[165]Lwy.
W menażeryi lwy były, lwy płowe, ogromne,
Grzywy jak wicher miały, oczy jak pioruny,
Każdy krok był jak postrach jawiącej się łuny,
A od niewoli były napół nieprzytomne.
Godzinami leżące bez ruchu, snadź biegły
W swe olbrzymie pustynie, nad swe wielkie rzeki,
Wspominały swe piaski płomienne od spieki
I widnokrąg błękitu bezmiernie rozległy.
Wspomniały te noce, gdy księżyc czerwony,
Jak krew, świecił na niebie; gdy powietrze parne
Zdało się od błyskawic i gromów ciężarne,
A ich ryki huczały w przestrzeni, jak dzwony.
Wspominały świtania pełne świeżej rosy,
Kiedy po nocnych łowach rzucały się w trawę
Od walk całe dyszące, rozżarte i krwawe,
I zlizywały wolno z łap swe straszne ciosy.
[166]
Co dnia pogromca wchodził do klatki dwa razy
Przy grzmocie bębnów, pisku muzyki i brzęku;
Obręcz z płonącą smołą i bat trzymał w ręku —
Na grzbiet lwów poczynały, jak deszcz, padać razy.
Przez podstawioną obręcz, opalając grzywy,
Bite, szalone z bólu, ogłuszone wrzawą,
Ciskający iskrami taniec swój straszliwy
Przed gawiedzi nikczemną odprawiały ławą...
O lwy!...