Listy (Krasiński, 1882-1887)/Tom III/Listy do Edwarda Jaroszyńskiego/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1882-1887 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W styczniu, czy w lutym, pisałem do ciebie list ogromny, wyłuszczający ci ogólnie systemat Historyozofii Augusta Cieszkowskiego, który wydaniem „Wstępu do historyozofii“ ogromnie berlińskie mędrcy zbudował, i całkiem Heglowi dowiódł, iż sam nie umiał swej własnej Logiki do historyi zastósować. Kie wiem czy ten list mój doszedł ciebie? Jeśli doszedł, toś mi zapłacił za niego milczeniem; bylebyś nie zapomniał duchem o mnie, przystaję na twoje milczenie, bo z niego ciągnę dowód, żeś szczęśliwy. Gdybyś był smutny, gdyby ciężar niewidomy gniótł ci serce, ozwałbyś się przecie wtedy do przyjaciela. Teraz z Włoch tu przyjechałem widzieć ojca, i za dni kilka do Włoch wracam.
Rozpiłem się, Edwardzie, południa błękitami, błyszczą tam gwiazdy, których nigdzie indziej nie zobaczysz: księżyc tam jak dziewica niebios, słońce jak archanioł potęgi, Rzym jak archanioł zwalony, leżący na ziemi, Śródziemne wody Neapolu jak toń wieczności, ale szczęśliwej, ale wielkiej! Sycylia jak królestwo marzeń, wcielone w kształt równy pomysłowi tych marzeń; a pod tem wszystkiem Dantejskie piekło, buchające czasami kraterem Wezuwiusza, Etny, Stromboli! A nad tem wszystkiem przesłona dzika i pełna żałoby, czyściec Dantejski, unoszący się w powietrzu między grobami, na których kwiaty rosną i migają luciole, a niebem, gdzie drugie luciole świecą! luciole pana nad pany, muszki wszechświata, świętojańskie robaczki przestrzeni; a tam gdzie one na mlecznych drogach oparte, Raj się poczyna, Raj niedojrzany, w którym Beatrix niewidzialna mieszka! A cień, odbłysk jej, mara jej, czasem przesunie się na dole, czasem odbije się w magicznem zwierciedle niebios, w tem zwierciedle zwanem włoską ziemią.
Tak więc z tych słów sądziłbyś, o Edwardzie, że mi serce, jak grób Rafaelowski Maryi, porosło w kwiaty, że duch mój cały przetkał się gwiazdami! Nie, Edwardzie, bo posępne lice świata, ogółu smutek, moje indywidualne uniesienia gasi, zabija i niszczy. I sam zresztą zawszem taki sam jakim mnie znałeś — błąkam się, i błądzę, i szukam, i czasem gdy piosnkę zaśpiewam, to taką:
O nie mów o mnie, gdy mnie już nie będzie,
Że ciebie tylko goryczą zraniłem,
Bo ja goryczy kielich także piłem
Zawsze i wszędzie!
O nie mów o sanie, gdy mnie już nie będzie,
Że tobie tylko los życia popsułem,
Bo własną dolę sam także zatrułem
Zawsze i wszędzie!
Ale mów o mnie, gdy mnie już nie będzie,
Że Bóg jest dobry, że mnie schował w grobie,
Bo tobie byłem nieznośny i sobie,
Zawsze i wszędzie!
Ale mów o mnie, gdy mnie już nie będzie,
Żem żył na ziemi dzikim serca szałem,
Bo z serca ciebie, choć gorzko kochałem,
Zawsze i wszędzie!
Możesz tym słowom, co się pod niebem włoskiem urodziły, kazać dorobić muzykę jaką ukraińską, muzykę brzmiącą jak ten wiersz Malczewskiego:
I zawołaj kozaka, i każ mu grać na teorbanie i śpiewać tę piosnkę moją; i wspomnij wtedy o sercu, które znasz, które znałeś dawniej, bo jego prawda jest w tych słowach.
Tak, drogi mój! Noszę głęboką nędzę wszędzie w sobie: choć jak król w pewnych chwilach potrafię się ubrać w purpurę wieczorów, w księżyce nocy, w błękity i muśliny pian mórz włoskich, coś mi pod temi szaty serce wyjada.
Darmo głaskam owe żmije rodzinne, darmo się ich proszę, by mi krwi mojej nie piły: one mleka nie chcą, one krwi mojej wiecznie żądają! I tak dalej idę, cisnąc pod szatą poezyi owe gniazdo robaków, i gdybym je wyrwał, toby i serce poszło za niemi. Epaminondas pod Mantyneą skonał, gdy wyrwał z piersi włócznię, co mu pierś przeszyła.
A nieraz wśród dolegliwych bólów życia, wśród wiatru i gradu moralnego, co chłosta mi ducha, zjawia się przedemną widzenie ciebie, szczęśliwe, błogosławione! Widzę dom piękny na stepach, widzę dwojgo duchów spokojnych, nie martwością osłupienia ale pokojem wzniosłym serca i duszy, w jednym domu, w tym domu żyjących; widzę ciebie i żonę twoją, i wtedy błogosławię wam z daleka, i proszę za wami chmur świata, by nigdy, z żadnej widnokręgu strony nie przeciągały nad dachem waszym. Edwardzie, odpowiedz mi choć słów kilka, powiedz, że dobrze czynię gdy modlę się o nieskończone przedłużenie szczęścia twego! Powiedz żeś szczęśliwy, a gdy to przeczytam, miło mi będzie, miło, błogo, rozkosznie, tęskno do ciebie, do domu twego, do stepów waszych.
Teraz jeśli chcesz co o stanie filozofii wiedzieć, powiem ci, że Dr. Leo z Halli doniósł na Hegelistów zupełnie takie samo zaskarżenie, jakie przed wiekami zaniesiono przed areopagiem na Sokratesa: o obalenie religii, o przeczenie bogów nieśmiertelnych, i t. d. i t. d. Przeczytaj na Sokratesa skargę, słowo w słowo to samo. Otóż po wyjściu tej skargi, tego doniesienia, z kilku katedr zaczęto rugować Hegelistów, wydawaną przez nich gazetę w Berlinie impedymentami różnemi trudzić i obarczać. Michelet, ich głowa, wziął się zatem tego roku do kursu: „o nieśmiertelności duszy i osobistości Boga“. Ciekawy to będzie kurs, jeśli go wydrukuje. Widziałem jednego z słuchaczy, ale nie wiele mi powiedział o tem, podobno sam nie rozumiał nic. Mojem zdaniem, tych dwóch punktów szkoła Heglowska nigdy nie rozwinie, nie dowiedzie, nie postawi marmurowo na nogi. Jak powiada słusznie Cieszkowski o niej, Logika tylko pozostanie wieczną jej prawdą, a Logika to tułub! Tułub już jest, ale gdzie głowa i nogi?... Otóż w rzeczy samej głowy niema w Heglizmie! Hegel mógł stanąć, bo był śmiertelnym, mógł się rozradować w pysze Logiki, mógł kończąc Encyklopedya, w rozdziale o absoluten Geist udawać, hypokryzować, dyskurować o anekdotach indyjskich, by nigdy nie dojść do głównej kwestyi, by spokojnie umrzeć nie rozstrzygnąwszy tego co mu nie danem było rozstrzygnąć, t. j. nieśmiertelności i Boga! Bóg tylko jako Allgemeinheit pojęty, Bóg Heglowski, Bóg li tylko panteistyczny jest taką wyłącznością, takim tylko jednym terminem, jako Bóg li tylko osobisty, li pojedynczy, odłączony od wszechświata. Idzie teraz o zlanie tych dwóch bóztw w trzecie, równie osobiste jak panteistyczne, równie wszystko obejmujące jak siebie samego. W Trójcy naszej najdoskonalszym punktem jest Duch Święty. Czekaj na niego w filozofii, nie nadszedł jeszcze, nie Hegelisty go odkryją; ale przyjdzie, i świat padnie przed nim, z samej Logiki to wypada. Lecz teraz ci jeszcze i to powiem, że przyjdzie czas, w którym duch ludzki zapragnie logiki! Logiki, — bo każda logika uznana staje się skutkiem, faktem, fenomenem; póty tylko jest przyczyną przyczyn, póki nie odkryta, póki na jaśnią nie wyrwana!
Ja to czuję, że świat ten jeszcze nie doszedł do uzupełnienia się swego, ni myśl mu wystarcza dotąd, ani też wiara i przeczucie; ale stan jego jest stanem, gdzie przepaść przed myślą, przed rozumowaniem, stoi czarna i głęboka. Tam skacz jak Kurcyusz, z wiarą, z natchnieniem, z lutnią o złotych strunach! Tam bądź poetą, prorokiem, tam przeczuwaj, tam miej widzenie. Kiedy lutnia śpi i nie sposób jej obudzić, gdy serce nie bije, gdy oko ducha nie zdoła przewidzieć: wtedy bierz myśl i dochodź, mierz, snuj, pającz się, a czy tak czy owak, ciągle, wiecznie idź dalej! Lecz nigdy nie mów „myśl tylko“, i nigdy nie mów „serce tylko“, lecz owszem i myśl i serce; a pierwszą kuj w wszechświat jak kroplą w granit, drugiem kochaj, i w tej chwale miłości patrz na wszechświat, zgaduj jaka ostateczna będzie forma jego! Poezya niczem innem jak ciągłem tej ostatecznej formy widzeniem, apokalipsą odbywającą się w duszy ludzi od ośmiu tysięcy lat; znakiem niezawodnym, że jest związek, że jest wspólność między nami, a tem co będzie na końcu! Nazwiesz‑li to rajem czy nową Jerozolimą, czy wniebowstąpieniem, czy niebios zstąpieniem, czy pójściem planety w drogi mleczne, czy przerobieniem jej na wstęgę mleczną: to wszystko, to anegdota przyszłości, to sposób, w którym się to odbędzie! Idea zaś tego, pomysł tego, to to, że to się odbędzie; a przeczucie formy tego, to poezya! Powiedz, czyś równego ze mną zdania?
A teraz, mój drogi Edwardzie, zostawię ciebie twoim cichym Penatom, twoim Larom domowym. Jeśli ci one kiedy szepną do ucha, żem winien tobie tysiąc rubli sr., to proś ich odemnie by czekały, aż będę mógł je oddać.
Wszak zaniesiesz tę prośbę moją przed Lary i Penaty twoje, wszak Bogi domowe nieraz gniewają się na mnie za to? O wdzięczności mów im także mojej, bo kiedy tobie o niej wspominam, ty słuchać nie chcesz; zatem im mówić i wiecznie powtarzać będę, żem ci do zgonu i całem sercem wdzięczny za twoją dobroć i przyjaźń.
Zygmunt.
Adres mój: Torlonia; lub poprostu: Rom, poste‑restante.