Księga Monelli/II/Marzycielka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Księga Monelli |
Wydawca | Księgarnia Polska B. Połoniecki |
Data wyd. | 1907 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Bronisława Ostrowska |
Tytuł orygin. | Le Livre de Monelle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po śmierci rodziców została Maryola w ich chacie sama ze starą niańką. Nie zostawili jej po sobie nic prócz strzechy zczerniałej i dużego starego komina. Bowiem ojciec Maryoli był baśniarzem i budowniczym snów. Jakiś przyjaciel jego pięknych marzeń użyczył mu nieco ziemi, aby mógł budować i nieco pieniędzy, aby mógł rozmyślać. A on mieszał długo rozliczne gatunki gliny z pyłami metalów, pragnąc wytworzyć boską emalję. Próbował topić i złocić przedziwne szkła. Rozczyniał i przetapiał twardą miazgę metalów, że wystudzony bronz tęczował jak powierzchnia umarłych wód. Lecz pozostały po nim ledwie dwa albo trzy zczerniałe tygle, płyty bronzu postapiane i zatarte i siedem wielkich wyblakłych dzbanów nad okapem komina. A po matce Maryoli skromnej dziewczynie wiejskiej nie pozostało nic; bo wyzbyła się dla »wypalacza« nawet swego srebrnego szkaplerza.
Maryola rosła przy ojcu, który nosił zielony fartuch; miał ręce zawsze czarne, a źrenice błyszczące od ognia. Rosła w snach i w podziwie dla siedmiu dzbanów nad ogniskiem, powleczonych dymem, pełnych tajemnic, podobnych tęczy porwanej i falistej. Oto z krwawego dzbana wywołała Morgiana, rozbójnika ociekającego oliwą, z szablą zdobną kwiatami Damaszku. W dzbanie pomarańczowym można było jak Aladyn odnaleźć rubinowe owoce, śliwy ametystów, wiśnie granatów, pigwy topazów, grona opalów i jagody dyamentów. Żółty dzban pełen był złotego piasku, który Kamaralzaman ukrył pod oliwkami. Pod pokrywą widać było nieco jedną oliwkę, a brzeg dzbana połyskał. Dzban zielony miał być zamknięty wielką miedzianą pieczęcią króla Salomona. Wiek pokrył ją już szarawą patyną, bo ten dzban niegdyś leżał w Oceanie i od milionów lat krył w sobie ducha królewicza. Dziewczyna młoda i bardzo mądra umiałaby przełamać zaklęcie w pełni księżycowej za zezwoleniem króla Salomona, który dał głos ziołom mandragory. W dzbanie jasno-błękitnym zamknęła Giauhara wszystkie swe szaty morza tkane porostami, sadzone berylami, malowane purpurą muszli. Cały błękit ziemskiego raju i owoce drzewa i spłomienione łuski węża i ognisty miecz anioła krył dzban ciemno-błękitny, podobny do lazurowego kielicha olbrzymiego kwiatu południa. A tajemnicza Lilith wlała cały błękit niebieskiego raju w ostatni dzban: że wznosił się fioletowy i sztywny niby infuła biskupia.
Ci, którzy nie znali tajemnicy, widzieli tylko siedem starych wyblakłych dzbanów nad okapem komina. Ale Maryola znała prawdę z opowiadań ojca. Przy zimowem ognisku w pierzchliwym blasku płomieni komina i świecy, aż do godziny snu słuchała szmeru cudów.
Tymczasem w chacie brakło chleba i soli, a niańka błagała Maryolę: Idź za mąż kwiatuszku złoty, mawiała, twoja matka myślała o Janie. Czy nie wyszłabyś za Jana? Moja Jolo, moja Jolo, taka śliczna mężatka byłaby z ciebie.
Królewna Maryola miała rycerzy, odpowiadała marzycielka, ja muszę mieć królewicza.
Królewno Maryolo, mówiła niańka, poślub Jana, a stanie się królewiczem«.
Nigdy niańko, odrzekła marzycielka, wolę prząść. Czekam dyamentów i bogatych szat dla piękniejszego ducha. Kup lnu i kądziel i nowe wrzeciono. Niezadługo już będziemy w naszym zamku. Obecnie jego mury wznoszą się w czarnej pustyni Afryki. Mieszka tam czarodziej zalany krwią i trucizną. Do wina pielgrzymów dosypuje ciemnego pyłu, który ich zmienia w dzikie zwierzęta. Zamek oświecają żywe pochodnie, a czarni niewolnicy usługujący do uczt, noszą złote wieńce na głowach. Królewicz mój zabije czarodzieja, a zamek zjawi się w naszej wsi i ty będziesz kołysała moje dziecko.
— O Maryolo, poślub Jana, rzekła stara niańka.
Maryola siadała prząść. Cierpliwie obracała wrzeciono, zwijała i rozwijała len, kądziel stawała się cieńszą, to znów grubszą. Jan siadał obok niej i patrzył z zachwytem. Lecz ona nie zwracała nań nawet uwagi. Bo siedem dzbanów z nad wielkiego komina, pełne były snów. Przez dzień zdało jej się, że słyszy w nich jęki lub śpiew. Lecz kiedy zatrzymywała wrzęciono, kądziel przestawała furczeć i użyczać dzbanom swoich szmerów.
— O, Maryolo, poślub Jana! mawiała stara niańka każdego wieczora.
Nocami marzycielka wstawała. Jak Morgiana, rzucała ziarnka piasku w dzbany, aby obudzić cuda. Ale rozbójnik spał, i drogocenne owoce nie brzęczały, ani się sypał piasek złoty, ani szeleściały jedwabie szat; a pieczęć Salomona przygniatała ciężko uwięzionego królewicza.
Maryola rzucała kolejno ziarnka piasku. Siedemkroć uderzały o twardą glinę dzbanów i siedemkroć powracała cisza.
— O Maryolo poślub Jana, mawiała stara niańka każdego ranka.
Aż raz Maryola zmarszczyła brew na widok Jana i Jan nie przyszedł więcej. A starą niańkę znaleziono martwą rankiem, i uśmiechniętą. A Maryola włożyła suknię czarną i ciemny zawój i przędła dalej.
Co noc wstawała i jak Morgiana rzucała ziarnka piasku w dzbany, aby obudzić cuda. Ale sny spały wiecznie.
Maryola postarzała w cierpliwości swojej. A królewicz uwięziony pod pieczęcią króla Salomona, musiał być wiecznie młody, przeżywszy miliony lat. W jedną noc pod pełnią księżycową, marzycielka wstała niby morderczyni i wzięła młot. Rozbiła wściekle sześć dzbanów a pot męki płynął jej z czoła. Dzbany jękły i otwarły się: były puste. Zawahała się przed dzbanem, w który Lilith przelała liljowy raj; potem rozbiła go jak inne. Pomiędzy szczątki spadła zeschła i szara róża Jerychońska. A kiedy Maryola podjęła ją, ażeby zakwitła — rozsypała się w proch.