Lekarz obłąkanych/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Zdaje mi się, że pani ma rację — odrzekł Grzegorz Vernier bo i ja podzielam zdanie pani, że skazany nie był winien. Ale czy pani będzie mogła dokonać tego, czego nie dokonała sprawiedliwość?
— Pan Bóg mi dopomoże — odrzekła Paula. — Niech pan o tem nie wątpi... niech pan nie wątpi także, że w miłości Edmy będziesz pan czerpał natchnienie...
Posłyszawszy te słowa, młody doktor zadrżał, zdawało mu się, że śni.
— O pani! któż ci odkrył tajemnicę moich boleści i mojego szaleństwa?
— Edma, panie Grzegorzu... Czy się łudzi, sądząc, że jest kochaną?
— Nie, wcale się nie łudzi!... kocham pannę Delariviére, ale niestety, bez nadziei...
— Dlaczego bez nadziei?.. Ona wzamian za pańską miłość oddała panu swoje serduszko...
— Czy mówiła to pani?
— Nie, ale dała mi do zrozumienia... Są rzeczy, które kobieta odgaduje, choć jej nie mówią o tem wyraźnie.
— Gdyby pani wiedziała, jak mnie pani czyni szczęśliwym tem odkryciem... — wykrzyknął Grzegorz..
— Tem lepiej, przez swoje poświęcenie zasłużysz pan na to szczęście... Odnajdziemy panią Delariviére. Nauka pańska i starania moje uzdrowią ją i zaślubisz ukochane dziecię, któremu przywrócisz matkę. Napiszę do pana Delariviére. Skoro dowiemy się o schronieniu pani Delariviére, pójdziemy do niej i zabierzemy ją do siebie.
— Zabierzemy — powiedział Grzegorz. — Niestety, proszę pani, to niepodobna.
— Dlaczego?
— Gdzież pomieścimy, gdzież kurować będziemy nieszczęśliwą?
— U pana, albo u mnie. Nie widzę żadnej w tym względzie przeszkody.
— Prawo zabrania tak dobrze mnie jak i pani trzymać w mieszkaniu osobę, mającą pomieszanie zmysłów.
— Kupisz pan jaki dom zdrowia, przeprowadzimy tam panią Delariviére i basta, i po wszystkiemu.
Grzegorz spuścił głowę i nic nie odpowiedział.
Parę sekund młoda dziewczyna dziwiła się jego milczeniu i zakłopotaniu, ale zaraz domyśliła się przyczyny.
— Otwieram panu kredyt nieokreślony... Tylko siejąc złoto po drodze, potrafisz dojść do celu. Kupuj pan dom zdrowia, mój bankier za pana zapłaci.
— Ależ to bardzo drogo będzie kosztować, proszę pani...
— Mniejsza o to... Ja jestem bardzo bogata...
— Będę pani posłusznym... Od jutra zajmę się poszukiwaniem jakiego zakładu do odstąpienia. Teraz musimy się dobrze co do wszystkiego porozumieć.
— To bardzo będzie łatwo.
Zdrowie pani Delariviére musi być najgłówniejszem zadaniem, nieprawdaż?
— Zapewne, skoro mam to przekonanie, że przez nią dojdziemy do nazwiska skazanego...
— Może w tym względzie bez niej się obejdziemy.
Paula poruszyła się zdziwiona.
— Jakto? — wykrzyknęła — co pan chcesz przez to powiedzieć? Wytłómacz się, doktorze!
— Zaraz, proszę pani, ale nie zaręczam za nic... Jest to tylko przypuszczenie moje, a nie żadna pewność.
Grzegorz opowiedział pannie Baltus w tem miejscu co słyszał od ojca o nadzorcy robót, pokaleczonym przy wybuchu miny.
— Czyż to podobna, aby to był ten sam człowiek? — szepnęła młoda dziewczyna, skoro skończył.
— Dowiem się, co o tem sądzić, chociażby mi przyszło pojechać na miejsce wypadku do Millerie i tam zasięgnąć wiadomości — rzekł doktor. — Przypuśćmy, że dowiem się nazwiska i przekonam się o tożsamości osoby. Cóż za korzyść osiągnęłaby pani z tego odkrycia?
— Wiedząc nazwisko — odrzekła Paula — udałabym się do policji i odnalazła miejsce urodzenia skazańca... Pomimo zaprzeczeń swoich, człowiek ten musi mieć jakąś rodzinę, od której kupię, jeśli będzie potrzeba, zeznania. W pugilaresie mojego brata, znalezionym przy skazańcu, powinno było znajdować się piętnaście tysięcy franków, podniesionych tego samego dnia przez Fryderyka u jego bankiera. Co się stało z temi pieniędzmi? Czyż stracony nie oddał ich jakiemuś krewnemu?... Podwoję, potroję w potrzebie tę sumę i dowiem się prawdy... Co myślisz o tem, panie doktorze?
— Rezultat tego planu wydaje mi się bardzo zagadkowym.
— Masz pan może coś lepszego?
— Tak mi się zdaje...
— Mówże zatem...
— W czasie procesu uderzyło mnie kilka szczegółów, do których sprawiedliwość nie przywiązywała wielkiego znaczenia, a które przecież były bardzo ważne.
— Cóż to za szczegóły?
— Najprzód rewolwer, pozostawiony czy zgubiony na miejscu dokonanej zbrodni. Ten rewolwer, który trybunał traktował bardzo obojętnie, powinien doprowadzić nas do odkrycia prawdy. Jakim sposobem Piotr, taki nędzny biedak, mógł posiadać broń tak kosztowną? Z jakiego warsztatu pochodziła ta broń? Na kolbie były znaki herbu. Herb ten wyrznięty zapewne z polecenia prawdziwego właściciela, zniknął, ale może zdołanoby odszukać grawera, który go wykonywał...
— Prawda — szepnęła Paula.
— Zajęto się wyłącznie milczeniem skazanego, silono się, aby wydobyć z niego zeznania, a kiedy to się nie udało, zaniedbano śledztwa.
— I to prawda — potwierdziła młoda dama.
— Czy pani sądzi, że możnaby wydostać z sądu rewolwer, którego użył morderca?
— Przynajmniej spróbujemy... Jeżeli chcesz, doktorze, to pojedziemy razem dzisiaj jeszcze do prokuratora rzeczypospolitej...
— Jestem na rozkazy pani... Ale to jeszcze nie wszystko. Nie zajęto się także odpowiednio sfałszowanym czekiem, o którym była mowa w procesie, a którego nie odnaleziono, jak i tych piętnastu tysięcy franków... Czy pani nie wie, czy brat nie domyślał się fałszerza?
— Brat mój nie mówił nic o tem panu Jakóbowi Lefébre, swojemu bankierowi.. ja zaś nie widziałam go już potem żywego...
— A więc tylko fałszerz miał interes wydrzeć ten czek panu Baltus, a stracony człowiek nie mógł być tym fałszerzem. Najlepszym tego dowodem sparaliżowana jego ręka...
— Stracony więc albo nie był wcale winnym, albo był tylko wspólnikiem — zawołała panna Baltus. — Przekonania nasze najzupełniej zgadzają się w tym względzie.
W tej chwili ktoś lekko zapukał do drzwi.
Grzegorz pospieszył otworzyć, stara Magdalena ukazała się w progu.
— Co tam? — zapytał.
— Przyniesiono z poczty list do pana doktora.
— Proszę...
Na widok listu, młodemu człowiekowi serce silniej zabiło. Przeczytał adres. Pismo drobne, cienkie, widocznie kobiece, nie było mu znanem. Na kopercie był stempel poczty z Saint Maude.
Bicie serca Grzegorza powiększyło się jeszcze.
— Pozwoli pani? — zapytał pannę Baltus.
— Bardzo proszę.