyciu pisarza, jest Księżna de Langeais.
Kiedy Balzac ogłosił pierwsze swoje pisma, zwróciły nań uwagę przedewszystkiem kobiety. Było w jego ujęciu spraw kobiecych — jak wogóle spraw życia — coś nowego, wyłamującego się z dotychczasowych formuł. Życie w całem bogactwie zjawisk, ze wszystkiemi komplikacjami, ze wszystkiemu drobiazgami, przemilczanemi wprzódy a odgrywającemi taką rolę, wciskało się z nim do literatury. Kobiety uczuły w nim od pierwszej chwili swego przyjaciela, obrońcę, zarazem coś w rodzaju lekarza lub spowiednika. Toteż listów, które poczta przynosiła na biurko Balzaka, było mnóstwo.
Wśród nich znalazł się w roku 1831 jeden, który ściągnął uwagę pisarza i skłonił go do odpowiedzi. Skreślony arystokratycznem pismem, nosił romansowy podpis: „Kobieta, która nie chce się dać poznać...“ List ten, obok wyrazów entuzjazmu, zawierał zarzuty natury moralnej, tyczące zwłaszcza Fizjologji małżeństwa i Jaszczura; a także subtelne uwagi i krytyki, ciekawsze dla pisarza od pochwał, do których przyzwyczaiły go wielbicielki.
Wywiązała się korespondencja; wreszcie, po paru listach, nieznajoma, na stanowcze żądanie pisarza, zdjęła maskę. Była to margrabina (później księżna) de Castries, jedna z najarystokratyczniejszych gwiazd dzielnicy Saint-Germain, osoba stojąca blisko Dworu. W pełnym wdzięku bileciku zaprosiła pisarza, aby ją odwiedził w jej pałacu. Księżna miała wówczas trzydzieści kilka lat. Nieszczęśliwy wypadek na polowaniu (złamanie kręgosłupa) sprawił, iż większą część życia spędzała w nawpół leżącej pozie na kanapie. Cierpienie to dawało tej pięknej twarzy bolesny i oryginalny urok.
Wejście w ten arystokratyczny salon było wielkiem wydarzeniem dla Balzaka, który miał dotąd w swojem życiu jedną księżnę, ale napoleońską, a to gruba różnica! To było ukoronowaniem jego młodzieńczych marzeń o blasku, wykwincie, najwyższej kobiecości. Balzac zakochał się w pani de Castries.
Znajomość ta wywarła wpływ i na jego kierunek myślenia. Miłość do tej wielkiej damy rozwinęła w nim owe reakcyjne sympatje, tak kłócące się nieraz z duchem nowoczesności, który bije z jego dzieła. Usiłował pod tym sztandarem wejść w czynną politykę, ale, szczęściem dla literatury, kandydatura jego do Izby upadła. I zewnętrznie stara się Balzac upodobnić do swoich wysokich znajomości. Ten grubas przedzierzga się w eleganta, nosi olśniewające kamizelki, błękitny frak ze szczerozłotemi guzikami, ma powozik, jeździ konno, ma w Operze stałe miejsce w loży lwów, oddaje księżnej mnóstwo czasu, na który jest tak skąpy. W jaki sposób łączy ten tryb życia z niewiarogodną płodnością pisarską, którą rozwija właśnie w tych latach, to należy do tajemnic genjuszu Balzaca. Kiedy, w lecie r. 1832, księżna udaje się do Aix, Balzac podąża tam na jej skinienie, ale w ślad za nim biegną jego zobowiązania, rozpoczęte prace, korekty. Aby wszystkiemu nadążyć, wstaje o piątej rano, pracuje do piątej po południu podtrzymując się czarną kawą; od szóstej wieczór jest na usługi swej damy.
Czytając Księżnę de Langeais, możemy sobie odtworzyć wszystkie burze, jakie miotały tym namiętnym, niecierpliwym i ambitnym człowiekiem, spętanym w niewidzialne siatki dystyngowanej, moralnej i platonicznej miłości; podobnie jak czytając Córkę Ewy, mogliśmy sobie zdać sprawę, jak uciążliwą i kosztowną jest, dla człowieka piórem zarabiającego na życie, próżniacza miłość wielkiej damy. Wreszcie Balzac wydziera się. Zerwanie nastąpiło w najmniej oczekiwanej chwili. Pani de Castries i szwagier jej, książę de Fitz-James, zaproponowali pisarzowi wspólną podróż do Włoch, ofiarując mu miejsce w swoim powozie. Balzac przyjmuje z entuzjazmem, mała gromadka wyjeżdża z Aix w październiku r. 1832. Co zaszło w drodze, nie wiadomo; dość, że w Szwajcarji Balzac wynajduje jakiś pretekst wzywający go pilno do Paryża i w sposób nader gwałtowny opuszcza towarzystwo. Wraca do swej samotni i zanurza się w pracy. Praca ocaliła go, pozwoliła mu przebyć ten ciężki okres życia, którego ślady — jak twierdzi — zachował w sercu długo. W kilka lat potem pisze: „Trzeba było pięciu lat cierpień, aby moja tkliwa natura oderwała się od tej natury z żelaza... Ten stosunek, to była jedna z największych zgryzot mego życia... Ja jeden wiem, ile jest straszliwej prawdy w Księżnej de Langeais...“
U człowieka z wyobraźnią Balzaka nigdy się napewno nie wie, w jakim stopniu należy brać dosłownie jego zwierzenia. Faktem jest, że nie upłynął rok od tych wydarzeń, jak Balzac wymieniał (na niewidziane coprawda) słowa miłości z Cudzoziemką, Ewą Hańską, z którą niebawem miał przeżyć słodkie chwile szczęścia w Genewie. Tam też, w czasie wspólnego pobytu, napisał prawie w całości ten utwór. Ewa Hańska i pod tym względem odegrała znaczną i dobroczynną rolę w życiu Balzaka: miłość jej, która oprócz upojeń serca dawała pełne zadowolenie jego ambicjom i słabostkom, pomogła mu zapomnieć o ranach, jakie sercu jego i dumie zadała pani de Castries.
Czy Balzac nie za surowo osądził swoją wielką damę? Najlepszy znawca wszystkiego co tyczy Balzaka, Marceli Bouteron, zwierzył mi na ucho domysł, że księżna de Castries poprostu wskutek swego nieszczęśliwego wypadku skazana była na platonizm, który Balzac odczuł jako bolesną zniewagę. Czy się bawiła miłością genjalnego plebejusza, który musiał ją zapewne razić niejednem, jak później raził przywiązaną doń szczerze Ewę, czy też podzielała jego wzruszenia? Któż to dziś rozstrzygnie! To pewna, że jako artysta Balzac zawdzięcza pani de Castries dużo. Stała się dlań idealnym modelem, wedle którego stworzył swoje najrasowsze typy kobiece. Otworzyła mu arystokratyczny Olimp, który w dziele Balzaka tyle zajmuje miejsca. W godzinach cierpień które mu zadawała, pisarz mógł skutecznie dumać nad warunkami społecznemi, stanowiącemi siłę i słabość owego błyszczącego świata. Bezpośrednio z tych przeżyć powstała Księżna de Langeais, która pierwotnie nosiła wymowny tytuł: Ne touchez pas la hache (Nie dotykać siekiery).
Po powrocie księżnej z Włoch, Balzac zachował z panią de Castries (ku wielkiej zgryzocie pani Hańskiej) towarzyskie stosunki, coprawda dość dalekie. Gdy ukończył Księżnę de Langeais, odczytał ten utwór w jej salonie w obecności kilku osób. Księżna wysłuchała spokojnie; z salonowem wyrobieniem, nie zdradziła niczem, aby poznała osoby tej noweli. Po ukończeniu lektury obsypała pisarza komplementami, ale nie wpłynęło to dodatnio na ich wzajemny stosunek. Istotnie, wobec tego że komentarz do Księżnej de Langeais znajdował się na ustach całego Paryża, niedyskrecje zawarte w tym utworze mogą się wydać dosyć śmiałe.
Sam Balzac bezpośrednio po napisaniu wysoko cenił ten utwór. „Księżna de Langeais (pisze do pani Hańskiej) kosztuje mnie więcej niżbym ci zdołał powiedzieć. Mojem zdaniem, to jest kolosalne jako praca, ale nie będzie ocenione przez tłum“.
„Mój aniele (pisze w innym liście), będziesz drżała z pewnością czytając Nie dotykać siekiery, bo to jest, w zakresie kobiecości, największe ze wszystkiego co dotąd napisałem. Żadna kobieta z owego świata nie umywa się do tego...“
Księżna de Langeais stanowi drugie opowiadanie z cyklu owej „kryminalnej“ Historji Trzynastu, której część pierwszą tworzy Ferragus, a ostatnią Dziewczyna o złotych oczach. Czyż trzeba powtarzać wszystkie wątpliwości, jakie nam nastręcza ta romantyczna trylogja? Występują tu one tem jaskrawiej przez połączenie osobistego przeżycia z najbardziej wybujałą fantazją. Generał de Montriveau, to sam Balzac w nader przejrzystej transpozycji; zemsta generała, to jego własna zemsta, jaką zapewne roił sobie w chwilach lwiej wściekłości. Ale u niego, jako u pisarza, skończyło się na... atramencie. To jego rozpalone żelazo. Nie zawsze przebranie to jest szczęśliwe; co może mieć naiwny wdzięk u wielkiego artysty, w tem nie bardzo jest do twarzy generałowi artylerji. Trudno nam też nie dziwić się, co ten człowiek, którego Balzac czyni swoim sobowtórem, którego czyni wcieleniem prawości, lojalności, sumienia, co on robi w tej szajce, „mającej stopy w salonie, ręce we wszystkich żelaznych kasach, poddających bez skrupułu wszystko swojemu zachceniu“ (Ferragues). Gotowość, z jaką Montriveau z lekkiem sercem ofiarowuje się uczynić księżnę wdową, trochę mogłaby zastanowić w tym żelaznym i kryształowym człowieku, „który wiedział, iż nic nie może się sprzeciwić jego woli, może dlatego że chciał jedynie tego co sprawiedliwe...“ Ale w epoce Romantyzmu wszystko jest możliwe; byłoby niedelikatnie przyciskać zbytnio do muru tego żelaznego generała. No, i niebezpiecznie!