Lekarz obłąkanych/Tom I/LXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas tej rozmowy Fabrycjusz przypatrywał się różnym przedmiotom, rozrzuconym na stole, przy którym siedział. Oko jego padło na długi kawałek papieru różowego, w części zadrukowany, w części zapisany jakiemiś liczbami. Papierek ten zwrócił jego uwagę.
— Patrzcie — zawołał — posiadasz czek Pawła Langeais, tego młodziutkiego miljonera, o którym od jakiegoś czasu opowiadają w świecie społecznym. Dwadzieścia pięć tysięcy franków, to wcale ładna sumka!...
— Ten czek nie do mnie należy — odrzekł Renè.
— A do kogóż?
— Do mojej siostry. Prosiła mnie, żeby go zrealizować...
— A! — wykrzyknął, śmiejąc się Fabrycjusz — to ten gałganek pochodzi od Matyldy! Doskonale! Mój następca jest eleganckim i ładnego pozoru gentelmanem! Powiedz mi, mój drogi, czy zamyślasz zrobić użytek z tego czeku?
— Muszę zarobić komisowe, mój przyjacielu. Z dwudziestu pięciu zmienię go na czterdzieści pięć tysięcy franków. Nic nadto prostszego.
— Bądź ostrożnym!
— Czegoż się mam obawiać? — Taka sama operacja zmusiła mnie do odebrania życia Fryderykowi Baltus, dzięki czemu stoję u stóp szafotu, a ty i doktor zagrożeni jesteście galerami.
— Głupstwo — zawołał Renè — żyjesz jednakże, a my wolni jesteśmy.
— Powtarzam ci, bądź ostrożny, zaprzestań tej gry ohydnej, bo pomimo zręczności swojej, możesz się zaplątać bardzo łatwo.
— Mów sobie, co chcesz. Ja nie zaniedbam moich talencików, bo cóżby mi pozostało? Życie w Paryżu bardzo jest kosztowne, mój drogi.
— Pomyśl, że popełniasz okrutną niezręczność! Fałszować ten czek jest czystem szaleństwem! Paweł Langeais dał go Matyldzie, dowie się bardzo łatwo, że przechodził przez twoje ręce.
Renè wzruszył ramionami.
— Daj pokój! — odrzekł. — Nie jestem ani głupcem, ani dzieciakiem! Dobrze się zabezpieczę. Działać będę ze świadomością. Podejrzewać będą cały świat, ale wcale nie pomyślą o mnie! Nie obawiam się niczego. Robota będzie tak dobrze wykonaną, że potrafi omylić samego pana de Langeais. Zobaczysz, jak się to robi.
Renć poprawił ogień w piecu, przy którym, jak wiemy, grzało się kilka żelazek. Potem zasiadł przy stole i wybrał dwie flaszeczki dobrze zakorkowane. Płyn, zawarty w pierwszej, czysty był, jak kryształ. Druga flaszeczka napełniona była płynem koloru złotego, także bardzo przezroczystym.
Renè odkorkował obie flaszeczki, umaczał mały pendzelek i pociągnął leciutko tym pendzelkiem po słowach „dwadzieścia pięć tysięcy franków“, wypisanych całemi literami, oraz po liczbie oznaczającej tę sumę. Zatkał flaszeczkę, wyjął z ognia jedno żelazko, wypróbował stopień jego gorąca zbliżaniem do policzka i pociągnął po czeku, nałożywszy nań poprzednio kawałek bibuły. Odjął żelazko. Z pisma nie pozostało ani śladu, ale na papier wystąpiły tłustawe plamy. Innym pendzelkiem, umaczanym w płynie bezbarwnym, zwilżył młody człowiek papier i przyłożył żelazko cięższe od pierwszego. Po paru sekundach operacja była dokonaną. Czek zupełnie świeży i jednostajnie różowy, poza drukiem nie miał na sobie żadnego wypisanego wyrazu, oprócz słów: „Płatny na okaziciela“ i podpisu Pawła Langeais.
— Teraz — powiedział Renè — chodzi tylko o uzupełnienie pustego miejsca, a zrobię to z szykiem, co się nazywa.
Wziął pióro gęsie, zatemperował i wprawną ręką wypisał „czterdzieści pięć tysięcy franków“.
— I na galery — dodał Fabrycjusz.
— Cóż znowu! Po co takie niebezpieczne przypuszczenia, wobec tak ładnej roboty? O czemże ty myślisz, u djabła?
— Czy można być panem swojego przeczucia? Mnie się zdaje, że ten czek obu nam przyniesie nieszczęście.
— Zabawnyś! odparł, śmiejąc się Renè. — Ale z tem wszystkiem, jest już druga, a ja upadam ze znużenia...
— Nie wyjdziesz ze mną?
— Nie... Mam w drugim pokoju kanapę, rzucę się na nią... Proszę cię, pozwól mi się już spać położyć.
— No to dobranoc!...
— Dobranoc! a pamiętaj mię zawiadomić o każdem najmniejszem wydarzeniu... Jeżeli będziesz do mnie pisał, to bardzo proszę nigdy nic kompromitującego... Na adresie X.Y.Z. Ostrożność nigdy nie zawadza.
— Takie jest i moje zdanie...
— Schódź wolno i ażeby ci drzwi otworzono, zastukaj trzy razy do okienka odźwiernego... Będzie myślał, że to ja wychodzę, i nie spyta się nawet.
Fabrycjusz poszedł za radą Renègo, zeszedł na palcach, zastukał trzy razy i znalazł się na ulicy.
Na końcu placu Chateau d’Eau napotkał na opóźnionego fiakra i w kwadrans później wchodził do swojego mieszkania na ulicy Clichy.