[236]LIŚĆ BLUSZCZOWY.
Miałem jeden liść zielony,
drogi mi nad życie;
rzuciłem go w morze,
kiedym w obce jechał strony:
płyńże, liściu ulubiony,
płyń-że, płyń!...
Miałem jeden liść zielony
z grobowego bluszczu,
(od ciebie go miałem!)
ciemny, lśniący liść!...
Z matki-ś grobu go zerwała,
kiedyś ze mną przysięgała,
gdy zawołam, iść! —
W dłoń ujęłaś moją dłoń
i na czarnej grobu płycie
położyłaś dłonie obie
złączone:
Twojam jest na całe życie!
— słyszy matka w grobie!...
[237]
Bluszcz tam rośnie na mogile
cienistej,
lśnią się listki zielone,
stroją cichy grób;
a ten jeden liść, zerwany
na nasz wieczny ślub,
liść mój drogi, ukochany,
płynie gdzieś za światy...
Hej! rzuciłem go na morze,
na morze błękitne,
na to samo wielkie morze,
co łódź naszą kołysało
w jasnym szczęścia dniu, —
które nieść nas razem miało
w nowe światy, w nowe zorze,
to szumiące, wielkie morze —
w kraj szczęśliwy i promienny,
na miłości dnie urocze,
na sny ciche i czarowne,
na rozkoszne przebudzenia
i na złotą jawę — hej!
Płynie liść po morzu:
śmiej się, serce moje, śmiej! — —
[238]
Nie wiem, czy to bajka była,
którą ktoś mi opowiadał,
czy też jaki sen:
Miałem jeden liść zielony
— o, Boże! —
z dalekiego grobu — tam...;
porzuciłem go na morze,
gdym odjeżdżał w obce strony,
gdym odjeżdżał — sam!
Wenecja.