<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Wnętrze domu uczonego.

Była dziewiąta rano. Atmosfera oczyszczona nocną burzą, była cudownej świeżości. Statki rybackie płynęły swobodnie po zatoce między lazurem nieba i morza, a z okien sali jadalnej po której przechadzał się San Felice, mógłby widzieć i rachować białe punkciki, domy które o siedm mil oddalone stały na spadzistości Ana-Cabri, gdyby nie był roztargniony dwoma rzeczami: naprzód tem zdaniem objawionem przez Buffona w Epokach natury — że ziemia oderwała się od słońca uderzeniem komety — i jednocześnie niespokojem jaki mu sprawiał przedłużony sen jego żony. Pierwszy to raz dopiero od czasu swego ożenienia wychodząc z swego gabinetu o ósmej rano, nie zastawał swojej żony, zajęty przygotowywaniem dlań filiżanki kawy, chleba, masła, jajek, stanowiących zwykłe śniadanie uczonego, śniadanie podzielone z młodzieńczym apetytem tej, która je nakazała i podała z podwójnem uczuciem osoby pełnej szacunku i czułej małżonki.
Po śniadaniu, to jest około dziesiątej, ze zwykłą swą punktualnością, jeżeli myśli zbyt naukowe albo moralne nie zajmowały go, kawaler całował Luizę w czoło i szedł do biblioteki, gdzie z wyjątkiem dni słotnych, zawsze chodził piechotą, tak dla przyjemności jako też ze względów hygienicznych, zaleconych mu przez jego przyjaciela doktora Cirillo; droga ta od Mergelliny do pałacu królewskiego wynosiła około półtora kilometra.
Tam to mieszkał przez sześć miesięcy w roku, książę następca tronu; drugie sześć miesięcy przemieszkiwał w la Favorite albo Capodimonte, na ten czas powóz był przeznaczony na usługi San-Felice.
Kiedy książę zamieszkiwał w pałacu królewskim, około jedenastej schodził do biblioteki, i znajdował swego bibliotekarza stojącego na drabinie, szukającego jakiej książki ważnej lub nowej. Spostrzegając księcia, San Felice robił ruch, jak gdyby chciał zejść, ale książę nie chciał go odrywać od zajęcia. Rozmowa prawie zawsze literacka albo naukowa, rozpoczynała się między uczonym stojącym na drabinie i adeptem na swoim fotelu Około dwunastej lub wpół do pierwszej, książę powracał do siebie. San Felice schodził z drabiny, odprowadzał go do drzwi, wyjmował zegarek, kładł go przed sobą aby nie zapomnieć o godzinie, co mogło nastąpić łatwo przy zajęciu które kochał. Dwadzieścia minut do dziewiątej, kawaler kładł swą pracę do szuflady, zamykał ją, wkładał zegarek, brał kapelusz trzymając go w ręku aż do bramy na ulicę, z tym szacunkiem jaki w tej epoce mieli wszyscy rojaliści dla wszystkiego co było królewskością. Czasami w dniach roztargnienia, szedł całą drogę z pałacu do domu z odkrytą głową, pukał dwa razy do drzwi i prawie w tej samej chwili biła godzina.
Luiza albo sama szła mu otwierać, albo oczekiwała go na balkonie.
Obiad był zawsze gotowy; siadano do stołu. W czasie obiadu Luiza mówiła co robiła przez ten czas, kto ją odwiedził, wypadki zaszłe w sąsiedztwie. Kawaler znów opowiadał co widział w drodze, nowiny udzielone mu przez księcia, co posłyszał o polityce, nie wiele jego tem mniej Luizę obchodzącej. Potem, po obiedzie stosownie do jego woli, Luiza siadała do fortepianu albo brała gitarę i śpiewała jaką wesołą piosenkę z Santa Lucia lub rzewną melodję Sycylijską albo wreszcie oboje małżonkowie wychodzili na spacer piechotą, na malowniczą drogę Pausilippu, lub jechali do Bonguoli lub Pouzzola. W tych przejażdżkach San Felice miał zawsze jakąś anegdotkę historyczną lub spostrzeżenia zajmujące do opowiedzenia. Rozległe jego wiadomości, dostarczały mu coraz nowych przedmiotów i musiał być zajmującym.
Powracano wieczorem. Bardzo rzadko jaki przyjaciel San Felice lub przyjaciółka Luizy nie przybywała przepędzić z niemi wieczoru, w lecie pod palmą gdzie ustawiono stół, zimą w salonie. Z mężczyzn często, kiedy nie bawił w Petersburgu lub Wiedniu — Dominik Cimarosa autor Horaciuszów, Tajemnego małżeństwa, Włoszki w Londynie, Dyrektora w kłopotach, sławny mistrz miał przyjemność dawać Luizie ustępy jeszcze nie drukowane z swoich oper, w której oprócz doskonałej metody jemu zawdzięczanej, znajdował ten głos czysty, tak rzadko spotykany w teatrach. Czasami bywał także młody malarz, z pięknym talentem dowcipnym rozumem, wielki muzyk, wyborny władca gitary, zowiący się Vitaliani, jak jedno z tych dzieci które zginęło z dwoma innemi, Emanuelem Deo i Gagliani. ofiarami pierwszej reakcji. Czasami nakoniec, bo liczna klientela mało mu zostawiała czasu, bywał ten poczciwy doktór Cirillo z którym dwa lub trzy razy spotkaliśmy się już i z którym jeszcze się spotkamy. Prawie codziennym gościem kiedy się znajdowała w Neapolu, była księżna Fusco. Była to kobieta ze wszech miar odznaczająca się, rywalka pani Stael jako publicystka i improwizatorka, Eleonora Fonseca Pimentale, uczennica Métantasia, który kiedy była jeszcze dzieckiem przepowiedział świetną przyszłość. Czasami nakoniec bywała żona uczonego i towarzysza San Felice; była to siniora Baffr, która tak samo jak Luiza nie miała połowy wieku swego męża, a jednakże kochała go tak jak Luizza kochała swojego. Te wieczory trwały do jedenastej — rzadko dłużej. Mówiono, śpiewano, deklamowano, jedzono lody i ciastka. Niekiedy, jeżeli wieczór był piękny, morze spokojne, księżyc oświecał zatokę srebrnemi promieniami, wsiadano do łódki i wtedy z powierzchni morza wznosił się ku niebu śpiew cudowny, harmonje prześliczne wprawiające w ekstazę Cimarozę; albo też stojąc jak starożytne sybilla, Eleonora Pimentale rzucała na wiatry kołyszący jej długie czarne włosy rozpuszczone na skromnej greckiej tunice, strofy zdające się być wspomnieniem Pindara albo Alcesta.
Nazajutrz rozpoczynało się to samo życie z tą samą punktualnością.
Jakim więc sposobem Luiza którą o drugiej rano widział śpiącą tak smacznie, jakim sposobem Luiza zawsze wstająca o siódmej, dziś o dziewiątej nie wyszła jeszcze ze swego pokoju?
Na wszystkie pytania kawalera, pokojówka odpowiadała:
— Pani śpi i prosiła aby jej nie budzono wcale.
Gdy kwadrans na dziesiątą wybiło, kawaler ulegając swej niespokojności, zabierał się pójść sam zastukać do drzwi Luizy, kiedy ta stanęła na progu sali jadalnej; oczy miała trochę zmęczone, twarz zbladłą, ale może jeszcze więcej zachwycającą pod tą nową nieznaną jeszcze kawalerowi postacią.
Szedł do niej z zamiarem połajania jednocześnie za przedłużony sen i niespokojność jaką mu sprawiła, ale skoro ujrzał łagodny uśmiech spokoju oświetlający jak promień poranny, tę cudowną postać, mógł tylko patrzeć na nią, uśmiechać się sam, wziąść jej blond główkę w obiedwie ręce, pocałować w czoło mówiąc z galanterją mitologiczną która w owych czasach nie miała w sobie nic przedawnionego.
— Jeżeli żona starego Tytana kazała na siebie czekać, to dla tego aby się przemienić w kochankę Marsa!
Żywy rumieniec przebiegł po twarzy Luizy, oparła głowę na sercu kawalera, jak gdyby chciała szukać schronienia na jego piersi.
— Straszne sny miałam dzisiejszej nocy, mój przyjacielu, powiedziała i to mnie osłabiło trochę.
— I czy te straszne sny jednocześnie i apetyt ci odebrały?
— Obawiam się tego, powiedziała Luiza siadając przy stole.
Usiłowała jeść, ale to było niepodobieństwem, zdawało jej się że gardło ściska żelazna ręka.
Mąż patrzył na nią z zadziwieniem, a ona czuła że blednie i rumieni się pod tym wzrokiem więcej jednak niespokojnym niż badawczym; kiedy w tem — trzy razy zapukano do drzwi ogrodowych.
Ktokolwiekbądż przybywał, przybywał w porę dla Luizy, bo sprawiał przerwę w niespokojności kawalera i jej zakłopotaniu. Natychmiast podniosła się żywo aby otworzyć.
— Gdzież jest Nina? zapytał San Felice.
— Niewiem, odpowiedziała Luiza, może wyszła.
— W porze śniadania? wiedząc że jej pani cierpiąca? To niepodobna kochane dziecko.
Zastukano drugi raz.
— Pozwól abym otworzyła, powiedziała Luiza — Nie, ja sam pójdę, ty cierpisz, jesteś zmęczona; siedź spokojnie, chcę tego!
Kawaler mówił czasami: chcę tego, ale tak łagodnie, z taką ojcowską prośbą, że nigdy nie był to rozkaz wydany żonie, a prośba zaniesiona do córki.
Luiza więc pozwoliła kawalerowi zejść z ganku i pójść otworzyć furtkę ogrodową. Ale niespokojna w każdej okoliczności nowej, mogącej obudzić w mężu podejrzenie tego co zaszło podczas nocy, pobiegła do okna szybko wyjrzała i nie mogąc rozpoznać kto przybywał, zobaczyła mężczyznę wydającego się już być w pewnym wieku i który z pod szerokich skrzydeł kapelusza uważnie oglądał furtkę o którą stał oparty Salvato i próg na który upadł. To ją przejęło dreszczem.
Drzwi się otworzyły, człowiek wszedł, a Luiza jeszcze nie wiedziała kto to taki.
Po radosnym głosie zapraszającego kawalera, aby gość szedł za nim, Luiza domyśliła się że to musiał być przyjaciel. Bardzo blada i bardzo wzruszona, powróciła na swoje miejsce przy stole.
Mąż wszedł puszczając przed sobą Cirilla. Odetchnęła. Cirillo ją bardzo lubił i ona jego także, ponieważ będąc niegdyś doktorem księcia Caramanico, często go wspominał z miłością i szacunkiem, chociaż nie wiedział o związku krwi łączącym go z Luizą.
Spostrzegłszy go powstała z okrzykiem radości. Od Cirilla nic złego spotkać ją nie mogło.
Niestety! ileż to razy podczas dzisiejszej nocy, czuwając u wezgłowia rannego, myślała o dobrym lekarzu, a nie wiele ufając nauce Nannony, dziesięć razy chciała posyłać Michała na wyszukanie Cirilla, ale lękała się wykonać tego. Co pomyślałby o tajemnicy ukrywanej przed mężem, o strasznem zdarzeniu jakiego była świadkiem, jak oceniłby pobudki skłaniające ją do milczenia.
Ale nie mniej szczególnem dla niej było pojawienie się Cirilla, niewidzianego od paru miesięcy i to właśnie w chwili, kiedy jego obecność była tak upragnioną w domu.
Cirillo wchodząc zatrzymał — wzrok na Luizie, potem ulegając prośbom kawalera, przysunął krzesło do stołu gdzie mąż i żona jedli śniadanie; jemu zaś podług zwyczaju wschodniego którego Neapol jest pierwszą stacją Luiza podała filiżankę czarnej kawy.
— Ah! na Boga, powiedział San Felice opierając rękę na jego kolanie, tylko wizyta o w pół do dziesiątej rano może ci zjednać przebaczenie za tak długie zaniedbanie nas. Możnaby umrzeć dwadzieścia razy nie wiedząc nawet czy ty sam nie umarłeś.
Cirillo patrzył na San Felice tak samo jak się przyglądał jego żonie: ale o ile w tej twarzy odgadywał ślady tajemnicy pełnej wzruszeń i niepokoju nocy, o tyle błogi spokój, szczęście i zadowolenie malowało się na twarzy kawalera.
— Więc robi ci przyjemność kochany kawalerze widzieć mnie dziś rano u siebie, zapytał z naciskiem.
— Zawsze mi sprawia przyjemność widzenia cię kochany doktorze, rano i wieczór, wieczór i rano; ale właśnie dziś jestem więcej aniżeli kiedykolwiek zadowolony z twego rannego przybycia.
— I z jakiegoż to powodu?
— Z dwóch powodów. Pijże kawę. Ah! co do kawy naprzykład, nieszczęśliwie dziś trafiłeś, nie Luiza ją gotowała. Leniuszek wstała.. O której godzinie? Zgadnij.
— Fabiano! krzyknęła Luizza rumieniąc się.
— Słyszysz ją! sama się tego wstydzi — o dziewiątej.
Cirillo zauważył że Luizza naprzód się zaczerwieniła, potem zbladła śmiertelnie. Nie znając jeszcze powodów tego wzruszenia, Cirillo uczuł dla niej litość.
— Pragnąłeś mnie widzieć z dwóch przyczyn, kochany San Felice, z jakichże to?
— Naprzód, wyobraź sobie przyniosłem wczoraj z biblioteki pałacowej Epoki natury hrabiego Buftbna. Książę sekretnie sprowadził tę książkę, ponieważ zabrania jej cenzura. Niewiem z jakich powodów, może dla tego że nie zgadza się z Biblją.
— O! toby mi było wszystko jedno, gdyby się tylko zgadzała ze zdrowym rozsądkiem.
— Ah! zawołał kawaler, więc nie podzielasz jego przekonania, że ziemia oderwała się od słońca uderzeniem komety?
— Nie więcej kochany kawalerze jak że rozradzanie się istot żyjących odbywa się za pomocą drobnych atomów organicznych i wewnętrznych ślimaków. Jestto także teorja tegoż samego autora, nie mniej dziwna moim zdaniem jak pierwsza.
— Cieszy mnie to! Więc widać ja nie jestem takim ignorantem jak się tego obawiałem!
— Ty mój przyjacielu, ależ ty jesteś człowiekiem jakiego znam najrozumniejszym.
— Oh! oh! oh! mów ciszej kochany doktorze, żeby nie słyszano takiej nadzwyczajności. Więc to już rzecz niezawodna, wszak prawda? nie potrzebuję się już tem zajmować: ziemia nie jest kawałkiem słońca... Ah! otóż jeden z dwóch punktów już wyjaśniony, jako mniej ważny postawiłem go naprzód; drugi masz przed sobą. Co mówisz o tej twarzy? — I wskazał na Luizę.
— Widzę tę twarz prześliczną jak zwykle, odrzekł Cirillo, tylko cokolwiek zmęczona, cokolwiek pobladłą, może z przestrachu jakiego pani doświadczyła dzisiejszej nocy.
Doktór ostatnie wyrazy wymówił z przyciskiem.
— Jakiego przestrachu? spytał San-Felice.
Cirillo patrzył na Luizę.
— Czy nic nie zaszło dzisiejszej nocy, coby panią przestraszyło?
— Nic, nic kochany doktorze.
Luiza spojrzała błagająco na doktora.
— W takim razie tylko źle pani spałaś, ot i wszystko.
— Tak, odrzekł San Felice ze śmiechem, miała sny nieprzyjemne a jednakże kiedy wczoraj powróciłem z ambasady Angielskiej, spała tak mocno, że wszedłem do pokoju, pocałowałem ją, a ona się nie przebudziła.
— O której godzinie powróciłeś z ambasady angielskiej?
— Około wpół do trzeciej.
— Tak, powiedział Cirillo, to już wszystko było skończone?
— Co było skończone?
— Nic, odrzekł Cirillo, tylko dzisiejszej nocy, zamordowano człowieka pod twemi drzwiami...
Luiza zbladła jak negliż batystowy który miała na sobie.
— Ale, ciągnął dalej Cirillo, ponieważ to stało się o północy, pani spała, ty powróciłeś o wpół do trzeciej. Więc nic nie wiecie?
— Nie, pierwsze słyszę od ciebie. Nieszczęściem, zabójstwo na ulicach Neapolu to rzecz prawie zwyczajna, szczególniej zaś na Mergellinie, zaledwie oświetlonej i gdzie już wszyscy śpią o dziewiątej. Ah! teraz rożumiemdla czego przyszedłeś do mnie rano.
— Tak, właśnie mój przyjacielu, chciałem się przekonać czy to zwyczajne zabójstwo, odbywające się pod twemi oknami nie przeraziło was.
— Zupełnie nie jak widzisz. Ale zkąd ty o tem morderstwie dowiedziałeś się?
— W chwili mordowania przechodziłem około twoich drzwi. Człowiek broniący się zdaje się był bardzo silny i odważny — zabił dwóch zbirów i dwóch innych ranił.
Luiza chciwie słuchała słów doktora, jak wiemy szczegóły były jej nieznane. — Jakto! spytał San Felice, więc to zbiry byli mordercami?
— Pod dowództwem Pasquala Simone, odpowiedział Cirillo.
— Więc ty wierzysz tym wszystkim potwarzom? zapytał San Felice.
— Jestem zmuszony w nie uwierzyć.
Cirillo wziął San Felice za rękę i poprowadził do okna.
— Widzisz, powiedział wskazując palcem ku fontannie Lwa, na drzwi narożnego domu placu i ulicy, widzisz tę trumnę obstawioną czterema świecami.
— Tak.
— A więc, w niej jest ciało jednego z dwóch ranionych. Ten skonał na moich rękach i umierając wszystko mi powiedział.
Cirillo raptownie się obrócił aby zobaczyć wrażenie jakie powyższe wyrazy sprawiły na Luizie.
Stała obcierając pot z czoła. Luiza zrozumiała że to było dla niej powiedziane. Siły ją opuściły, padła na krzesło ze złożonemi rękami.
Cirillo dał jej znak że on także zrozumiał i wzrokiem uspokoił ją.
— Jestem zachwycony, kochany kawalerze, że to wszystko odbyło się in partibus, to jest że ani ty ani pani, nic nie widzieliście i nie słyszeli. Ale ponieważ pani jest cierpiącą, pozwolisz mi zbadać ją i napisać receptę, wszak prawda? A że doktorzy zadają pytania bardzo niedyskretne, a damy w odpowiedziach co do swego zdrowia zachowują zawsze pewną skromność, dla przezwyciężenia której koniecznie sam na sam być potrzebują, pozwolisz mi panią zaprowadzić do jej pokoju i zapytywać swobodnie.
— Niepotrzeba kochany doktorze, właśnie bije dziesiąta. Spóźniłem się o dwadzieścia minut. Pozostań z Luizą i rozpytaj jej znakomicie. Ale, ale, czy wiesz co zaszło w ambasadzie Angielskiej.
— Tak, prawie wszystko.
— A więc, to sprowadzi wielkie następstwa. Jestem przekonanym że książę dziś wcześniej zejdzie jak zazwyczaj, a może już nawet oczekuje na mnie. Ty udzieliłeś mi nowin dziś rano, może ja będę ci ich mógł udzielić wieczorem, jeżeli będziesz przechodzić tędy... Ale jakiż ja jestem naiwny, tędy przechodzi się tylko wtenczas, kiedy się zabłądzi. Mergellina jest biegunem północnym Neapolu, a ja jestem pośrodku kry lodów. — Potem całując żonę w czoło: — Do zobaczenia kochane dziecko, powiedział. Opowiedz wszystko szczegółowo doktorowi; pamiętaj że twoje zdrowie jest mojem szczęściem, a twoje życie mojem życiem. Do widzenia doktorze. — I spojrzawszy na zegar: — Kwadrans na jedenastą! — I biorąc kapelusz i parasol zeszedł ze stopni balkonu.
Cirillo patrzył za oddalającym się; ale nie miał cierpliwości doczekać nawet aby wyszedł do ogrodu, obracając się do Luizy:
— On jest tutaj wszak prawda? zapytał jej niespokojnie.
— Tak, tak, taki wyszeptała Luiza, padając na kolana przed Cirillem.
— Umarły czy żywy?
— Żywy!
— Chwała Bogu! a ty Luizo. — Patrzył na nią z czułością i uwielbieniem zarazem.
— A ja?... zapytała Luiza drżąca.
— Ty, powiedział Cirillo, podnosząc ją i przyciskając do serca, ty, bądź błogosławioną.
I z kolei Cirillo upadł na krzesło, obcierając spotniałe czoło.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.