[46]
ŁAZARZ.
...I oto na głos Chrysta Łazarz z grobu wstał:
Wyprężył się w pieczary pomroczu głębokiem,
I chwiejąc się, na światłość wyszedł ciężkim krokiem,
Samotny i ponury śród mogilnych skał.
Samotny i ponury chadzał odtąd grodem,
Jakby szukając jakichś niepowrotnych zgub —
A każdy krok śród ludzi i żywota prób
Znaczył zasię pustkowia milczeniem i chłodem.
Pod czołem bladem śmiercią ócz otchłanie dwie
Z pod powiek nie ciskają gromów, — a źrenice,
Że się raz zapatrzyły w wieczności tajnice,
Nie zdolą wrócić z głębi — ostały na dnie.
Szedł, chwiejąc się jak dziecię, a taki posępny
Jak szaleniec. Zaś wkoło rozsuwał się tłum:
Nikt nie śmiał rzucić słowa w głąb nieznanych dum,
A on błądził — jak dławion morem — niedostępny.
[47]
Nie pojmując już ziemi gwarów, mąk i trwóg,
Zatopiony we swoich snów śmiertelne dziwo,
Sam przerażony własną tajnicą straszliwą,
Szedł i powracał głuszą swych wyrocznych dróg.
Niekiedy drżał: jak chory trapiony majakiem,
I pragnąc mówić ściągał na powietrze dłoń...
Lecz słowo, którem »wczora« przemówiło doń,
Konało mu na ustach pod niewidnym znakiem.
I na on czas w Betanii wszystek lud, kto żyw,
Bał się tego człowieka. Szedł sam przed narodem,
A krew w najśmielszych żyłach ścinała się lodem
Przed wzrokiem, kędy zastygł wiecznej grozy dziw.
Oh! któż wypowie twoje nadludzkie męczarnie,
O powrotny upiorze z bezpowrotnych stron,
Skąd jedynego ciebie zwolił strażnik zgon,
Jeszcze w zwojach całunów zbutwiałych cmentarnie.
O blady zmartwychwstańcze z ziemnych czerwi gniazd!
Mógłżeś powrócić jeszcze do trosk tego świata?
Ty, w którego źrenicach spoczęła skrzydlata
Wiedza, wzbroniona oczom chciwych światów — gwiazd?
[48]
Ledwie światłości mrokom swą zdobycz wydarły,
Powróciłeś w noc twoją, marzycielu głusz,
Jak obce sunąc widmo pośród żywych dusz,
Które zasię dla ciebie bez echa umarły.
A śród nich zostawiłeś ledwie słaby ślad,
Zatracony w bezdrożach innego żywota...
Zaliż cię dwakroć tknęła śmiertelna pieszczota,
Która przenosi w tamten lazurowy świat?
Oh! ilekroć w godzinie, gdy przestwór się mroczy,
Zdala od żywych, prężąc się w pozłocie nieb,
Wzywałeś, wznosząc ręce pod niebieski sklep,
Spóźnionego anioła z śmiertelnej roztoczy!
Ilekroć na kobiercu polnych ziół i zbóż
Widziano cię na pustych cmentarnych bezdrożach,
Zawistnego tym trupom, co w kamiennych łożach
Zasnęli, by się więcej nie obudzić już.