Las (Weryho)/Dzika kaczka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Dzika kaczka
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W
DZIKA KACZKA.





W bardzo zarośniętej kępie, tuż nad dużym stawem, uwijała się kaczka. Nosiła w dziobie mech, grube trawy, nosiła liście i skrzętnie z nich wiła duże gniazdo. Chociaż była to jeszcze wczesna wiosna, jednak spieszyła się kaczka bardzo ze swoją, robotą. Gniazdo też zbudowała ona niemałe, jak dobra miska. Gdy budowa jego była skończoną, kaczka zaczęła z siebie puch wyskubywać wyściełając nim gniazdo na spodzie i po bokach.

— Kwa-kwa! — zawołała radośnie, zadowolona, że dobrze poszła robota i poleciała pływać po stawie.
Krótko jednak pływała: pilno jej było wrócić do gniazdka i jajka znosić.
Dzień po dniu przybywało więcej jajek, aż nareszcie było ich tak dużo, że się ledwie w gniazdku pomieścić mogły.
Jednakże kaczka tem się nie kłopocze, siada, spokojnie na jajka, przykrywa je wszystkie i ogrzewa swym ciepłym puchem.
Siedzi kaczka dzień, siedzi drugi, a tak cichutko, że się ani ruszy. Parę razy odleci na staw trochę się pożywić, ale nie jest wybredną wówczas: bierze co się nadarzy: czy to robaka, czy liszkę, czy żabkę, wszystko jej jedno, byleby prędzej wrócić do gniazda. Na stawie spotykała się z innemi kaczkami, które również w tych okolicach gniazda usłały. Wiadomo, że kaczki są towarzyskie, więc się nieraz zagadały ze sobą. O czem mówiły — trudno wiedzieć. Może o swych jajkach? może o nieprzyjaciołach swoich? może jakieś wypadki opowiadały? Same one zapewne dobrze siebie rozumiały, chociaż tylko ochrypłym głosem kwakały, i gdyby nie jajka w gnieździe, to możeby do północy przegadały.
Minęło trzy tygodnie; kaczka nasza w gnieździe wychudła, zmizerniała biedactwo, piórka jej się nawet najeżyły, aż tu jednego ranka słyszy, że się pod nią coś rusza; wstaje i widzi, że małe kaczątko wydostaje się z jajka.
— Przecież — pomyślała sobie kaczka — doczekałam się choć jednej pociechy — i zaczyna je oglądać: czy małe ma dziób dosyć płaski, ażeby robaczki mogło utrzymać; czy daleko w tył łapki są odsunięte, ażeby pływać, czyli wiosłować mogło; czy dosyć płaskie ciałko do pływania; czy się nie zaziębi w wodzie. Ale o to już najmniej się troszczy, bo całe kaczątko było żółtym puchem porośnięte. Ucieszyła się bardzo kaczka, że dzieciątko jej tak samo, jak i ona, nad wodami żyć będzie, że dobrze mu na świecie się powiedzie. Podczas gdy się tak rozglądała i przypatrywała, z drugiego jajka pokazało się kaczątko, później z trzeciego i wkrótce w gniazdku siedziało dwanaście żółtych piskląt. Trudno sobie wyobrazić radość matki! Zdawało się jej, że piękniejszych ptasząt nad te, chyba niema na świecie.
— Kwa-kwa-kwa! — głośno zawołała. — Kwakwa! niech wszyscy wiedzą, jaka mnie radość spotkała!
Ale wkrótce niepokój zapanował w gniazdku. Kaczątka zaczęły piszczeć, wołać o jedzenie. Kaczka w kłopocie, co tu robić! Trzeba je do stawu sprowadzić, ale jakim sposobem? Schodzić z drzewa nie potrafią, latać nie umieją... Myśli kaczka, myśli, a tu dzieci spokoju nie dają: tak się drzeć zaczęły, że matce aż w uszach zadzwoniło.

Kie namyślając się dłużej, bierze dziobem swoim za szyję najstarsze pisklątko, wychodzi parę kroków z gniazdka i buch! kaczątko do wody. Okropnie się przestraszyło maleństwo, myślało, że matka za karę wrzuciła je do wody, że zaraz zginie... ale nic mu się nie stało, parę koziołków tylko przewróciło w wodzie. Matka tymczasem pospieszyła do innych i z każdym robi to samo, a kiedy ostatnie rzuciła do stawu, sama zleciała na wodę i popłynęła. Pisklęta, patrząc na matkę, zaczęły łapkami przebierać i również dobrze po stawie się posuwały.

Pływa kaczka i swemu szczęściu nie wierzy, że taką liczną ma rodzinę, że się pierwsza dochowała kacząt, bo jej towarzyszek jeszcze nie było.
— Żebym tylko uchować je mogła szczęśliwie. Kwa-kwa! — woła kaczka na dziecko, które bardzo się oddaliło. Zebrała je w gromadkę i zaczęła opowiadać i nauczać, gdzie mają pożywienia szukać, jak mają do wody się zanurzać, jak chodzić i wiele innych rzeczy.
Nad wieczorem na stawie pojawiła się i druga rodzina kacząt.
Gwarno i wesoło było teraz na kępie: kaczki opowiadały sobie, kaczęta sobie, ścigały się, zanurzały, a że nie były drapieżne, więc zgodnie ze sobą bardzo przebywały.
Dowiedziały się naprzykład, że pod skrzydełkami mają gruczołki z tłuszczem, że trzeba je dziobem od czasu do czasu nacisnąć; wtedy tłuszcz się z nich wysączy, i tym tłuszczem trzeba piórka posmarować. A smarować piórka od czasu do czasu trzeba koniecznie, gdyż woda wtedy do nich nie przylgnie i piórka zawsze suche będą. Co prawda, nie tak to łatwo było zrozumieć wszystkim kaczątkom; to też mądrzejsze tylko zrozumiały, a inne je naśladowały.
Dowiedziały się również, że na jesieni polecą, bardzo, bardzo daleko.
Nauczyły się też rozpoznawać nieprzyjaciół swoich, ale zawsze wolały bliżej przy matce zostawać.
I szczęśliwym bardzo był zakątek obrany przez kaczki! Czy to dla tego, że był bardzo zacieniony, czy też może, iż bagna były obszerne, dobrze w nich ukryła się kaczek gromadka. Ani lis, ani kuna nie włazili do nich; nawet tchórz, który najczęściej łby kaczętom ukręca i ten nie ważył się do kępy zbliżyć.
Razu jednego, kiedy tak swobodnie sobie ptactwo wygrzewało się na słońcu, słyszy jakieś przeraźliwe szczekanie. Po niejakim czasie huknęły wystrzały — jeden, drugi, trzeci, a po nich psy głośniej jeszcze ujadać zaczęły.
Nasza kaczka strwożona, wcisnęła się pod krzak, kaczęta przylgnęły do niej, drżąc ze strachu; chciały piszczeć, ale bały się, że je kto usłyszy.
A tu strzelanina odbywa się coraz gwałtowniejsza.
— Oj, przyjdzie i na nas kolej — myśli kaczka — oj, trzeba będzie z tym światem się pożegnać!... Gdybym choć dziatki moje wyhodować mogła! a tu sieroty zostaną biedactwa!
Tak myśli kaczka, a strach ją coraz więcej przejmuje.
Jednak zaczęło się trochę w lesie uspokajać, zdaleka jeszcze tylko głosy psów dolatywały.
Kaczka podniosła głowę, patrzy — już niema nikogo, wysuwa się więcej — wszędzie cicho.
— Kwa-kwa! — woła na dzieci i poprowadziła je wszystkie do stawu. Wesołe kwakanie rozlegało się znowu w alei.
— Ale cóż to — myśli sobie kaczka — żadnej z towarzyszek moich niema! Czy nie wiedzą, że nasz niszczyciel, myśliwy, już poszedł?
I zaczęła się w koło rozglądać.
W zarośli zobaczyła stulone kaczęta; stoją na miejscu i żałośnie piszczą — piszczą, jakby się użalały jedno przed drugiem. Domyśliła się kaczka natychmiast, co tu zaszło: myśliwy im matkę zabił.
Zbliża się do sierotek. O zgrozo! dwoje piskląt zagryzionych przez psy na ziemi leży, a matki wcale niema.
Spłakała się razem z niemi kaczka, zawołała sierotki do siebie i zaprowadziła je do stawu, przyłączyła do swojej gromadki i od tej pory zaopiekowała się niemi, jak własnemi dziećmi.
Kaczęta wkrótce przyzwyczaiły się do swej przybranej matki, pokochały ją bardzo i pod jej opieką więcej biedy nie zaznały. W końcu lata kaczątka podrosły, opierzyły się, same sobie już radę dawały, a ku jesieni były już tak silne, że mogły razem z innemi odlecieć do ciepłych krajów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.