Kurjer carski/Część druga/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kurjer carski |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia Bankowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Leo Belmont |
Tytuł orygin. | Michel Strogoff. Le courier du tzar. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały tekst |
Indeks stron |
Marta znalazła pociechę: zrozumiała postąpienie syna. Nadja dziękowała Bogu, że zbliżył ją z matką tego, którego opłakiwała. Obie nie wiedziały jednego; że Strogow dąży z nimi razem do Tomska w jednej z partji olbrzymiego pochodu jeńców — wojskowych i cywilnych, mężczyzn, kobiet i dzieci. Rozsypani łańcuchem postępowali śród kolumn żołnierzy, poganiani, jak bydło.
Michał Strogow, należący do oddziału najpilniej strzeżonych jeńców, nie domyślał się nawet, że dwie tak bliskie jego sercu kobiety dzielą jego ciernistą wędrówkę, szedł w przednich szeregach jeńców.
Nad nimi świstał nieraz bicz. Łykali gęsty kurz, rzucany przez poprzedzającą ich kawalerję. Prażyli się na nielitościwym upale. Postoje były krótkie, marsz przyśpieszony, sto pięćdziesiąt wiorst zdawały się drogą bez końca. Otaczała ich monotonna, bezwodna pustynia, dzieląca koryta oddalonych rzek Obi i Jeniseju. Wprawdzie trafili na okolicę z obfitszą roślinnością, zroszoną przez dopływ rzeczki Tomu, w pobliżu miasteczka Zabedjero, ale tu nie pozwolono im odpocząć — pędzono jeszcze spieszniej, wobec posłuchu o jakiejś zasadzce ze strony jakiegoś garnizonu rosyjskiego. Trupy jeńców gęsto usłały wielki szlak Syberyjski.
Michał Strogow, o ile mógł, pomagał towarzyszom niedoli. Budził w nich otuchę, podtrzymywał upadających. Zjawiał się z pomocą wszędzie, póki lanca kawalerzysty nie wskazywała mu ponownie jego miejsca w szeregu. Nie uciekał — niepodobna było wymknąć się i nie godziło się: byłby zaraz ujęty przez żerujące dokoła oddziały wywiadowcze. Pocieszał się w myśli, że „podróżuje na koszt Emira aż do Tomska“.
15 Sierpnia konwój dosięgnął Zabedjero, miasteczka odległego o 30 wiorst od Tomska. Droga szła tu brzegiem Tomu. Spragnieni jeńcy rzucili się ku rzeczce. Ale straż odpędziła ich; obawiano się ucieczki wpław i zdwojono czujność. Strogow obliczał szanse wymknięcia się w tem miejscu rzutem we wzburzone wody.
Wojska rozłożyły się obozem u brzega na noc. Nazajutrz rankiem miano się zainstalować w Tomsku. Feofar–Chan planował z tej okazji wielką uroczystość. Ogarew pozostawił go w Tomsku i powrócił do Zebedjero, aby zorganizować jutrzejsze wejście armji do nowej kwatery głównej w imponującym szyku. Jeńcy legli umęczeni na spoczynek.
Nadja przyprowadziła Martę nad szumiący potok. Staruszka klękła; Nadja zwilżała wodą jej zmęczone powieki. Potem odświeżyła swoją twarzyczkę. Noc była jasna, rozświecona księżycową pełnią.
Odchodziły. Nadja odwróciła się nagle. Mimowoli wydarł się z jej piersi okrzyk. Przed nią stał — Michał Strogow.
Zadrżał... Poznał ją i matkę. Ale opanował wzruszenie. Oddalił się bez słowa. Nadja chciała biedz za nim.
— Matko! to on! żyje!
— Zostań! — wstrzymała ją Marta. Ja — matka, a nie idę ku niemu. Naśladuj mnie.
Tej nocy Strogow przeżył okrutną męczarnię. Dwie istoty, tak bliskie jego sercu, były tuż obok, a on nie mógł się do nich zbliżyć. Jeżeli uda mu się zbiedz, odejdzie, niemogąc uścisnąć matki, podać dłoni Nadi. Był jednak rad, że to spotkanie nie przyniosło krzywdy ani jemu, ani drogim mu istotom.
Przerachował się. Jakkolwiek przelotną i nikłą była owa scena, jej szczegóły nie ominęły oczu szpiega–Sangarry. Nie dojrzała wprawdzie jeńca, który szybko odwrócił się i odszedł. Ale dostrzegła gest matki i blask jej oczu. Nie wątpiła, że goniec carski, syn jej, jest w obozie śród jeńców. Wiedziała przecie, że dalsze szpiegostwo nie odkryje poszukiwanego. Kobiety wszakże były ostrożne — nie zbliżyły się doń w owej chwili — będą trzymały się zdala i później. Był inny sposób: uprzedzić Ogarewa i...
W kwadrans potem zapukała do domku, w którym zamieszkał adjutant Feofara. Wyszedł ku niej.
— Czego chcesz, Sangarro?
— Syn Marty jest tu, w obozie.
— Jeniec?
— Jeniec.
— Widziałaś go?
— Nie. Ale widziałam gest matki.
— Jest–żeś pewna? Rozumiesz wagę tego?! On ma list Cara do Wielkiego księcia — tak niezbędny mi.
— Jestem pewna.
— Ale w obozie są tysiące jeńców. Jakże go poznasz?
— Ja nie poznam... Ale — matka.
— Nie powie!
— Trzeba, aby przemówiła!
— Rozumiem cię! Jutro przemówi.
Wyciągnął ku niej rękę. Ucałowała ją niewolniczo.
Księżyc zaszedł. Korzystając z mroku Sangarra wślizgnęła się między jeńców. Legła wpobliżu obu niewiast — nasłuchiwała. Nie spały. Były zbyt wzruszone. Nadja — szczęsną myślą, że Michał żyje. Marta — niejasnem przeczuciem możliwych nieszczęść z powodu tego spotkania. Rozsądny instynkt wstrzymywał je od rozmowy. Sangarze nie udało się słyszeć nic korzystnego.
Nazajutrz, 16 sierpnia, fanfary zbudziły obóz o świcie. Żołnierze zwyczajem swoim chwycili za broń. Iwan Ogarew wjechał konno na czele oficerów tatarskich w środek obozowiska, Michał Strogow, ukryty za plecami innych jeńców, zobaczył jego twarz. Leżał na niej jakiś cień ponury. Była dzikszą, gniewniejszą, niż wówczas, gdy ją widział po raz pierwszy. Serce Strogowa ścisnęło się złem przeczuciem.
Ogarew zsiadł z konia i zajął miejsce w centrze obozu śród dostojników tatarskich. Przecisnęła się doń Sangarra i szepnęła mu: „Nic nowego, Iwanie — milczały.“ Nie mrugnął nawet — i wydał zaraz rozkaz oficerowi straży.
Natychmiast pojawiły się tłumy nieszczęsnych jeńców, popychanych na plac razami bicza i uderzeniami lanc. Otoczył je poczwórny łańcuch konnicy. Przedrzeć się przezeń było niepodobieństwem.
Milczenie. Nowy znak Ogarewa. Sangarra kieruje się ku Marcie. Stara Sybiraczka zgaduje, co ma zajść. Uśmiech wzgardy wykwita na jej zwiędłych wargach. Pochyliła się ku Nadi — szepnęła:
— Nie znasz mnie! Cokolwiek się stanie, jakkolwiek ciężką będzie próba, nie wiesz, kim jestem. Nie o mnie — o niego chodzi.
Sangarra kładzie dłoń na ramieniu starej.
— Pójdź!
Marta staje przed Ogarewym. Syn spuszcza oczy, aby nie wydać się ich blaskiem. Matka krzyżuje ręce na piersi.
— Ty jesteś matką Strogowa? — pyta Iwan Ogarew.
— Tak.
— Pamiętasz, coś mi rzekła przed trzema dniami w Omsku?
— Nie.
— Że nie wiesz, czy Michał Strogow, kurjer Carski, jest w Omsku. Że nie widziałaś go na stacji pocztowej.
— Nie wiem. Nie widziałam.
— I nie widziałaś go śród jeńców?
— Nie.
— Ale gdybym ci go pokazał — poznałabyś?
— Nie!
Szmer rozszedł się po zgromadzeniu na tę niespodziewaną odpowiedź. Ogarew powstrzymał gest groźby.
— Posłuchaj, Marto Strogow. Oto przejdą przed tobą wszyscy jeńcy, wzięci od Omska do Koływani. A jeżeli nie poznasz syna, czeka cię — knut!
Ogarew pojmował, że zacięta matka nie zdradzi się. Ale liczył na mimowolny gest syna — jakieś drgnięcie, którem ten się zdradzi. Mógł wprawdzie nakazać zrewidowanie wszystkich jeńców. Ale wówczas Strogow postarałby się zniszczyć list. Zresztą, doszedłszy do Irkucka, stanowiłby żywe poselstwo i bez listu. Trzeba było mieć w ręku samego wysłańca, nie list. Nadja słyszała wszystko — teraz zrozumiała, jaki obowiązek obciążał Strogowa.
Przed Martą przeszły kolumny jeźdźców. Stała, jak posąg. Ani jeden rys nie drgnął w jej twarzy. Jej syn szedł w ostatnich szeregach. Nadja zamknęła oczy, aby nie patrzeć. Michał Strogow przeszedł przed matką obojętny i spokojny. Nikt nie widział, jak krwawiły jego dłonie, w które wpijał paznogcie, aby zdobyć tem spokój.
Ogarew został zwyciężony — przez syna i matkę.
— Doskonale! — krzyknął rozgniewany — wysmagać mi tę czarownicę, póki nie wypuści tchu!
Żołnierz tatarski zbliżył się z knutem. Obciążające pasy ze skóry metalowe kulki sprawiają, że dwadzieścia uderzeń tego bicza równa się wyrokowi śmierci. Obnażono klęczącej plecy. Związano jej z tyłu ręce. Umieszczona pochyło wprost piersi szabla musiała je przebić przy lada nachylenia się z bólu — ostrze sterczało ledwie o kilka cali przed nią. Marta wiedziała, że czeka ją śmierć. Oczekiwała jej ze spokojem.
Tatar czekał sygnału.
— Bij! — zakomenderował Ogarew.
Knut świsnął w powietrzu. Lecz nim spadł, czyjaś ręka wstrzymała ramię kata.
Michał Strogow zniósł ongi cios, który spadł na niego.
Ale złamał się w obec ciosu, który groził matce.
— Michał Strogow! — krzyknął Ogarew triumfująco.
— Ach! znajomy z Iszymu! — dodał przystępując doń.
— Tak jest! — i twój dłużnik! — odparł Strogow.
A wyrwawszy z rąk tatara knut, ciął Ogarewa mocno w policzek, zawoławszy:
— Cios za cios!
— Pięknie zwrócony! — krzyknął jakiś głos, który na szczęście zgubił się w tłumie.
Dwudziestu żołnierzy rzuciło się na Strogowa; chcieli go ubić.
Iwan Ogarew, któremu wydarł się okrzyk bólu i wściekłości, powstrzymał ich gestem.
— Ten człowiek oddany zostanie pod sąd Emira!
Przy rewizji zabrano Strogowowi list, którego w nagłem wzruszeniu nie zdołał zniszczyć.
Człowiekiem, który pochwalił „dobrze zwrócony cios“ — był Jolivet. On i Blount byli świadkami całej powyższej sceny.
— To było piękne zakończenie tej awantury Iszymskiej! — rzekł Francuz do przyjaciela. Ci barbarzyńcy rosyjscy mają gesty, które muszą zdumiewać zachód.
— To nie było zakończenie — odparł posępnie Anglik. I dodał:
„Zakończenie nastąpi, Strogow jest człowiekiem śmierci. Nie powinien był się mieszać.“
— I matkę oddać pod knut?
— Czy sądzisz, że ją ocalił... i siostrę?
— Jednak nie postąpiłbym inaczej. Taka krycha na pysku tego zdrajcy! Ostatecznie ma się w żyłach nie wodę, lecz krew...
— W każdym razie jest to piękny artykuł dla gazety — rzekł Blount. Szkoda, że Strogow nie oddał nam tego listu.
Ogarew, obtarłszy krew z policzka, złamał pieczęć na liście. Wczytywał się weń z uporem, jakby chciał wyryć sobie w mózgu jego treść.
Strogow odesłany został pod mocną strażą do Tomska. Ogarew ruszył tam na czele wojsk. Grały trąby, biły bębny. Armja postępowała ceremonialnym marszem przed oblicze wodza.