Legat dziadunia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Legat dziadunia |
Pochodzenie | Światełko. Książka dla dzieci |
Wydawca | Spółka Nakładowa Warszawska |
Data wyd. | 1885 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
W ciężkim znoju i trudzie, w nieustannej, rzadko tylko radością przeplatanej pracy, ukończył szkoły. Utrzymując się z dawania lekcyj, poznał wielu dobrych ludzi, zjednał sobie wielu zacnych kolegów, z którymi łatwiej zdążał do celu. Znowu tutaj znalazł się z Jasiem, który lubo z trudnością przeciągany był przez klasy, dotarł jednak i do uniwersytetu. Dawna atoli lekkomyślność nie opuściła go, rozwinąwszy się jeszcze w butę, hulaszczość i próżniactwo.
Jurcio, choć mu dawno przebaczył, jednak stronił od niego, widząc go niepoprawnym. Kilka razy próbował powstrzymać go na złej drodze, upominając w imię koleżeństwa z lat dziecinnych, ale śmiech szyderczy był jedyną na jego rady odpowiedzią. Pozostawił go więc własnej doli, zdaleka tylko dowiadując się o coraz nowych jego wybrykach.
Ukończywszy świetnie uniwersytet, otrzymał skromną posadę nauczycielską, z pomocą której mógł już sobie urządzić życie samodzielne i o tyle niepodległe, o ile człowiek spełniający sumiennie swe obowiązki, po-za niemi niepodległym być może. Rozmiłowany szczerze w nauce, oddał się jej teraz z całą swobodą, znajdując jeszcze niejednę godzinę na rozrywkę w kółku znajomych, którzy go serdecznie lubili i chętnie zawsze widywali u siebie.
Pewnego dnia siedział jeszcze u siebie w domu, gdy posłyszał dzwonek, a wkrótce ujrzał przed sobą poważnego człowieka z siwemi faworytami, z uśmiechniętą twarzą, który odrazu zaczął w te słowa:
— Proszę się nie dziwić, że, lubo nieznajomy, przychodzę jednak wprost do pana i to w bardzo ważnym interesie. Wskazano mi pana jako człowieka, na którego słowie zawsze polegać można. Jestem ojcem siedemnastoletniej córki, która mnie i żonie mojej jedyna została z licznego bardzo rodzeństwa. Chcemy ją wydać za mąż za człowieka, którego sama wybrała, ufając, że w nim znajdzie prawdziwe szczęście.
Pojmujesz więc pan, że potrzebujemy dowiedzieć się o charakterze tego młodzieńca... rozpytywaliśmy się tu i owdzie, aż nam wskazano pana, jako jego najdawniejszego kolegę; proszę więc pana, objaśnij mnie.
Jurcio dowiedział się, że tu chodzi o Jasia. Czując całą odpowiedzialność każdego wymówionego słowa, rzekł otwarcie i szczerze:
— Bardzo mało widywałem się z nim nawet w uniwersytecie; niech się pan lepiej zwróci do tych, z którymi on żył bliżej. Młody człowiek w wieku, w którym chodzi na uniwersytet, przeobraża się, rozwija i umacnia; jego więc charakter i przekonania mogą lepiej ocenić ci, którzy ciągle z nim przestają.
Przybyły, przemilczawszy chwilę, podziękował mu za radę i odszedł. W kilka wszakże tygodni znów się zjawił u niego, mówiąc:
— Rozmaicie o nim słyszę; półsłówkami odpowiadają mi jego koledzy i znajomi, a ja chcę wiedzieć prawdę. Wiem, żeś pan człowiek prawy i że nie zechcesz taić tego, co kilka osób unieszczęśliwić lub uszczęśliwić może.
Jurcio z boleścią przypominał sobie przeszłość, rzekł więc:
— Powtarzam, że za mało, a może za jednostronnie znam go, ażeby zdanie moje mogło mieć jaką wagę, za wielką też odpowiedzialność wziąłbym na siebie.
— Panie, nie tylko z sądu ludzi o panu wiem, żeś prawy człowiek, ale i z oczu patrzy panu poczciwość... Zrozumiej że jestem ojcem, któremu chodzi o los jedynego dziecka...
— Jest tylu innych, od których możesz się pan dowiedzieć...
— Zatem złym on jest człowiekiem, skoro się pan tak wahasz!
— Nic nie mogę powiedzieć, znam go bowiem za mało.
— Panie — błagał starzec wzruszony — wejdź w moje położenie, gdybyś ty był ojcem i przyszedł z całem zaufaniem do mnie...
Jerzy pochylił głowę smutnie, nie wiedząc, co począć.
— Prawda — mówił dalej starzec — jest jak drogowskaz nad zakrytą kwiatami przepaścią, który powstrzymuje krok niebaczny a zgubny... Mówiono mi, panie, o tobie jak o młodzieńcu, który przeszedł drogę życia prosto zawsze, patrząc śmiało przed siebie, nie znając dwóch miar, innych myśli, a innych czynów, możesz-że się pan wahać?...
Z prawdziwym wysiłkiem woli, z męką wewnętrzną, odezwał się nareszcie Jerzy, pamiętny przestróg umierającego dziadka:
— Dobrze, powiem, co wiem, bo tak mi każe sumienie, ale nie znaczy to, iżbym się nie mylił. Lekkomyślność nie pozbawia dobrego serca i wielu innych przymiotów, a czyn taki, jak połączenie się węzłem dozgonnym z zacną dziewicą, zachęca nieraz do stanowczej zmiany życia... Tak, przyznaję, że Jasia znałem jako lekkomyślnego chłopca, który więcej bawić się lubił, aniżeli uczyć i samowolnie zawsze szedł za swojemi skłonnościami. Tyle tylko wiem o nim, tyle nakazuje mi mówić prawda.
I z boleścią zakrył twarz rękami.
Starzec, podziękowawszy, odszedł. Jerzy westchnął ciężko i zamyślił się długo. Po chwili jednak wstawszy uspokojony, rzekł sam do siebie: Spełniłem swój obowiązek!