Las (Weryho)/Przebiegły chrabąszcz

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Przebiegły chrabąszcz
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEBIEGŁY CHRABĄSZCZ.

A



A nareszcie cię mam — mówił szpak do chrabąszcza, chwytając go w dziób. — Nad takim marnym robakiem tyle się zmęczyć trzeba!

— Mój drogi, mój złoty — wołał chrabąszcz, daruj mi życie, jeszcze choć chwilkę, przecie tyle masz w polu innych owadów, zostaw mnie biednego!
I owad brzęczał tak żałośnie, że się szpak ulitował, wypuścił go z dzioba i tylko nogą przytrzymywał jeszcze.
— Po cóż ci to życie, marny robaku? — pyta szpak, z politowaniem patrząc na biednego chrabąszcza.
— Chciałbym jeszcze trochę świat obejrzeć, świeżem powietrzem odetchnąć, słonku się przyjrzeć; zaledwie przecie drugi dzień, jak wyjrzałem na światło dzienne — brzęczał chrabąszcz, przyciśnięty nogą ptaka.
— To mi gada — odrzecze ptak. Taki duży, a z jajka dopiero co wyszedł. Jak mi będziesz tak plótł, to zaraz cię schrupię. Zadrżał biedny chrabąszcz ze strachu.
— Bo też to i nasze dzieciństwo do waszego nie jest podobne, oj, nie!... zaczął znowu.
— Ciekawy jestem, co tam innego! — odrzekł dumnie szpak. — Ot, plecież sobie nie wiedzieć co!
— Zechciej posłuchać a nie pożałujesz, skoro nas poznasz — powiada chrabąszcz ciągle jeszcze drżąc ze strachu przed dziobem szpaka. — Wyspowiadam ci się ze wszystkiego, co mię spotkało i com zrobił w życiu swojem. Ale, mój drogi szpasiu, podnieś trochę nogę, bo ja nietylko mówić, ale i oddychać nie mogę. Nie bój się, nie odlecę! Patrz, jak skrzydła mam skaleczone!
Szpak z natury był bardzo ciekawy, a chociaż udawał, że go chrabąszcz nic nie obchodził, podniósł jednak zlekka nogę, a owad wolno stąpając, dostał się do listka i zaczął opowiadanie.
— Pamiętam siebie tylko od tego czasu, jakem wyszedł z jajka. Byłem wówczas długim pędrakiem. Leżałem w ziemi. Przykro jakoś było z początku, ciemno i zimno... Głód srogi dokuczał. Poruszyłem się raz, drugi, utorowałem sobie drogę i dopełzłem do korzeni jakiegoś młodego drzewka. Próbuję ugryźć kawałek, smakuje, a więc dalej gryzę. Przechodzę potem do drugiego, trzeciego, tak powoli objadam korzonki drzewek młodych i trawek.
— Ach, ty nicponiu, — powiada szpak oburzony, to ty i w dzieciństwie szkody wyrządzasz! Nie daruję ci życia!...
I zbliżył się znowu do chrabąszcza.
— Czekaj-że, czekaj, najciekawszego szczegółu z mojej historyi nie słyszałeś!...
Szpak pohamował się, cofnął, a chrabąszcz mówił:
— Trzy lata spędziłem tak w ziemi.
— Trzy lata! — wykrzyknął ptak, — i nikt się nie znalazł, coby was ukarał za rabunek!
— O, gdzież tam! mieliśmy dosyć nieprzyjaciół, kret szczególnie spokojności nam nie dawał. Ileż to naszych braci wyginęło! A czy to mało jest w ziemi owadów, czychających na naszą skórę! Mnie jakoś udało się szczęśliwie ujść niebezpieczeństwa.
W czwartym roku czuję, że skóra na mnie tężeje; staję się ociężałym, tracę apetyt i jakoś na sen mi się zbiera. Wyłażę trochę wyżej ku powierzchni ziemi. Tu przekształcam się w poczwarkę i zasypiam.
— Przepraszam cię, mój drogi, ale mi się już jeść zachciewa; nie mogę cię dłużej trzymać — powiada szpak nachylając się do chrabąszcza.
— Zaraz, zaraz! — odpowiedział chrabąszcz — zjesz mnie, i owszem, tylko wysłuchaj najciekawszego miejsca z opowiadania o mojem życiu.
— A prędko to nastąpi? — zapytał szpak.
— Niezadługo — odpowiedział owad, wyprostowując swoje nadszarpnięte skrzydło.
— Pół roku — ciągnął — dalej, a może i więcej tak przespałem. Nademną podobno śniegi leżały, mrozy ściskały ziemię, wiatry się unosiły, ale ja tego nic nie czułem.
Dnia pewnego budzę się niezwykle silnym i widzę w sobie wielką zmianę. Mam głowę, piersi i odwłok, jak i każdy owad; mam sześć nóg, dwie pary drobnych skrzydeł, na głowie różki ze szczoteczkami dla odgrzebywania ziemi z oczu, słowem jestem owadem doskonałym.
— I poleciałeś czemprędzej liście objadać. Zanim ja ciebie, ladaco! — wołał gniewnie ptak i podskoczył nad chrabąszczem.
— Zaraz — odrzekł, cofając się trochę owad — teraz właśnie dochodzimy do najciekawszego miejsca.
I chrabąszcz zaczął znowu opowiadać:
— Niedługo siedziałem w tej ciasnej ciupie, szarpnąłem się raz, drugi raz, zerwałem oponę i byłem wolny. Nie namyślając się bardzo, zacząłem wdrapywać się do góry, zabrzęczałem skrzydłami i wzniosłem się wysoko, wysoko!
Przy tych słowach, chrabąszcz wzleciał tak prędko, że szpak ani się obejrzał, jak on już nad nim bujał.
— O, nikczemny ladaco, udaje nieboraka, a to oszust zawołany! — krzyczał w gniewie ptak, lecąc za nim. Próżne to były wysiłki: chrabąszcz wzbił się już wysoko i tylko zdaleka brzęczał:
— Bywaj zdrów, przyjacielu, doszedłem do najciekawszego miejsca w mojem opowiadaniu, a na przyszłość bądź mądrzejszym!
— Brawo, szpasiu, brawo, śmiały się ptaki, ładnieś został w pole wyprowadzony!
Szpak był rzeczywiście zawstydzony niepomyślnem zakończeniem łowów i ukrył się czemprędzej przed kolegami w gęstwinie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.