Lekarz obłąkanych/Tom II/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.

Nie było to wcale złudzeniem, jak się Edmie zdawało, że jadąc z państwem Lefébre, ojcem i Fabrycjuszem w odwiedziny do Pauli Baltus, usłyszała z krzyżującego się z nimi na stacji Brunoy głos doktora Vernier. Grzegorz, ujrzawszy w przelocie prześliczną twarzyczkę Edmy, nie mógł się powstrzymać od okrzyku zdziwienia. Od trzech dni wskutek wypadków, jakie już znamy, żył on w łatwej do odgadnięcia niepewności. Najgorętszem jego pragnieniem było zobaczyć znowu to dziecię, które z duszy całej ukochał, ale miał ważne swoje do spełnienia obowiązki — choroba jednego z klijentów, niebezpieczna, wymagająca niezmiernej troskliwości i nieustannego czuwania, przykuwała go do miejsca, bo honor lekarza, tak jak żołnierza nie pozwala cofać się z placu podczas niebezpieczeństwa.
Czas tymczasem upływał, młoda uczenica mogła lada chwila opuścić pensjonat, a w takim razie, gdy raz ślad jej zatraci, nie łatwo potrafi go odnaleźć.
Ciągle o tem myślał uparcie. Na trzeci dzień rano chory miał się trochę lepiej, nieodstępna obecność doktora nie była już potrzebną. Grzegorz więc postanowił położyć koniec swej niepewności. Dlatego to postanowił udać się w niedzielę do Saint Maude, ażeby się dowiedzieć czegokolwiek. I oto kiedy jechał w stronę Paryża, Edma jechała w stronę przeciwną!
— Co to znaczy? — pomyślał sobie. — Co się tam dzieje? Najpierwszą myślą Grzegorza było zapytać, dokąd jedzie mijający ich pociąg.
Pociąg zwolnił biegu. — Konduktorzy zaczęli wołać „Brunoy! dwie minuty“.
Grzegorz wyjrzał z okna wagonu i zapytał konduktora. Odpowiedź była uspakajająca. Pociąg, jaki przechodził, jechał do Montrerau tylko. Grzegorz odetchnął swobodniej. Aby wiedzieć, gdzie się znajduje Edma, potrzeba będzie zwalczyć sporo zapewne trudności, ale przynajmniej nie wyjechała z Francji ze wszystkiem. Bankier nie zabierał córki do Nowego Jorku.
— Gdzie ona jedzie? — zadawał sobie pytania. Zapewne nie sama, zapewne ojciec musi jej towarzyszyć. Co za powód tej rannej podróży... Chyba na spacer tylko w okolice Paryża... Wycieczka do Fontainebleu może?...
Nagła myśl przemknęła mu przez głowę i aż zadrżał pełen radości.
— A jeżeli jadą do Melun?... jeżeli jadą do mnie?... do mnie — powtórzył. — Pani Delariviére potrzebuje może mojego starania i po mnie się udają. Chciałby był wysiąść i pieszo przebyć drogę, którą przejechał, ale było zapóźno. Pociąg był już w biegu i nie zatrzyma się aż w Paryżu.
W Paryżu na nowo zaczął go trapić niepokój.
— Co tu robić? — myślał. — Czy zaraz powracać do domu, czy też rozpocząć poszukiwania.
Po chwilowem zastanowieniu odpowiedział sobie:
— Skoro tu jestem, to ich tutaj poszukam, jest to logiczne przecie. Dziś wieczorem albo jutro pan Delariviére powróci z córką do stolicy, a jeżeli mi się uda, będę przynajmniej wiedział, gdzie ich znajdę.
Postanowiwszy to, udał się do najbliższego biura telegraficznego i podał następującą depeszę do starej swej Magdaleny:
„Jeżeli pan Delariviére przyjedzie do mnie, poprosić, aby zostawił adres paryski i zatelegrafować zaraz do mojego ojca”.
Zrobiwszy to, z weselszą myślą udał się na stację Vincennes i wziął bilet do Saint Maude. Skoro wysiadł z wagonu, nie poszedł powitać rodziców, ale pobiegł na pensję, gdzie przed kilkoma dniami znajdowała się panna Edma. Jeden Bóg wie, z jakiem wzruszeniem chwycił za rączkę od dzwonka i silnie za nią pociągnął. Szwajcar otworzył furtkę, skłonił mu się i poprosił do salonu, gdzie wkrótce weszła przełożona zakładu. Nie widziała nigdy młodego lekarza, ale znała trochę jego rodziców, nie mogła więc traktować przybysza, jak zupełnie obcego.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana — powiedziała — bo dużo dobrego o nim słyszałam. Czemuż mam przypisać wizytę pańską?
— Pani — odezwał się Grzegorz, nie bez pewnego pomieszania — obawiam się bardzo, aby moja śmiałość nie wydała się pani niedyskretną.
— Dlaczego? — przerwała przełożona.
— Zaraz się wytłómaczę i mam nadzieję, że mi pani wybaczy. Objaśnienia, o jakie będę prosił, są dla mnie nadzwyczaj ważne.
— Pytaj, panie doktorze, gotowam cię zadowolić.
— Jest u pani, albo była do niedawna pensjonarka, panna Edma Delariviére?
— Była, ale już jej niema...
— Więc pan Delariviére zabrał córkę, jak miał zamiar?
— Tak, doktorze, w środę zeszłego tygodnia odebrał nam Edmę.
— Pani Delariviére w przejeździe przez Melun zasłabła bardzo i ja miałem honor ją leczyć... W czasie krótkiej nieobecności mojej, bo byłem zmuszony jechać tu dla odwiedzenia chorego ojca... pan Delariviére opuścił niespodzianie Melun, a nie pozostawił swojego adresu w Paryżu. „Ja tymczasem koniecznie potrzebuję się z nim zobaczyć. Sądziłem, że pani będzie mogła objaśnić mnie, gdzie zwykł się zatrzymywać, kiedy przyjeżdża do Francji.
— Zdaje mi się, że w Grand-Hotelu.. Tam odwieziono rzeczy kochanej Edmy... Nie mogę wszakże zapewnić pana, czy się tam jeszcze znajduje... bo zabrał od nas córkę, aby ją zawieźć do matki...
— Wiem o tem... Ale pani Delariviére chwilowo przynajmniej nie była w stanie widzieć panny Edmy. Nie pozostaje mi więc nic, jak tylko dowiedzieć się w Grand-Hotelu?
— To będzie najlepiej, bo ja niestety nie mogę panu nic więcej powiedzieć.
— I za to bardzo dziękuję, ale niech mi pani pozwoli zadać sobie jeszcze pytanie: — Panna Delariviére miała na pensji zaufaną bardzo przyjaciółkę... zdaje mi się, że pannę Martę.
— A tak, Martę de Reveroy... prześliczną dziewczynę.
— Czy nie przypuszcza pani, że panna Edma powiedziała jej coś na odjezdnem o zamiarach ojca?
— Bardzo by mnie to dziwiło... Edma nie mogła nic a nic o nich wiedzieć. Rozmawiała z ojcem bardzo mało...
— Może później coś pisała?
— Co to, to nie... Wszelka korespondencja, adresowana do moich uczenic, przechodzi przez moje ręce, zanim zostanie doręczoną. Otóż od czasu odjazdu Edmy, Marta nie otrzymała żadnego listu.
Grzegorz powstał z miną dość smutną.
— Raz jeszcze przepraszam panią za moją śmiałość... — rzekł — a niech mi pani raczy wierzyć, że jestem jej nieskończenie wdzięcznym za dobre przyjęcie, jakiego doznałem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.