Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Jezuitów |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Przeglądu Powszechnego” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bóg zapłać Ojcu za list, bardzo się nim ucieszyłem, bo już oddawna nie miałem od Ojca wiadomości. Wiem jak Ojcic ma wiele pracy i dlatego nie dziwię się wcale temu długiemu milczeniu, swoją jednak drogą, nie cieszy mnie wcale, kiedy parę parowców nadejdzie, a listu od Ojca nie dostanę. Bardzo Ojcu dziękuję za łaskawe przysłanie mi sikawek ogrodowych, o które kiedyś prosiłem; wypróbowałem wszystkie, doskonale działają i wielką nam oddadzą usługę jak w ogrodzie, tak też w razie, broń Boże, ognia w domu, gdyż silnie i daleko biją — Bóg zapłać Ojcu za nie. Wziąłem jedną taką sikawkę i poszedłem pokazać ją moim pisklętom (notabene nigdy w życiu tego nie widzieli). Łatwo Ojciec sobie wystawi, co wtedy było krzyku i hałasu. Z początku pytali, co to jest, na co to, skąd wziąłem i t. d. Kiedy zacząłem pompować i struga wody poszła wysoko w górę, zaczęli wrzeszczeć, śmiać się, każdy robił swoje uwagi, a jeden prosił, żebym pozwolił pompować. Dałem mu sikawkę do rąk i to było powodem nowej uciechy, bo on wziął sikawkę nie za rączkę, ale za sam tłok nasmarowany oliwą, rzecz więc jasna, że cała ręka się nieźle zawalała, co wywołało nowe śmiechy i wrzaski.
Dzięki Matce Najśw. już wszystkie budynki pod dachem, mam w Bogu nadzieję, że wkrótce będę mógł przesłać Ojcu zewnętrzne fotografie. Wewnątrz jeszcze nic niegotowe — roboty mnóstwo i mnóstwo. Obecnie u nas wiosna, a za jakie może dwa tygodnie zaczną się kilkomiesięczne deszcze i burze, t. j. tutejsze lato, zatem zewnętrzne roboty niewszystkie będą mogły postępować, trzeba będzie przeczekać, aż nadejdzie zima, w której posucha zupełna.
Mamy tu obecnie dwie potężne plagi szerzące się po całej wyspie: trąd i zepsucie obyczajów. Rozpusta coraz to większe przybiera rozmiary, żyją Malgasze jak zwierzęta. Nie potrafię Ojcu dostatecznie wyrazić z jaką niecierpliwością wyczekuję tej chwili, w której będzie można otworzyć schronisko, w któremby trędowaci zaczęli żyć trochę więcej po bożemu. Jestem pewny, że i w nowem schronisku nie obejdzie się bez wykroczeń, jednak nie będzie za łaską Bożą tak źle, jak obecnie. Robię co mogę, ale tłukę się tylko, jak ryba o lód, bo ta mieszanina płci i wieku niweczy całą pracę. W wielu misjach po różnych krajach zakładają kolonje trędowatych, t. j. że w pewnym obrębie żyją trędowaci rodzinami w osobnych domkach, mają swoje ogrody, warsztaty i t. d. Szczęść Boże wszystkim we wszystkiem, każdy robi tak, jak mu się wydaje w Panu najlepiej. Jednak, opierając się na codziennem doświadczeniu, śmiało mówię, że niewiele z tego wszystkiego korzyści, zwłaszcza duchownej. Jeżeli się chce zrobić co dla poratowania trędowatych tak co do duszy, jak co do ciała, to trzeba koniecznie założyć szpital z separacją płci, jak wogóle wszystkie europejskie szpitale, a nie kolonje trędowatych. Czytałem wiele opisów takich kolonij i widziałem takowe na własne oczy. Opis kolonij trędowatych przedstawia rzecz całą bardzo dodatnio, zwłaszcza jeżeli napisany zajmująco i nieco ubarwiony pięknemi myślami i słowami. Zdawałoby się, że wiele i wiele dusz można tym sposobem zbawić, w rzeczywistości jednak tak nie jest. Jest to tylko łudzeniem się, nadzieją, że niby wiele się robi dla zbawienia bliźnich, bo w samej rzeczy wychodzi się na tem, jak Zabłocki na mydle. Wydatki wielkie materjalne, pracy wiele, czasu poświęca się wiele, sil wiele się marnuje, a w rezultacie pokazuje się, że albo wcale niema z tego pożytku, przedewszystkiem duchowego, albo jeżeli takowy jest, to tak mały, że prawie możnaby powiedzieć żaden. Każdy, kto tylko poznał choć trochę życie trędowatych ze wszystkimi jego potrzebami i poznał stan, w jakim się ci nieszczęśliwi znajdują, kto patrzał na rzeczy tak, jak one są w rzeczystości, a nie bawil się tylko teorje i przypuszczenia, ten z pewnością przyzna mi słuszność. Odkąd jestem na Madagaskarze, dzień i noc jestem między trędowatymi, od początku, aż po dziś dzień, dobrze na wszystko, co się dzieje między nimi, uważam, zastanawiałem się nad tem wszystkiem długo i długo, ale teraz widzę wyraźnie, że mego zdania zmienić nie mogę. Rozważyłem wszystkie pro i contra, jak co do szpitala z racją płci. tak też co do kolonji trędowatych. Wiele i bardzo wiele racyj i to niebyle jakich, ale gruntownych, mam za szpitalem, a przeciwko niemu żadnej. Co do kolonji zaś zupełnie przeciwnie, mam wszystkie racje contra, a ani jednej pro. Teraz Ojciec łatwo pojmie, dlaczego się oparłem stanowczo kolonji, a wybudowałem szpital, i dlaczego od tej myśli nie ustępuję. Zwiedzało kilku doktorów moje schronisko i wszyscy jednomyślnie są za separacją płci, o czem w kolonji mowy być nie może. Zresztą, jak Bóg pozwoli doczekać, to wynik kilkoletniej próby pokaże, co lepsze: szpital czy kolonja. Wiem dobrze, że z początki będę miał wielkie i liczne trudności do przełamania, mimo to jednak nie ustąpię ani na włos, bo widzę wyraźnie, że kolonja trędowatych to nic innego, jak przepaść brudu, w której gubią się ci nieszczęśliwi. Tyle na dziś mój Ojcze, bo czasu mi brak. Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najśw. i bardzo a bardzo proszę o pamięć w modlitwach.