Listy O. Jana Beyzyma T. J./List XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Jezuitów |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Przeglądu Powszechnego” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przebyłem w innym posterunku cały luty i marzec, gdzie mi czarny światłodawca zaciemniał mózgownicę malgaszką gramatyką także ciemną, jak skóra samychże Malgaszów, jeżeli bodaj czy jeszcze nie ciemniejszą. Wreszcie w końcu marca powiedziano mi, że na tyle już umiem, żeby sobie samemu móc dać radę ze słownikiem, t. j. że mogę już sam dalej uczyć, że trzeba mi teraz praktycznego ćwiczenia do uzupełnienia całkowitych mych wiadomości, więc żebym wracał na moją stację i tam ćwiczył się rozmawiając z chorymi. Ucieszyłem się nadzwyczaj zapadłą decyzją i ostatniego marca wróciłem do siebie niby na stałe. Pilno mi było wrócić prędzej do moich biedaków, ale we wigilję powrotu pokiereszowałem sobie nogi w rozmaitych miejscach dla uwolnienia się od tych nieznośnych pcheł afrykańskich, które się były na nowo zagnieździły, a że droga strasznie licha (w niektórych zwłaszcza miejscach okropnie kamienista), więc mi się jakoś nie szło z początku. Wstyd mi się jednak zrobiło samego siebie, kiedym wspomniał, że moi chorzy tacy poranieni, mimo to chodzą jak mogą, a ja, niby misjonarz, tak się delikacę, jak jaka ciocia Kapuśniaczkiewiczowa, która jak tylko ją bodaj mały paluszek zaboli, zaraz zaczyna kurację na wielką skalę, i wlokę się, jakbym konno na ślimaku jechał. Oprócz tego, miałem jakby jakiś rodzaj przeczucia, naglący mnie do pośpiechu; ciągle mi coś jakby powtarzało: »spieszno się spiesz, bo kto wie, co cię tam czeka«. Jedno z drugiem tak skutecznie na mnie podziałało, jak na konia zachęta do pośpiechu, zatelegrafowana mu batem po grzbiecie przez woźnicę, i zapomniawszy o wczorajszej operacji, rozpuściłem nogi i gnałem całą drogę, co mogłem. Nie zawiodło mnie to jakieś jakby przeczucie, bodaj czy to się nie działo za sprawą Aniołów Stróżów moich chorych. Dochodzę do rzeczki, płynącej o jakie może ¾ klm. od schroniska, i widzę dwóch chorych spuszczających się szybko z pagórka po drugiej stronie wody. Coś pewno wykwitło nowego, pomyślałem sobie; rozzułem się, prędko przeszedłem strumyk i idę dalej boso na spotkanie moich chorych. Pocoście tu, moje ptaszęta? — spytałem. Spiesz się Ojcze, mówią mi, bo jedna kobieta mocno się rozchorowała i chce, żebyś ją zaopatrzył prędzej, a jeden chory już prawie dogorywa, mowę stracił, ale jeszcze dość silnie oddycha. Spiesz się, żeby go jeszcze zastać przy życiu. Uzułem się co prędzej, i przyszedłszy do siebie, pospieszyłem do tych chorych. Dzięki Bogu, udało się mi jeszcze zaopatrzyć chorego ostatnimi Sakramentami, ale na drugi dzień pochowałem go. Kobieta, po Ostatniem Namaszczeniu, przyszła nieco do siebie, silnie wprawdzie trąd się rozwinął, cierpi mocno, to prawda, ale jeszcze żyje.
W tych ostatnich czasach pochowałem wprawdzie trzech, ale cieszy mnie to, że umarli z trądu, a nie z głodu, za co pokornie dziękuję najpierw Matce Najświętszej, a potem łaskawym dobroczyńcom, którzy mnie jałmużną wspierają.
Wie Ojciec, że niedawno temu dowiedziałem się, dlaczego Malgasze stoją dotychczas jeszcze na tak niskim stopniu cywilizacji; winni temu nie oni sami, ale ich własny rząd malgaszki, pod którym byli przedtem. Tak się rzecz miała: bali się wszyscy uczyć czegokolwiek, jakiego np. rzemiosła, bo jak tylko który czego się nauczył, zaraz go brano, żeby pracował dla króla, czy królowej, dla całego królewskiego dworu, potem dla wszystkich urzędników za porządkiem, dla rodziny królewskiej i t. d., i to bezpłatnie zupełnie i na własnem nawet utrzymaniu w czasie tej pracy, trwającej całe lata i lata. Zasadził i wyhodował ktoś jaką jarzynę, owoc i t. p., zaraz, jak tylko się o tem dowiedziano, przysyłali do niego, żeby dał dla królowej, dla jego rodziny, dworu i t. d., naturalnie bezpłatnie. Nie chciał kto iść pracować darmo, albo dawać darmo to co miał, to go zakuwano w łańcuchy i wpakowywano do więzienia, gdzie najczęściej ginął marnie z nędzy i wycieńczenia. Rzecz jasna, że w takim składzie rzeczy, głupi byłby ten, ktoby się chciał oddać jakiemu rzemiosłu lub innemu zajęciu pożytecznemu. Oto przyczyna, dla której Malgasze niczego się nigdy nie starali nauczyć. Dopiero z zawojowaniem wyspy przez Francuzów, zaczęli się brać powoli do różnych rzemiosł, bo widzą, że im za to płacą. Dotychczas jeszcze biorą się do wszystkiego bardzo powoli i niechętnie, bo nie dowierzają. Złodziejstwo okropnie między nimi zakorzenione też z winy ich dawniejszego rządu. Brali przedtem rekruta, który musiał służyć aż do późnej starości jako żołnierz zupełnie bezpłatnie i na własnem utrzymaniu. Naturalnie, że nie mógł inaczej się utrzymać, jak kradzieżą i rozbojem; potem to przeszło z ojców na dzieci i zakorzeniło się tak, że obecnie Malgasz uczciwy jest to rzadkość, którą nie łatwo i nie często napotkać można. Wydaje się mi to wszystko bardzo prawdopodobnem; czy zaś jest tak istotnie, czy nie, i o ile jest, o ile nie, to zaręczyć nie mogę. Niedawno tu jestem, więc na to wszystko sam patrzeć nie mogłem. Napisałem Ojcu, com słyszał od innych relata retuli. To tylko wiem na pewno, że Europejczycy przychodzą tu niby cywilizować Malgaszów, ale zamiast cywilizacji, wznoszą ogromną demoralizację pod każdym względem. Niestety, zandto jest to widocznem na każdym kroku, trudno zatem tego nie widzieć.
Szarańcza nas nie opuszcza, tak coś wygląda, jakby się na stałe zakwaterowała na Madagaskarze. Nie śmiem mówić na pewno, ale kto wie, czy te dwie plagi, t. j. szarańcza i pchły afrykańskie nie są objawem gniewu Bożego za to złe, co się tu dzieje przeważnie przez Europejczyków. Przeciw trądowi niby działają, szerzy się on mimo to jednak jak tego potrzeba. Nie czytałem sam tego, ale mówiono mi, że gazeta »l'Univers« ogłasza, jakoby w samym Paryżu już było kilkuset trędowatych białych. Zaraza dostała się tam najprawdopodobniej z Madagaskaru, albo z której z sąsiednich wysp. Ci co przenieśli zarazę, z pewnością sami nie narazili się pielęgnując trędowatych, ale wskutek złego życia jakie prowadzili. Ha! trudno inaczej, jak sobie kto pościele, tak też i spać będzie.
Co do siebie osobiście, trudno żebym Ojcu mógł co nowego napisać; zawsze jedno i to samo ciągle mi stoi przed oczyma, to jest nowe tak niezbędne schronisko. Nie mogę Ojcu dokładnie wyrazić, jak ono koniecznie potrzebne, bo to trzeba widzieć na własne oczy; opisać nie da się to tak łatwo, zwłaszcza mnie, który taki zdatny do pisania, jak siekiera do pływania. Ile moi biedacy cierpią fizycznie, to Ojciec wie, choć może niezupełnie dokładnie, z moich listów i fotografij, które posłałem; ale co gorzej, że daleko więcej ponoszą szkody na duszy. Patrzę na to codziennie i inaczej nie mogę Ojcu to opisać, jak tylko, że jak najchętniej chciałbym zaraz dostać nie jeden, ale dziesięć niewiedzieć jak ostrych trądów, żeby tylko przez to łatwiej wyprosić u Matki Najśw. jak najprędzej potrzebne pieniądze na wystawienie nowego schroniska i zabezpieczenie jego utrzymania, a przez to usunąć te wszystkie niebezpieczeństwa dla duszy, na które moi nieszczęśliwi są narażeni obecnie. Dzieci pod tym względem najbardziej mnie na sercu leżą; to maleństwo nietylko że nie zna wcale Pana Boga; ale nawet nie wie jeszcze, czy jest Bóg, a już uczy się Boga obrażać, bo gorszy się i psuje przez ustawiczną styczność ze starymi, którzy potrzebują sami, żeby ich trzymać na wodzy pod bardzo wieloma względami. Widzę to wszystko i porządnie odczuwam, ale zaradzić złemu w obecnym stanie rzeczy, jest prawie niepodobieństwem. Nie, nie »prawie« ale tak »zupełnie« niepodobieństwem.
Przerwę tę jeremiadę, żeby nie zabierać Ojcu czasu i samemu go nie tracić. Lepiej ten czas obrócić na przedstawienie rzeczy całej Najśw. Matce i prosić Ją, niech radzi o swojej biednej czeladzi. Dziej się najświętsza wola Boża; kiedy czekać to czekać. Wiem, że drogi Ojciec nie ma czasu do stracenia, dlatego o list nie śmiem Go prosić, ale swoją drogą, bez naprzykrzania się wcale, niecierpliwie oczekuję choć na kilka słów, bodaj jeżeli nie na list choćby na kartkę. Wszystkich Ojców i Braci pozdrawiam i jak drogiego Ojca Superiora, tak też i wszystkich Jego podkomendnych bardzo a bardzo proszę o modlitwy za nieszczęśliwych trędowatych i ich niegodnego posługacza.