Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
List LVI

Fianarantsoa, 26 września 1905.


Bóg zapłać Ojcu za list, bardzo się nim ucieszyłem, bo już oddawna nie miałem od Ojca wiadomości. Wiem jak Ojcic ma wiele pracy i dlatego nie dziwię się wcale temu długiemu milczeniu, swoją jednak drogą, nie cieszy mnie wcale, kiedy parę parowców nadejdzie, a listu od Ojca nie dostanę. Bardzo Ojcu dziękuję za łaskawe przysłanie mi sikawek ogrodowych, o które kiedyś prosiłem; wypróbowałem wszystkie, doskonale działają i wielką nam oddadzą usługę jak w ogrodzie, tak też w razie, broń Boże, ognia w domu, gdyż silnie i daleko biją — Bóg zapłać Ojcu za nie. Wziąłem jedną taką sikawkę i poszedłem pokazać ją moim pisklętom (notabene nigdy w życiu tego nie widzieli). Łatwo Ojciec sobie wystawi, co wtedy było krzyku i hałasu. Z początku pytali, co to jest, na co to, skąd wziąłem i t. d. Kiedy zacząłem pompować i struga wody poszła wysoko w górę, zaczęli wrzeszczeć, śmiać się, każdy robił swoje uwagi, a jeden prosił, żebym pozwolił pompować. Dałem mu sikawkę do rąk i to było powodem nowej uciechy, bo on wziął sikawkę nie za rączkę, ale za sam tłok nasmarowany oliwą, rzecz więc jasna, że cała ręka się nieźle zawalała, co wywołało nowe śmiechy i wrzaski.
Dzięki Matce Najśw. już wszystkie budynki pod dachem, mam w Bogu nadzieję, że wkrótce będę mógł przesłać Ojcu zewnętrzne fotografie. Wewnątrz jeszcze nic niegotowe — roboty mnóstwo i mnóstwo. Obecnie u nas wiosna, a za jakie może dwa tygodnie zaczną się kilkomiesięczne deszcze i burze, t. j. tutejsze lato, zatem zewnętrzne roboty niewszystkie będą mogły postępować, trzeba będzie przeczekać, aż nadejdzie zima, w której posucha zupełna.
Mamy tu obecnie dwie potężne plagi szerzące się po całej wyspie: trąd i zepsucie obyczajów. Rozpusta coraz to większe przybiera rozmiary, żyją Malgasze jak zwierzęta. Nie potrafię Ojcu dostatecznie wyrazić z jaką niecierpliwością wyczekuję tej chwili, w której będzie można otworzyć schronisko, w któremby trędowaci zaczęli żyć trochę więcej po bożemu. Jestem pewny, że i w nowem schronisku nie obejdzie się bez wykroczeń, jednak nie będzie za łaską Bożą tak źle, jak obecnie. Robię co mogę, ale tłukę się tylko, jak ryba o lód, bo ta mieszanina płci i wieku niweczy całą pracę. W wielu misjach po różnych krajach zakładają kolonje trędowatych, t. j. że w pewnym obrębie żyją trędowaci rodzinami w osobnych domkach, mają swoje ogrody, warsztaty i t. d. Szczęść Boże wszystkim we wszystkiem, każdy robi tak, jak mu się wydaje w Panu najlepiej. Jednak, opierając się na codziennem doświadczeniu, śmiało mówię, że niewiele z tego wszystkiego korzyści, zwłaszcza duchownej. Jeżeli się chce zrobić co dla poratowania trędowatych tak co do duszy, jak co do ciała, to trzeba koniecznie założyć szpital z separacją płci, jak wogóle wszystkie europejskie szpitale, a nie kolonje trędowatych. Czytałem wiele opisów takich kolonij i widziałem takowe na własne oczy. Opis kolonij trędowatych przedstawia rzecz całą bardzo dodatnio, zwłaszcza jeżeli napisany zajmująco i nieco ubarwiony pięknemi myślami i słowami. Zdawałoby się, że wiele i wiele dusz można tym sposobem zbawić, w rzeczywistości jednak tak nie jest. Jest to tylko łudzeniem się, nadzieją, że niby wiele się robi dla zbawienia bliźnich, bo w samej rzeczy wychodzi się na tem, jak Zabłocki na mydle. Wydatki wielkie materjalne, pracy wiele, czasu poświęca się wiele, sil wiele się marnuje, a w rezultacie pokazuje się, że albo wcale niema z tego pożytku, przedewszystkiem duchowego, albo jeżeli takowy jest, to tak mały, że prawie możnaby powiedzieć żaden. Każdy, kto tylko poznał choć trochę życie trędowatych ze wszystkimi jego potrzebami i poznał stan, w jakim się ci nieszczęśliwi znajdują, kto patrzał na rzeczy tak, jak one są w rzeczystości, a nie bawil się tylko teorje i przypuszczenia, ten z pewnością przyzna mi słuszność. Odkąd jestem na Madagaskarze, dzień i noc jestem między trędowatymi, od początku, aż po dziś dzień, dobrze na wszystko, co się dzieje między nimi, uważam, zastanawiałem się nad tem wszystkiem długo i długo, ale teraz widzę wyraźnie, że mego zdania zmienić nie mogę. Rozważyłem wszystkie pro i contra, jak co do szpitala z racją płci. tak też co do kolonji trędowatych. Wiele i bardzo wiele racyj i to niebyle jakich, ale gruntownych, mam za szpitalem, a przeciwko niemu żadnej. Co do kolonji zaś zupełnie przeciwnie, mam wszystkie racje contra, a ani jednej pro. Teraz Ojciec łatwo pojmie, dlaczego się oparłem stanowczo kolonji, a wybudowałem szpital, i dlaczego od tej myśli nie ustępuję. Zwiedzało kilku doktorów moje schronisko i wszyscy jednomyślnie są za separacją płci, o czem w kolonji mowy być nie może. Zresztą, jak Bóg pozwoli doczekać, to wynik kilkoletniej próby pokaże, co lepsze: szpital czy kolonja. Wiem dobrze, że z początki będę miał wielkie i liczne trudności do przełamania, mimo to jednak nie ustąpię ani na włos, bo widzę wyraźnie, że kolonja trędowatych to nic innego, jak przepaść brudu, w której gubią się ci nieszczęśliwi. Tyle na dziś mój Ojcze, bo czasu mi brak. Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najśw. i bardzo a bardzo proszę o pamięć w modlitwach.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.