Latarnia na Arkonie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jaroslav Vrchlický
Tytuł Latarnia na Arkonie
Pochodzenie Ballady, legendy i t. p.
Data wyd. 1904
Druk Synowie St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Konrad Zaleski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Latarnia na Arkonie.

Gdy światło dzienne zgasi ręka boża,
Roświeca człowiek gwiazdę u skał morza.

Za latarnika służył na Arkonie.
Był cichy, dbały. W czarnych chmur welonie
Latarnia jego jak słońce pałała,
Wskazując łodziom kędy ostra skała
Przykryta falą, grzbiet zdradziecko jeży.
W poblizkiej chacie mieszkał u wybrzeży;
W dzień z rybakami łowił ryby w sieci,
Wieczorem, kiedy latarnię roznieci,
Czuł się szczęśliwym, że tak jasno płonie,
Że okręt śmiało, prując morskie tonie,
Przy jego świetle zdąża do przystani,
Gdzie ocalenie znajdą burzą gnani.

Latarnia, Janie, ciesz się, — świeci jasno.

Wszak czasem może syn wód miewać własną
Radość i serca czuć własnego bicie.
Doświadczył tego Jan, gdy raz o świcie,
Córka sąsiadów w porcie się zjawiła,
Kiedy im serca miłość skojarzyła,
Wnet u rodziców zażądał jej ręki,
A starych dzwonów melodyjne dźwięki
Wieść tę od Rugii niosły w sine dale.
Było wesele. Jan nie spoczął wcale,
Dzień cały zbiegł mu w pracy, na bieganiu.
Nadeszła chwila, gdy przy dzwonów graniu
Szedł do ołtarza, poczem druhów grono
Na ucztę przyszło. Oj, rad byłeś pono,
Gdy gość ostatni, żegnał, chłopcze, ciebie,
A jasny księżyc płynął już na niebie.

Czas szybko bieży. Szczęśliwi oboje
W błogi ten wieczór snuli marzeń roje.
A tu już mroki szerzy noc dokoła.
Jan dziś zapomniał o latarni zgoła.
Boć z Hanny oczu inna świeci zorza —
Co mu do skał tych, co mu tam do morza,
Nie dba, że księżyc skrył się poza chmurą,
Że mrok w ciemnicę zmienił się ponurą,

Że wicher wyje jako wilków stada,
Że piorun w morze za piorunem wpada
Że grzmi, jak gdyby wzywano na sądy,
Że śmiech szyderczy niosą morza prądy.

Boże! bądź z tymi co giną wśród nocy!

Nagle wichura drzwiami z całej mocy
Janowej chaty zatrzęsła i zda się
Ryczy: — Latarni oko, patrz, w tym czasie
Zagłady, — ślepe. Wstań, ty sługo dbały!
No — śpiesz się! fale biją wciąż o skały,
Miotając o nie okręt raz po razu,
Nie dziw, gdyż morze nie ma drogowskazu!

Jan jak piorunem rażon, z łoża skoczył,
Zdrętwiał na widok, który nagle zoczył.
Wspomniał, że światła w wieczór nie rozświecił,
Strach grozę następstw w sercu mu rozniecił,
Pędzi ku wieży. — Boże co za zmiana:
Błyszczy jak we dnie nawskroś morska, piana,
Jako na dłoni fal widnieją wały.
Widnieją wokół strome, nagie skały,

Со więcej, — okręt grzbiety ich okrąża
I ku przystani, prując fale, zdąża;
Nie dba o wichrów wycie i o burzę.
Lecz kto rozniecił światło to na górze?
Wszak od latarni klucz Jan ma w kieszeni...
Zimny na czole pot aż mu się pieni,
Od źródła światła nie odwraca wzroku.
Nie! nie! nie może wierzyć swemu oku...
Tu wszystko lśni się w ogni świetle jasnem!
Wtem, czy złudzenie? nie — wszak uchem własnem
Słyszy śpiew jakiś, widzi doskonale
Tłum białych cieni na przyległej skale;
Każdemu szaty białe wiatr rozwiewa...
Jak wryty stanął, słucha — tłum wciąż śpiewa.
Dziwny to jakiś śpiew w nieznanej mowie.
Ze strachu włos mu jeży się na głowie...
Patrzy — siwizna mężom po pas spływa,
Wieniec lipowy skronie im okrywa;
Ci, w rękach lutnie, a ci dzierżą miecze:
Śpiewają chórem. Światła snop się wlecze
Od skał na morze, które jasno płonie.
Ucichła burza, gładkie wody tonie
Błyszczą połyskiem zwierciadlanej szyby.
Wiatr skrył się w głębiach i wspłynęły ryby,

Jedyne śpiewu nieme tego świadki.
Wreszcie tłum znika, wody lazur gładki
Krwawo zapłonął, bowiem słońce wstało.

Jan wszystko mniemał, że mu się coś zdało.

Rankiem kapitan ściskał Jana rękę,
Przy szklanic dźwięku niosąc mu podziękę:
— „Jaśniało światło twoje, jak cud jaki
„I oświetlało nam w pomroce szlaki;
„Inaczej byśmy, wprost na skały gnani,
„Nie mogli dotrzeć cało do przystani.“

Jan śmiał się w duchu, gdy wychylał czarę.

W kilka lat znalazł jakieś druki stare,
W nich czytał: „Gdzie to światło okręt wita,
„Stała świątynia ongi Światowita,
„Co rozsiewała jasne światło z góry,
„Wczas, gdy kapłanów rozbrzmiewały chóry
„Statek bezpiecznie mógł omijać skały
„Choć wichry z krańca w kraniec nim miotały.

„Do dziś dnia prawią marynarze starzy,
„Że widzieć światło czasem im się zdarzy
„I że śpiew słychać jakiś o północy...
„Ci co tak twierdzą ponoć w dyabła mocy.
„Ktoby im wierzył? Wszak my nie poganie?
„Tyś jednak wierzył dzielny, zacny Janie!

Jarosław Vrchlicky.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jaroslav Vrchlický i tłumacza: Konrad Zaleski.