Latający kufer
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Latający kufer |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Był raz kupiec tak bogaty, że mógł wybrukować talarami całą ulicę główną i jeszcze boczną w dodatku. Ale nie uczynił tego, gdyż używał pieniędzy w sposób inny. Ile razy dał trojaka, dostawał z powrotem talara. Był to istotnie wyborny kupiec, ale mimo to musiał umrzeć.
Syn jego odziedziczył dużo pieniędzy i żył wesoło, po całych nocach tańczył na maskaradach, robił orły z banknotów, a puszczając po wodzie kaczki, używał talarów, miast kamieni. Wkrótce zostało mu ledwo kilka groszy, para pantofli i stara opończa. Przyjaciele opuścili go, nie mogąc się z nim pokazać na ulicy, a jeden, poczciwiec podarował mu stary kufer z napisem: — Pakuj się! — Była to bardzo życzliwa rada, ale nie dała się wykonać z braku rzeczy do pakowania.
Kufer ten posiadał przedziwną własność. Gdy się pocisnęło zamek, leciał na oślep w każdym, żądanym kierunku, przyczem trzeszczał tak, jakby się miał zaraz rozpaść na drobne kawałki. Ładnyby to był skok z góry! Biedaczysko siadł w kufer i pofrunął do kraju Turków. Ukrył kufer w lesie pod liśćmi, sam zaś wyruszył do pobliskiego miasta. Mógł to uczynić śmiało, gdyż Turcy chodzą w pantoflach i opończach nocnych po ulicy.
Po pewnym czasie spotkał niańkę z małem dzieckiem.
— Słuchajno nianiu! — powiedział. — Cóżto jest za wielki pałac pod miastem, z oknami tak wysoko umieszczonemi?
— Tam mieszka królewna! — odrzekła niańka. — Wyprorokowano jej, że będzie nieszczęśliwą, z winy narzeczonego, przeto w nieobecności króla i królowej zbliżać się do niej nie wolno nikomu.
— Dziękuję! — powiedział syn kupca, wsiadł w kufer, osiadł na dachu pałacu i wszedł oknem do komnaty królewny.
Spała na sofie, a była tak piękna, że ją pocałował. Zbudziła się przerażona wielce, ale powiedział, że jest bogiem tureckim, a to jej pochlebiło.
Usiedli obok siebie, on zaś wychwalał jej oczy, podobne ciemnym jeziorom, po których pływają myśli, jak syreny. Mówił, że czoło jej jest piękne i białe jako góra śnieżna. Opowiedział jej też bajkę o bocianie, który przynosi małe dzieci oraz wiele innych bajek.
Potem oświadczył się i został zaraz przyjęty.
— Musisz przyjść w sobotę na herbatę! — powiedziała mu. — Ojciec i matka będą bardzo radzi, że wychodzę za boga. Tylko pamiętaj opowiedzieć piękną bajkę. Matka lubi tematy podniosłe i pouczające, a ojciec wesołe, z których można się śmiać.
— Tak, tak! Bajki to jedyny mój podarek ślubny! — odparł, potem zaś rozstali się, królewna podarowała mu szablę, o pochwie wysadzonej dukatami.
Odleciał z powrotem, kupił sobie nową opończę, siadł w lesie i zaczął pisać bajkę. Miała być gotowa do soboty, a sprawiała mu niemało trudności.
Ale skończył właśnie w sobotę, kiedy król, królowa z całym dworem przybyli do królewny na uroczystą herbatę.
Przyjęto go bardzo gościnnie, a królowa rzekła:
— Opowiedz nam pan, proszę bajkę, o treści podniosłej i pouczającej wielce.
— A jednocześnie śmieszną! — dodał król.
— I owszem! — odparł i zaraz zaczął opowiadanie. — Była sobie raz paczka zapałek, dumna wielce ze swego pochodzenia. Pramatkę miała ogromną, starą jodłę i stanowiła jej drobne cząstki. Kiedy zapałki były jeszcze zielonemi gałązkami, piły rosę brylantową, kąpały się w promieniach słońca i kazały sobie ptakom opowiadać bajki. Były bogatsze od innych drzew, gdyż stać je było nawet w zimie na zieloną szatę, kiedy mnóstwo sąsiadów świeciło gołą korą. Pewnego dnia przyszli drwale i nastało wielkie zamieszanie. Wódz rodu został jako maszt ustawiony na wielkim okręcie, grubsze konary stały się belkami, a drobne gałązki otrzymały przeznaczenie przyświecania szerokim masom ludności.
Wszystko to opowiadały zapałki staremu, żelaznemu garnkowi i krzesiwu, z któremi razem leżały na półce.
— Moja historja jest całkiem inna! — oświadczył garnek. — Od chwili urodzenia czyszczono mnie niezliczoną ilość razy i do dziś lubię, gdy po jedzeniu stanę sobie czysty na półce, by pogwarzyć rozsądnie z sąsiadami. Lubię bardzo kubeł, z którym się czasem spotykam, a kosz targowy przynosi nam z miasta nowiny. Niestety wyraża on się wprost buntowniczo o rządzie i ludziach, tak że niedawno spadł garnek gliniany, znany z lojalności i stukł się ze strachu na drobne kawałki.
— Gaduła z ciebie! — rzekło krzesiwo i uderzyło tak stalą w krzemień, że sypnął iskrami. — Urządźmy sobie wesoły wieczór.
— Tak! Pomówmy o tem, kto z nas jest najdostojniejszy.
— Nie! Musiałbym mówić o sobie, — rzucił garnek gliniany, — a tego nie lubię. Niech każdy z nas opowie co przeżył w świecie. Jest to bardzo wesoła rozrywka. — A więc zaczynam! Nad morzem, w pobliżu duńskich zatok...
— Prześliczny początek! — zabrzękły talerze. — To spodoba się napewne wszystkim.
— Tak! Tam przeżyłem młodość, u pewnej, skromnej rodziny. Meble polerowano ciągle, czyszczono posadzki, a co dwa tygodnie zawieszano świeże firanki.
— Jak przejrzyste i barwne jest to opowiadanie! — powiedziała szczotka do zamiatania. — Czuć w tem kobiece zamiłowanie porządku.
— To prawda! — przyznało wiadro i podskoczyło z brzękiem.
Garnek ciągnął dalej, a koniec podobny był całkiem do początku.
Talerze zaszczękały z radości, a szczotka dobyła z kąta gałązkę pietruszki i uwieńczyła garnek, w nadziei, że i on ją uwieńczy kiedyś wzajem.
Krzesiwo postanowiło tańczyć i hukało, podnosząc ciągle jedną nogę, tak że, ze strachu pękło obicie na starym fotelu.
— Czy zostanę także uwieńczone? — spytało po skończeniu. I tak się stało.
— Ach, cóż za hołota! — mruknęły do siebie zapałki.
Poproszono teraz maszynkę do kawy, by zaśpiewała. Odmówiła jednak, tłumacząc się chrypką oraz tem, że śpiewać może tylko w gorącym stanie. Ale były to wykręty, gdyż wolała śpiewać przy gościach, w jadalni...
Na oknie leżało stare pióro służącej. Nie posiadało innej zalety jak tę, że tkwiło zbyt głęboko w atramencie, to jednak stanowiło całą dumę jego.
— Jeśli maszynka do kawy śpiewać nie chce, — ozwało się pióro — to można zaprosić słowika. Ot, siedzi tam w krzaku i czeka!
— Rzecz niesłychana, byśmy mieli słuchać jakiegoś przybłędy z poza kuchni! — zawołał kociołek, krewny maszynki. — To wprost nie patrjotyczne! Niechże sąd o tem wyda kosz targowy!
— Jestem oburzony! — zawołał kosz. — Nudzimy się, miast bawić! Dalejże, niech każdy robi co chce!
— Tak! Hałasujmy! — zawołały wszystkie sprzęty.
Ale nagle weszła służąca. Całe zebranie zamilkło i zmartwiało. Każdy jednak sprzęt pewny był, że gdyby jego usłuchano, wieczór wypadłby był niezrównanie.
Służąca zaświeciła zapałkę i roznieciła ogień. Ach, jakże trzaskał i świecił.
— Każdy widzi teraz, że jesteśmy pierwsze w całej kuchni! — rzekły z dumą i zagasły.
— Prześliczna to bajka! — powiedziała królowa. — Duchem jestem po stronie zapałek. Tak! Dostaniesz córkę naszą.
— Tak! Dostaniesz królewnę! — dodał król, a mówili mu już: „ty“, jako członkowi rodziny.
Ustanowiono dzień ślubu i oświetlono uroczyście miasto. Mieszkańcy dostali kukiełki i precle, a ulicznicy gwizdali prześlicznie na palcach.
— Muszę i ja przyczynić się do uświetnienia tego dnia! — rzekł sobie syn kupca, nakupił rakiet, żabek i najrozmaitszych ogni sztucznych, potem zaś wyleciał w powietrze z swoim kufrem.
Zrobił się zamęt niesłychany. Rakiety żabki, słońca i ognie bengalskie napełniły powietrze hukiem i światłem, jakiego dotąd nie widziano, ni słyszano, wszytkim Turkom pospadały pantofle i pewni byli, że królewna zaślubia boga.
Wysiadłszy ze swego kufra w lesie, chciał syn kupca zasięgnąć wieści co o nim mówią w mieście.
Każdy głosił co innego, a wszyscy byli zachwyceni.
— Widziałem samego boga! — wołał jeden. — Oczy jego błyszczały jak gwiazdy, a broda przypominała spieniony potok górski!
— Leciał okryty płaszczem z płomieni, a pośród zwojów widniały głowy aniołów.
Nasłuchał się pochwał co niemiara, a nazajutrz miało być jego wesele.
Wrócił do lasu, chcąc wsiąść w kufer... ale cóż się okazało? Oto mała iskierka zatliła stare, suche drzewo i cudowny kufer spłonął doszczętnie! Nie mógł już latać i udawać boga. Nie mógł się na oczy pokazać narzeczonej.
Ona zaś stała przez cały dzień na dachu, czekając nań. Stoi tam jeszcze pewnie dotąd, on natomiast wędruje po świecie i opowiada bajki, ale żadna nie jest tak wesoła, jak bajka o zapałkach.