Ludzie elektryczni/Miasto cudów
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ludzie elektryczni |
Podtytuł | Powieść fantastyczna Tom II |
Wydawca | Bibljoteka Książek Błękitnych |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Zakłady Graficzne „Polska Zjednoczona“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kazimierz Halicz, stojąc na wzniesieniu przy wejściu do wieży, kończył swą przemowę...
— Wszystko, co ujrzycie tu, panowie — mówił — zawdzięcza swój ruch, swe życie tej tajemniczej, a niepoznanej dotychczas dostatecznie i niewyzyskanej sile, jaką jest elektryczność. Miasto to służyć ma za dowód jej potęgi i mocy, i dlatego też nazwanem jest Elektropolis — gród elektryczny..
Tu mowę jego przerwały pełne entuzjazmu i zapału okrzyki zebranych:
— Vivat Elektropolis!... Vivat gród elektryczny! Niech żyje Kazimierz Halicz!...
Ukłonem podziękował za owację, i gdy okrzyki umilkły, ciągnął dalej:
— Miasto to jest pierwszą placówką do posuwania się wgłąb Sahary, do zawojowania tych bezpłodnych przestrzeni i zmuszenia ich do służenia człowiekowi... Daj Bóg, ażeby w krótkim czasie powstało ich więcej, by nadmiar ludzi, cierpiących nędzę w starej Europie, znalazł tu teren do pracy i chleb, i dostatek...
Skończył swe przemówienie i, schodząc ze wzniesienia, rzekł:
— A teraz, pozwólcie, panowie, że przedstawię wam wyniki naszej pracy...
I prowadząc ich do otwartych podwojów wieżycy, rzekł:
— Ta wieża, jak panowie widzicie, służy za główny zbiornik elektryczności.... Specjalne przyrządy, przy pomocy długich, strzelających wzwyż, ku niebu, drutów, chwytają ją z chmur, z obłoków, z fal powietrznych, ściągają na ziemię i wiążą w specjalnych akumulatorach. Siła, jaką rozporządzam w tej wieży, zdolnąby była szalonym orkanem zmieść połowę ludzkości z powierzchni ziemi... Lecz nie w celach wojowniczych i zabójczych więzioną jest ona przezemnie, przeciwnie zadaniem jej jest budować, budzić nowe życie... Z niej to rozchodzą się prądy, poruszające wszystkie maszyny licznych zakładów przemysłowych miasta, ona dostarcza siły dla kolei, tramwajów, ona ogrzewa i oświetla wszystkie domy w mieście. Z niej to wysyłam owe prądy powietrzne, wzruszające powierzchnię ziemi i czyniące ją urodzajną... Prądy te poruszają pługi i maszyny, służące do uprawy ziemi, poruszają pompy, zraszające wodą ze studzien systematycznie wszystkie pola... W Elektropolis wszystkie funkcje spełnia elektryczność, ta przepotężna siła. Człowieka zadaniem jest tylko pilnować, by funkcje te swoje wypełniała należycie, regulować je.
Z podziwem patrzyli zebrani na potężne, stojące w głębi olbrzymiej hali wieżowej akumulatory... na będące w ciągłym ruchu maszyny, bez szmeru i hałasu obracające potężne koła...
Kazimierz Halicz podszedł do jednego z akumulatorów, przekręcił guziczek, i w jednej chwili pogasły wszystkie jasno płonące we wnętrzu wieżycy lampy, i mrok je ogarnął...
Wszyscy ze zdumieniem patrzyli na to, gdy naraz błysnęło potężne światło i olbrzymią wstęgą przemknęło od jednej ściany do drugiej...
Za tą błyskawicą ukazała się druga i trzecia...
To Kazimierz Halicz puszczał prądy elektryczne o tak silnem napięciu, że zwykłe iskry zamieniły się w potężne błyskawice.
Z podziwem patrzyli na nie wszyscy zebrani, a już z pewnym lękiem na tego człowieka, który ujarzmił grom i błyskawicę na ziemię sprowadził...
Skończył swe doświadczenia Halicz, i znów światło lamp zabłysnęło we wnętrzu wieży.
— To nie moja zasługa — rzekł, gdy znalazł się wśród gości — te potężne promienie elektryczne wynalazł elektrotechnik amerykański Tesla... Jam je tylko udoskonalił i zastosował praktycznie... Pozwólcie, panowie, dalej, a przedstawię wam zastosowanie elektryczności, i służbę, jaką ona nieść ludzkości może...
I poprowadził gości swoich na nieopodal położone pole. Znajdował się już tam pług o czterech lemieszach, połączony z małym motorkiem.
Podszedł do niego Kazimierz Halicz i, nacisnąwszy guziczek, puścił w ruch.
Pług, jak zaczarowany, posunął się naprzód, krając lemieszami ziemię, odkładając skiby równo i gładko.
Na zakręcie Halicz przesunął strzałkę, umieszczoną na specjalnej tarczy, i pług, powolny jego woli, skręcił w bok i z drugiej strony odwalać skiby zaczął.
Robota cała odbywała się nadzwyczaj szybko i dokładnie.
Na świeżo zorane skiby puścił wnet Czesław Halicz specjalne brony, równie zaopatrzone w motorek elektryczny, i bryły ziemi wnet rozkruszone i wygładzone zostały...
— Zajęcie człowieka — tłumaczył Kazimierz Halicz zebranym, patrzącym z podziwem na odbywającą się w ich oczach próbę — redukuje się przy użyciu mechanicznych przyrządów do uprawy ziemi do dozorowania ich, do pilnowania, by prawidłowo funkcjonował motor. To samo dzieje się z siewem, ze zbiorem i wszystkiemi czynnościami, związanemi z rolnictwem. Użycie pracy fizycznej człowieka oraz siły pociągowej zwierząt dzięki elektryczności zostało zupełnie wykluczone... Niedługim też jest czas, gdy zniknie z powierzchni ziemi koń, jako zwierzę pociągowe i juczne. Funkcje jego spełniać będą motorki elektryczne, zaopatrzone w akumulatory, naładowane siłą, wystarczającą na dłuższy przeciąg czasu...
Tymczasem Czesław Halicz ustawiał na skraju uprawionego już pola mały siewnik i puścił w ruch motorek. Siewnik sam posuwać się zaczął po polu dokładnie, z matematyczną wprost ścisłością rozsiewając ziarna.
Podziw zebranych i zaproszonych na pokaz gości nie mógł jednak iść w porównanie z tym podziwem, jaki okazywali pierwsi przybyli z Europy emigranci, a których pan Erazm na kraj pola przyprowadził.
Stali z literalnie pootwieranemi ustami, patrząc szeroko rozwartemi oczyma na poruszające się same i wykonywujące prace swą maszyny, pracę, nad którą i oni, i konie ich tyle potu wyleli, tyle się namęczyli...
— Olaboga!... — zawołał wreszcie stary chłop, jakby budząc się ze zdumienia — czary, czy co?... maszyny same chodzą po polu, bez koni... To chyba nieczysta pcha je siła... A jak ci orzą równiutko, a jak ci wloką gładziuchno, a jak to sieje... Nie, to nieludzka siła — popycha te maszyny...
— E! — przerwał mu starszy syn, dorodny parobczak — co też tatulo mówią... Nieczysta siła zaraz i nieczysta... A czyż to tatulo nie widzieli, jak u niemca w Smarzenicach na folwarku same pługi orały?...
— Ale tam były wielgachne parowe maszyny, które je pchały, a tu nie ma nic, ale to nic... Same sobie tak spacerują po polu, kiejby gospodarz, co tylko wygląda, rychłoby zabrać się do żniwa...
— Ale za taką maszyną — wtrącił się do rozmowy drugi syn — to ci można chodzić z książką w garści, i czytać, i uczyć się...
— A tak, moi drodzy — odezwał się wreszcie pan Erazm — przy tych maszynach możecie więcej czasu poświęcić pracy umysłowej... Nie wymagają one prawie żadnej pracy fizycznej, a pilnować ich bardzo też nie trzeba, gdyż raz nastawione odpowiednio same jaknajdokładniej swą robotę wykonywują... I nie porusza ich żadna siła nieczysta, tylko maszyna, lecz jest ona niewielka i przyłączana do każdej maszyny oddzielnie...
Objaśnienie to w zupełności wytłumaczyło gromadce emigrantów siłę, poruszającą maszynami i zadowolniło ich w zupełności. To też bez dawnego lęku, lecz z niemniejszem zdumieniem patrzyli na demonstrowane i im, i gościom maszyny do żniwa, młocki, młyny i inne przy rolnictwie używane...
I tak wiódł Kazimierz Halicz gości swoich od jednego dzieła swego do drugiego, pokazując im, co dokonał, pyszniąc się ujarzmieniem potężnej siły.
Z działu rolniczego przeszli do innych działów przemysłowych... Wszędzie działały potężne maszyny, poruszane siłą elektryczną, a rola człowieka ograniczała się tylko do pilnowania, by funkcjonowanie ich prawidłowe było...
— Największem marzeniem moim — tłumaczył zebranym Kazimierz Halicz — było, ażeby pracę rąk ludzkich zastąpić pracą mechaniczną... Wpłynie to znacznie na podniesienie dobrobytu ogólnego, gdyż da ludzkości towar dobry i tani... Obawy, że wskutek zastąpienia pracy ludzkiej maszynami nastąpi głód i nędza, są płonne... Matka ziemia w łonie swem mieści tyle skarbów, tyle bogactw niewyczerpanych, że choćby nawet ludzkość na kuli ziemskiej w dziesięćkroć wzrosła, wystarczy ich na jej wykarmienie. Pomnijmy przytem, że nauka i wiedza z każdym rokiem idą naprzód... Że coraz to nowe dokonywane są wynalazki, dobro ludzkości mające na celu... Część tych wynalazków, drobną tylko ich cząstkę coprawda, zastosowałem w Elektropolisie. Lecz ażeby one korzyść przynieść mogły, muszą się zmienić prawa, rządzące ludźmi... Na zasadzie porozumienia się naszego z rządem rzeczypospolitej Francuskiej, pod której protektoratem Sahara pozostaje, Elektropolis rządzić się będzie własnemi prawami. Dadzą się one zamknąć w paru punktach: przedewszystkiem w Elektropolisie wszyscy są równi i równemi rządzą się prawami, każdy obowiązany jest pracować i nie zaniedbywać się w swej pracy; kto tylko zacznie się lenić, otrzymuje pierwsze ostrzeżenie, po trzech ostrzeżeniach zostaje wykluczony z liczby mieszkańców miasta.
Wszystko stanowi wspólną własność wszystkich, dlatego też ogół o całość wszystkiego dbać winien, lecz zyski, osiągnięte z pracy, stanowią własność poszczególnych jednostek. Z zysków tych jedna część przeznaczoną została na spłatę kapitałów tym, co pieniądze swe w akcjach Elektropolisu ulokowali, druga część idzie do kasy ogólnej na pokrycie różnych wydatków, amortyzację maszyn, kupno nowych i zaprowadzenie coraz to innych udoskonaleń; trzecia część składana jest jako fundusz emerytalny, by starcy z Elektropolisu, niezdolni do pracy, nie potrzebowali cierpieć nędzy, lecz żyli w dalszym ciągu w wygodach i dostatku; czwarta wreszcie część stanowi własność pracownika, i z nią może już robić to, co mu się podoba. Użycie alkoholu i gry hazardowe są stanowczo wygnane z Elektropolisu, i każdy schwytany na gorącym uczynku przekroczenia tego zakazu, surowo karany będzie. Przestrzegać porządku oraz pilnować, by wszystkie zarządzenia ściśle wykonane były, będzie główny zarząd miasta, który z pośród siebie wybiorą mieszkańcy, przyczem wszyscy, mężczyźni i kobiety, gdy tylko mają lata odpowiednie, mają prawo głosu przy wyborach... Oto jest, panowie, krótki zarys praw, jakiemi rządzić się Elektropolis; przyszłość pokaże, czy prawa te są odpowiednie i czy zastosować się dadzą w praktyce...
Huczne oklaski i okrzyki były odpowiedzią na ten w krótkości zarysowany program rządów Elektropolisu...
Najhuczniej i najgłośniej oklaskiwali delegaci akcjonarjuszy Tow. eksploatowania Sahary, gdyż program ten w zupełności zabezpieczał ich gotówkę, ich prawa i przywileje...
Gdy ucichły te wybuchy entuzjazmu, Kazimierz Halicz rzekł:
— Pozwólcie, panowie... Po trudach należy się pewien odpoczynek i posiłek ciału... Proszę was bardzo, oczekuje nas uczta, skromna coprawda, lecz trudno, na taką tylko stać teraz Elektropolis...
I powiódł ich do wspaniałej sali, oświetlonej potokami promieni słonecznych, wpadającemi przez wielkie, o kryształowych szybach okna, na której środku stały wielkie stoły, zastawione kwieciem i potrawami.
Zajęli wszyscy miejsca swoje i wnet po stołach posuwać się poczęły małe wagoniki, zastawione wykwintnemi potrawami... Kierował niemi Czesław Halicz, który miał przed sobą olbrzymią tablicę z mnóstwem guziczków, na których pociśnięciem puszczał w ruch odpowiedni wagonik...
— Czy i potrawy te przepojone są elektrycznością? — zapytał żartem Kazimierza Halicza jeden z gości.
— Nie — odrzekł tenże — lecz mogę zapewnić pana, że wszystkie przyrządzone zostały przy pomocy elektryczności.
— Ależ z pana istny czarodziej! — rzekł inny gość — rządzisz elektrycznością, jakby ona pokorną twą służką była... Zapewne przy jej pomocy dokonasz tego, o czem marzyli starożytni alchemicy, to jest będziesz mógł robić złoto...
— Złoto, nie! — odrzekł skromnie Kazimierz Halicz — ale djamenty potrafię robić.
Na twarzach zebranych odbiło się zdumienie...
Co?... djamenty?... Ten człowiek ma moc robienia djamentów i mówi o tem z takim spokojem, z miną tak obojętną... A toż przy takiej umiejętności można stać się miljonerem, ba! miljarderem nawet...
Podziwem zapłonęły oczy ludzkie i spoczęły na tym, co sztukę tę posiadł i tak lekko ją sobie traktował...
I naraz rozległ się głos z mocnym akcentem cudzoziemskim, tak że aż zwrócił uwagę wszystkich.
— Jeżeli pan umie robić djamenty, to proszę pokazać nam tę sztukę...
Spojrzał i Czesław Halicz wraz z innymi na mówiącego i wydało mu się, że zna tę twarz, że postać ta jest mu znajomą...
Począł szukać w pamięci i wreszcie przypomniał sobie, że widział ją wśród owej tajemniczej karawany, którą dowodził Jussuf.
A Kazimierz Halicz odrzekł spokojnym tonem:
— I owszem, po posiłku, proszę panów do mojej pracowni... Tam im zademonstruję ten nienowy zresztą wynalazek...
Reszta uczty odbyła się w jakiemś gorączkowem podnieceniu i oczekiwaniu...
Miano ujrzeć coś niezwykłego, możność stania się miljonerem w przeciągu krótkiego czasu...
Wygłaszane mowy i toasty przeminęły niepostrzeżenie, każdy prawie pochłonięty był myślą o tem, co ujrzy, jakie znów dziwo ukaże ten czarodziej.
Pospiesznie też powstano od stołu, tłumnie cisnąc się za Kazimierzem Haliczem do jego pracowni. Wielka, widna sala, zastawiona stołami, z rozstawionemi na nich motorkami, przyrządami i maszynami oraz rysunkami różnych maszyn w jednej chwili zapełniła się cała.
Kazimierz Halicz ze spokojem podszedł do jednego ze stołów, wziął jakiś dziwnego kształtu przyrząd, połączył go drutami z maszyną elektryczną, i biorąc do ręki spory kawałek węgla, rzekł do zebranych:
— Jak wam wiadomo zapewne, panowie, djament jest skrystalizowanym węglem... Oto więc macie materjał, z którego w krótkim czasie stanie się djament, blaskiem swym i pięknością nie ustępujący w niczem tym, do których tak wzdychają wszyscy ludzie na świecie...
I rzekłszy to, włożył węgiel do owego przyrządu, zamknął go hermetycznie i puścił prąd elektryczny takiej siły, że aż przyrząd cały rozżarzył się i blask wydawał wielki...
Po paru minutach przerwał działanie prądu i przyrząd ostudzać zaczął. Gdy już ostygł dostatecznie, otworzył go i wyjął z niego djament, błyszczący wspaniale wielkości wróblego jaja...
Oczy zebranych zapłonęły.
Każdy chciał go dostać do ręki, każdy chciał go obejrzeć, dotknąć się chociaż...
Pierwszy pochwycił go ów nieznajomy i oglądać zaczął... Ważył go w ręku, podszedł wreszcie do szyby i wyrysował na niej wielkie D. Djament rysował szkło znakomicie.
Lecz widz nie mógł długo cieszyć się nim, gdyż wnet pochwyciły go inne dłonie.
I tak djament, wędrując z ręki do ręki, obszedł wszystkich w koło, poczem powrócił do Halicza, a ten, doręczając go Leblancowi, rzekł:
— Proszę, zechciej przyjąć go, panie, na pamiątkę wspólnej naszej pracy przy wznoszeniu tego miasta...
Przyjął go Leblanc i, uściskiem ręki dziękując za dar Haliczowi, odrzekł:
— Przyjmuję go, lecz nie dla cenności jego, nie dla wartości, gdyż pracując wraz z tobą, panie, nauczyłem się gardzić tem, a cenić tylko pracę i wartość moralną... Lecz przyjmuję jako pamiątkę, jako dar od człowieka, którego przyjaźnią się szczycę...
Huczne oklaski powitały to przemówienie.
Wychodzić już mieli wszyscy z pracowni, gdy do Halicza, idącego na samym końcu, podszedł ów nieznajomy i rzekł:
— Czy mógłbym prosić pana o parę słów na osobności?
Kazimierz Halicz spojrzał na niego ze zdziwieniem, wreszcie odrzekł:
— Obecnie jestem bardzo zajęty przyjęciem miłych gości... Lecz wieczorem, gdy wszyscy udadzą się na spoczynek, jestem do usług pana...
— Dobrze zatem — rzucił krótko nieznajomy, i pośpieszył naprzód, by połączyć się z towarzystwem, idącem na dalsze zwiedzanie cudów Elektropolisu...
Coraz też na widok czegoś nowego i nadzwyczajnego z piersi gości wydobywał się okrzyk zachwytu i zdumienia.
Wielki również podziw wzbudził widok kolonji Arabów, osiadłych na roli, zajmujących się rolnictwem.
A więc i te wiecznie koczownicze dzieci pustyni potrafił ten czarodziej przekonać o korzyściach życia osiadłego, o dobrobycie, jaki im dać może praca na roli.
— To nasi wierni towarzysze pracy — odrzekł Halicz — strzegli nas podczas całego przebiegu pracy, i teraz, nie chcąc rozstawać się z nami, osiedli przy naszej kolonji, zajmując się, tak jak i wszyscy, pracą na roli...
— A czy kolonja może się bronić w razie nagłego napadu koczowników pustyni?... — zapytał niespodziewanie ów tajemniczy nieznajomy, którego postać wielce intrygowała Czesława.
Uśmiechnął się tylko lekko na to pytanie Kazimierz Halicz i odrzekł:
— Nie radziłbym im próbować tego... Niezależnie od tego, iż wszyscy mieszkańcy Elektropolisu w jednej chwili, jak jeden mąż, stanęliby pod bronią, a każdy z nich władać nią znakomicie potrafi, posiadam jeszcze i inne środki obrony, które potrafią stawić opór najsilniejszym nawet oddziałom nieprzyjacielskim, gdyby komu na myśl przyszło zbrojnie atakować Elektropolis...
— A jakie?... — zapytał spiesznie nieznajomy, i oczy jego błysnęły ciekawością...
Nie podobała się ta nadmierna ciekawość Haliczowi, odrzekł też z lekkim ukłonem:
— Daruje pan, lecz to stanowi tajemnicę, znaną tylko paru bliskim mnie osobom...
Odpowiedź ta nie spodobała się nieznajomemu, który z miną niezadowoloną połączył się z resztą towarzystwa.