<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Listy z Paryża
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXX

Pisma ulotne (1878-1880)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1906
Druk Piotr Laskauer i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Listy z Paryża.
I.
Mylne wiadomości. Trocadero. Historya Trocadero i pana Davioud. Circus maximus. Gwałt o gmach. Plany urzeczywistnione. Główna budowla. Kolumnady. Styl. Wszyscy zadowoleni. Cel dopięty. Wodospad w pałacu. Marszałek i koronowani goście. Mowa ministra handlu. Rzeczpospolita tryumfuje. Dzienniki monarchiczne. Odpowiedź marszałka. Wystawa. Gmach główny. Pawilony. Wystawa otwarta, ale nieskończona. Uroczystość w Paryżu. Chorągwie i illuminacya. Niezadowolenie monarchistów. Pomyślne wróżby.

Mylne mieliście wiadomości co do Trocadero i co do tego, jakoby marszałek miał otwierać wystawę pod gołem niebem. Wystawa nie jest jeszcze urządzona, ale w chwili otwarcia gmachy były gotowe. W Trocadero wieże tylko, a raczej minarety nie są jeszcze ukończone, zresztą wszystko w porządku. Gmach ten krytykowany nadzwyczaj ostro, a nawet wyśmiewany przez budowniczych i dzienniki, jest pomysłu pana Davioud. Pierwiastkowo miał to być teatr ludowy, mogący pomieścić dziesięć tysięcy ludzi, coś w rodzaju circus maximus. Plany były przedstawione miastu, miasto odesłało je do komisyi specyalistów, komisya specyalistów popatrzyła na nie, pokiwała głowami… i poradziła panu Davioud, aby pomysłami swymi uszczęśliwiał inne narody, albowiem „nemo propheta in patria sua”.
Plan więc na lat kilka powrócił do teki, pan Davioud zaś mimowoli począł odgrywać rolę zapoznanego geniusza. Tymczasem nadeszła wystawa, wszczął się gwałt o gmach; gmachu potrzeba, gmachu niema, planów niema, aż tu przychodzi pan Davioud i mówi: mam wszystko gotowe. Oczywiście, jeśli masz, to dawaj! Pan Davioud dał, resztę robiły znajomości, stosunki, stosuneczki i Trocadero stanęło. Gmach ten składa się z wielkiej budowli środkowej, okrągłej, wyglądającej jak kocioł parowy, i dwóch skrzydeł bocznych w kształcie kolumnad. Całość, zatoczona półkolem, zwraca się wklęsłą stroną łuku ku polu Marsowemu, drugą zaś ku Avenue du Trocadero. Kolumnady są greckie, środkowa budowla od pola Marsowego jest mieszaniną renesansu, rococo, baroco i wszystkie koko, jakie kiedykolwiek istniały, z dodaniem figur greckich, odwróconych ku polu Marsowemu najplastyczniejszemi częściami ciała, w sposób nader pogardliwy. Trochę złoconych słoniów, nosorożców z pozadzieranemi konwulsyjnie trąbami, ogonami i nogami dopełnia całości, dowodzącej, że apokalipsa nie była bez pewnego wpływu na architekturę w ogólności, a umysł pana Davioud w szczególności. Od Avenue Trocadero, czyli ze strony wypukłej, środkowa budowla ma płaski cokół, z którego wznosi się również płaska fasada, jak utrzymują „assyryjska”, ktoby jednak życzył sobie nazwać ją babilońską, nie naraziłby się w żadnym razie na przykre zajście z panem Davioud, który, przeciwnie, miałby wielką przyjemność w tem, że każdy zwolennik każdego stylu zawsze znajdzie w jego budowli coś, co mu przypadnie do smaku. Koło tej fasady stoją dwie przystawy z kopułami okrągłemi, koło tych dwóch jeszcze dwie, ale za to już z kopułami szpiczastemi, nakoniec z dachu wyskakują dwa minarety, na których brak tylko muezinów, którzyby wołali o zmroku, że Allach i pan Davioud są wielcy.
Zresztą „po co sobie kłócić obie!” Wystawa jest powszechna, więc i Trocadero jest powszechne. Mogłoby być dworcem kolei żelaznej, restauracyą, kościołem, składem maszyn, teatrem, lub czem kto chce. Celowi swemu odpowiada, bo ma dach i sufit, zatem gdy deszcz pada, ludziom głowy nie mokną, zatem i marszałek nie potrzebował otwierać wystawy, stojąc pod gołem niebem, zatem marszałkowska jego głowa nie zmokła. Potoki wodne płynęły wprawdzie, ale z pod nóg marszałka. Wytłómaczę wam to zaraz. Od strony pola Marsowego główna środkowa budowla Trocadero opatrzona jest w ogromny balkon, zdobny w draperye z purpurowego aksamitu i gronostajów. Wprost z pod balkonu, wzniesionego na kilkadziesiąt stóp wysoko, rzuca się wodospad, spadający na ogromne schody, po których spływa wdzięcznie do basenu, zajmującego środek dziedzińca przed Trocadero. Wyznać należy, że ta woda, jakby rzeka, wypływająca z pod balkonu, wprost ze ściany pałacu i tworząca wodospad wzdłuż muru, jest pomysłem wysoce sztucznym i pięknym. Wodospad więc ów wypływał z pod nóg marszałka, szumiał, szeleściał i głuszył jego słowa, co, jak utrzymują złe języki, było dla wymowy marszałkowskiej okolicznością nader korzystną. Obok marszałka ubranego w złocisty mundur, wstęgi, gwiazdy, ordery, byli na trybunie zgromadzeni znakomici goście: Franciszek z Assyżu, rodzaj suszonej gruszki arystokratycznej, mały człowieczek z wielkimi rogami, mąż Izabelli hiszpańskiej, dalej książę Walii, następca duński, Henryk holenderski, książę Aosty, książę Leuchtenberski. Tu chciałbym powiedzieć: błyszczały zbroje, powiewały pióra na szyszakach, ale, chcąc być ściśle historycznym, muszę powiedzieć: błyszczały binokle, pachniała pomada, zresztą trębacze trąbili, muzyka grała. Wtedy uroczystość rozpoczął minister handlu obszerną przemową do marszałka, w której oświadczył, że wystawa jest aktem i dowodem odrodzenia się Francyi pod rządem republikańskim; że jest dziełem i zapewnieniem pokoju przez republikę, która miłuje spokój i pracę, mające na celu szczęście i pomyślność ludu. I republikański minister miał słuszność. Rzeczpospolita wychodzi i promieniuje bezpośrednio z narodu, rzeczpospolita jest jego wolnością, jego dobrem, więc nie potrzebuje się wdzięczyć do niego sztucznie, nie potrzebuje schlebiać jego złym instynktom, nie potrzebuje dla podtrzymania popularności rzucać się w wojnę i awantury zagraniczne, nie ma interesów dynastycznych, nie poświęci nigdy interesów kraju dla osoby jakiegoś Lulu czy Frulu, ale z dumą pokazuje światu na wystawie: oto moje dzieło, to dzieło pokoju; te maszyny, te wyroby przemysłu, handlu, te utwory sztuki, to moja i moich dzieci praca. Przeciwnicy moi, co chcieli dać wam? oto zamach stanu, wojnę domową, barykady uliczne, krzyki żołnierskie, huk armat i jęki konających — ja, rzeczpospolita, jako dobra i wielka macierz, wyciągam potężne ręce ponad dziećmi, tulącemi się do mnie, i mówię: błogosławię was, błogosławię tym, którzy pracują, błogosławię pokój czyniących. Minister handlu i z tego względu miał jeszcze racyę, że monarchiści nie przyłożyli ręki do wystawy. Do tej pory dziennikom ich solą ona w oku, felietoniści ich wytężają zeschnięte mózgi na przyczepki i przycinki temu narodowemu dziełu, bo czują, że jest ono nowem utwierdzeniem dla rzeczypospolitej — nowym, może ostatnim ciosem dla warchołów.
Po ministrze handlu, marszałek powstał, aby mu odpowiedzieć. Trzydzieści tysięcy zaproszonych gości, stojących na wirydarzu przed Trocadero, nastawiło uszu i wytrzeszczyło oczy na tego starego żołnierza, który, gdy nie mówi, wygląda wcale szanownie. Jakoż mówił niedługo. Dziękuję panu, panie ministrze, bardzo jestem rad, szczęśliwy, bardzo się cieszę, bardzo i bardzo, a nakoniec w imieniu rzeczypospolitej oświadczam, że wystawa jest otwarta… W tem miejscu dziwnym, a może nieco złośliwym trafem muzyka zagrała aryę: „Rozyno, na Boga zaklinam cię, nie mów nic więcej!” ale i aryę i orkiestrę zagłuszyły okrzyki: „niech żyje Francya! niech żyje rzeczpospolita!” Wśród tych okrzyków marszałek powiewał czas jakiś trójkolorową chorągwią, potem wraz z ukoronowanymi gośćmi zszedł z trybuny i przez wirydarz, następnie przez rozszerzony most Jéna, udał się z Trocadero na pole Marsowe, gdzie się wznosi właściwy gmach wystawy. Wszyscy szli piechotą. Po jednej stronie marszałka szedł książę Walii, po drugiej podrygiwał komiczny Franciszek z Assyżu ze złotą laseczką w ręku i ze złotemi szkiełkami na oczach. Przed frontami oddziałów zagranicznych witali się komisarze zagraniczni, ubrani w narodowe mundury — w oddziale francuskim komisarze francuscy i rozmaite deputacye ciał uczonych. O czwartej marszałek z gośćmi wrócił do domu, gdzie wszyscy zasiedli do obiadu, ale co jedli i czy mieli dobry apetyt, tego już nie wiem, bo, co prawda, nic mnie to nie obchodzi i was nie powinno obchodzić, — a zresztą nie wiem, bo nie mogę skończyć, jak się kończą bajki ludowe: „i ja tam byłem, jadłem, piłem” etc.
Ja tedy zostałem jeszcze na wystawie. Zaraz po skończonej ceremonii otworzono bramy i dla publiki zaproszonej, w mgnieniu więc oka przeszło sto tysięcy osób napełniło galerye. A teraz chcecie wiedzieć, jak wygląda wystawa? Więc tak: naprzód Trocadero, które już opisywałem, a następnie przed Trocadero przepyszny pochyły wirydarz, pełen wodotrysków, klombów, kwiatów, grot, złoconych słoniów, nosorożców i rozmaitych czarodziejstw, — następnie Sekwana, przez którą most Jéna prowadzi na pole Marsowe. Na polu Marsowem wznosi się główny gmach wystawy, zauważcie więc, że nie jest nim Trocadero. Ten główny gmach, zbudowany ze szkła i żelaza, obejmuje przestrzeń tak wielką, jak np. Saski plac. Środkiem idzie ulica szeroka, dzieląca go na dwie połowy, z których lewa pozostawiona jest wystawcom francuskim, prawa zagranicznym. Każdy dział wychodzi na ulicę środkową osobnym frontem, idąc więc nią, widzi się jakby niezmierny szereg pawilonów, stojących tuż obok siebie i połączonych bokami. Pawilony francuskie, po lewej stronie, są w stylu francuskim, a raczej fantastycznym, pawilony zaś cudzoziemskie dla charakterystyki zachowują styl narodowy. Widzicie więc, np. „cottage” angielski, dalej domek szwajcarski, dalej klasyczną budowę włoską, dalej domy japońskie, chińskie, dalej karczmę rosyjską i t. d. Wskutek tego oryentować się bardzo łatwo i dość jest być dwa lub trzy razy na wystawie, żeby wiedzieć, gdzie iść, jak się ruszać i nie gubić się w chaosie. Główna ulica, o której wspomniałem, tak jest szeroka, że na środku jej mieszczą się osobne budynki, obszerne i okazałe, przeznaczone na sztuki piękne. Francya ma osobne pawilony, zagranica także osobne. Budynki są już wykończone. Gdzieniegdzie może jeszcze brak kilku uderzeń młotkiem, ale tego się nawet nie widzi, za to wnętrza tak głównego gmachu, jak i pawilonów, nie są jeszcze ukończone i zapewne nie prędko będą. Anglia tylko, Stany Zjednoczone, Chiny i Japonia posunęły dość znacznie swoje roboty, Rosyi także nie wiele brak. Nadesłane okazy z Królestwa, dobrze poustawiane, dobrze się przedstawiają. Będę wam o nich pisał najobszerniej, ponieważ i mnie i zapewne was najwięcej to obchodzi. Ale pracę tę, jako szczegółową, odkładam do następnych listów. Nie mogłem też jeszcze i widzieć wszystkiego szczegółowo, zwłaszcza że deszcz ciągle pada, skutkiem czego niepodobna chodzić środkową ulicą, na której łatwo odróżniać działy po frontach pawilonów. Chodzi się wewnętrznemi galeryami, od strony których w oddziałach, zwłaszcza że jeszcze nie ukończonych, trudno się połapać. Do rosyjskiego np. przyprowadził mnie pierwszego dnia tylko zapach skór. Ale nie wszędzie można trafiać z pomocą nosa. Wreszcie w wielu galeryach jeszcze wznoszą się całe góry pak i paczek; niektóre posągi poowijane są w papier i t. p. Wszystko to wygląda dość chaotycznie, ale jest niczem w porównaniu do chaosu, jaki panował na całej wystawie jeszcze na dwa dni przed otwarciem. Gdym wtedy patrzył na te góry wapna, piasku, żwiru, pak, desek, rusztowań, na niepokończone dachy i galerye, w głowie nie mogło mi się pomieścić, jakim sposobem gmachy mogą być na 1-go skończone, a wystawa otwartą. Jednak gmachy zostały pokończone, a wystawa otwarta, uroczystość zaś była naprawdę wspaniałą i, jak dla Francyi przynajmniej, wielkiego znaczenia politycznego. Był to, jak wspomniałem, tryumf rzeczypospolitej. To też w dzień ten całe miasto, jak jedna wielka tęcza, zaćmiło się setkami tysięcy chorągwi, wieczorem zaś zapłonęło łuną świateł. Te tłumy różnobarwne, wesołe, szczęśliwe i śpiewające, ów gwar i wrzawa ludzka, kostiumy wszystkich narodów, światła, fajerwerki, sypiące złotemi skrami, race gasnące na wysokościach w powietrzu, ognie bengalskie, korony ogniste na wieżach, wszystko to tworzyło naprawdę tak cudny i uroczy widok, że i opisać go trudno. Spokojna Sekwana odbijała te światła, jak lustro. Tylko małe części miasta, zamieszkane przez bonapartystów lub legitymistów, pozostały ciemne i ciche. Naród weselił się, bo się poczuł odrodzonym i szczęśliwym, ale monarchistom francuskim — co im tam szczęście i odrodzenie się narodu! Przy tych czerwonych światłach, widoki urzędów, korzystnych posad, wysokich miejsc, zamiast się rozjaśniać, bladły, wolały się więc usunąć w ciemność i ciszę. I pozostaną też w ciemności i martwocie. Nawet dzienniki tych partyi czują się jakby zawstydzone. Nie śmieją uderzać już na samą rzeczpospolitą lub na wystawę, korzystają z tego, że ot tłum zaśpiewał gdzieś marsyliankę i z za płota rzucają błotem i piaskiem na własny naród, rozdymając małe, zwykłe i naturalne rzeczy do olbrzymich rozmiarów. Ale są to już ostatnie strzały armii nietylko pobitej, ale zmykającej haniebnie. Mimo jej wrzasków, wystawa stanęła i udała się, ściągnęła sąsiadów, ściągnęła setki tysięcy cudzoziemców, a między nimi nawet i Niemców, którzy sami już poczynają się wstydzić, że figurują w całym Paryżu, we wszystkich kawiarniach i zakładach publicznych, słowem wszędzie, z wyjątkiem w katalogu wystawy.
Miasto nie traci wcale cechy uroczystej, jaką przybrało w dniu otwarcia. Chorągwie tak, jak pierwszego dnia, powiewają na wszystkich bulwarach i ulicach. Cudzoziemców napływa coraz więcej, ale ceny nie podskakują zbyt przerażająco w górę. Jeden pokój urządzony można dostać za cenę 40 franków miesięcznie. Może później będzie gorzej, gdy wystawa już się urządzi. Roboty na niej nie ustają na chwilę. W następnych listach będę wam jej postępy opisywał szczegółowo. List ten jest może nieco spóźniony, ale ponieważ otwarcie nastąpiło w środę, opis wrzucony na pocztę w czwartek i tak nie mógł was dojść przed niedzielą. Gdy się zmienicie na pismo codzienne, wówczas będzie warto się śpieszyć.

Nowiny. 1878 r. № 22.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.