[87]Mądrość życiowa (Epist. I 17).
Quamvis, Scaeva satis...
Jakbądź sam sobie umiesz radzić Scaeva,
Tak, że wśród panów żyjesz jak najśmielej,
To niemniej, proszę, niech cię nie rozgniewa,
Że ci przyjaciel kilku rad udzieli,
Acz ta nauka, może nazbyt śmiała,
Jemu samemu wielce by się zdała.
Więc mów: że ślepy uczy cię twej drogi —
Jednak posłuchaj; — gdyż się rzec ośmielę,
Że znajść tu możesz trafnych rzeczy wiele.
Jeśli ci wczesny sen w twem łóżku błogi,
I jeśli spokój dnia całego miły,
A za to, jeśli w słusznym jest ci wstręcie
W ulicy wozów grzmiących wciąż przeklęcie
Turkot, i oddech tamujące pyły,
I gospód licznych zgiełk — to ci jedynie
W cichym zamieszkać życzę Ferentinie.
Bo wierz mi — nie dla samych to bogaczy
Stworzono szczęście — i tak nawet bywa:
Że jest nad drugie istność ta szczęśliwa,
O której nigdy wiedzieć nikt nie raczy.
— Gdybyś, przemądry Aristippie! skromnie
Chciał jarzynkami żyć i kąskiem chleba,
To u magnatów czyżby ci potrzeba
Być pieczeniarzem? — Słowo to nie do mnie —
Na to człeczyna zmyślny ten odpowie:
— Gdyby ów raczej mędrek co mię gani
Znał, jak to smaczno lubią zjeść panowie —
Czyżby mu w korzyść szedł obiadek tani? —
[88]
Kto z nas ma słuszność: ja? czy on? sam powiedz,
Lub raczej słuchaj, jako ten wszystkowiedz
Dobre o sobie rozumienie chowa,
Gdy Kynikowi, co go słowem wzgardy
Chwalebnie karcił, sam wsiadł na kark twardy.
Oto, jak mówią, własne jego słowa:
— Jeśli ja możnym słodkie rzeczy prawię,
To tylko w własnej mojej, nie w ich sprawie —
Wy zaś, gminowi kiedy podchlebiacie,
To z tego jemu zysk, nie wam. Więc bracie:
Który też sobie z nas wspanialej żyje?
Pan mię po pańsku karmi — pańskie cugi
Wożą mię — troska nic mi nie jest znana —
Więc tu zapłata godna swej zasługi.
Ty zaś, co niby nie dbasz o niczyje
Laski, w lichego służbie będąc pana,
Lichej też za to jadasz chleb gawiedzi. —
Aristipp sobie najwygodniej siedzi
Na każdym wozie. Jeśli u sąsiada
Napatrzył lepszy — zaraz się przesiada,
I znów mu dobrze. Filozofja taka,
Czyżby też tego się trzymała, który
Całą swą sławę włożył w płaszcza dziury,
Gdyby mu w zamian przyszło grać dworaka?
Wątpię. Aristipp nic się tem nie zmiesza,
Że purpurowej szaty na swym grzbiecie
Nie ma, jak cała ucztująca rzesza.
Owszem, w najlepsze widzieć go możecie,
Gdy się już właśnie zacząć ma biesiada,
Jak on w najmiększem łożu się rozkłada.
Nie tak to Kynik. Jego płaszcz dziurawy
Weźcie mu, choćby w zamian za szkarłaty,
To prędzej zmarznie cudak ten kudłaty,
[89]
A z wami za nic mieć nie zechce sprawy.
Dajcie mu pokój. W jego szmacie starej
Lepiej nie tykać tego tam niezdary!
Wygrywać bitwy i przy ciżbie mnogiej
W triumfie świetnym wlec spętane wrogi —
Toż niemal z Niebios wziąść gromowe wiano!
Przecież, kto możnych podbić sobie umie,
W niemniejszej z tego godzien mieć się dumie,
Boć nie każdemu być w Korincie dano.
Ktobądź z obawy: iż mu się nie uda,
Nie zrobił czego — zgoda. Drugi za to,
Który się nie bał, zdziałał niemal cuda!
W tem rzecz. Ów pierwszy, myślał gapiowato:
Że może ciężar mdłe mu siły złamie —
Drugi, nie pytał, tylko wziął na ramię,
I niósł, aż mety dosiągł znakomitej.
Lub tylko marnem słowem jest odwaga,
Lub ten, kto dzielnie w ten się sposób wzmaga,
Nadgrodę godzien odnieść i zaszczyty!
Nieraz, kunsztowne w porę przemilczenie
O swojej wielkiej biedzie, nieskończenie
W stosunku z możnym skuteczniejsze bywa,
Niźli nie w porę prośba natarczywa.
Bo ów z kopyta będzie brał zuchwale —
Inny, przyjmując, jeszcze się rumieni...
Uwagi godnych wiele tu odcieni...
Znajdzie się taki, czego mu nie chwalę,
Co rzeknie: — Ziemi liche mam zagony!
Ani ich sprzedać, ni z nich żyć oszczędnie!
A tu, matczysku jeszcze radź strapionej,
Że bez posagu córka w domu więdnie! —
To tak zupełnie, jakby wołał właśnie:
[90]
— Dawaj pieniędzy! wszak dość głośno wrzeszczę? —
Więc zaraz drugi, jeszcze głośniej wrzaśnie:
— I mnie daj także! jam biedniejszy jeszcze! —
Gdyby kruk zdobycz swoją zjadał w ciszy,
Mógłby najlepszą cząstkę wybrać sobie —
Ani zawistnych miałby towarzyszy.
Ani poparcia szukać musiał w dziobie.
Teraz, na tego popatrz krótkowidza.
Z patronem swoim jedzie, dajmy na to,
W Brundisium wdzięcznem bawić, lub w Surrencie.
jak się on kręci! jak to on przebrydza!
— Cóż tu za drogi! Jakże tu przeklęcie
Zimno! Toż deszcz tu pada całe lato! —
A inny jeszcze niedorzeczniej woła:
— Cóż to? tłumoków moich znajść nie mogę!
Któś mi je ukradł! Z czemże ruszę w drogę? —
Czyż nie tak samo skarży się wesoła
Dziewka z ulicy, której wiecznie wzięto
Złotą przepaskę kamieniami spiętą?
Ona tak rzewnie z tej udanej biedy
Wszystkim się żali — że, gdy znowu kiedy
Z prawdziwych przyczyn płacze jak najszczerzej,
To żeby pękła nikt jej nie uwierzy.
Podobnie szalbierz, gdy na śmiech wystawi
Tych, co zostali jego jękiem tknięci,
To gdy naprawdę później nogę skręci,
Któż mu z pomocą skoczy co najżwawiej?
Próżno on błaga: — Ach! przezacny człecze!
Ratuj! nieszczęsnaż moja tu godzina!
To już nie żarty! — Próżno się zaklina.
Na Osirisa. Każdy mu odrzecze:
— Dwa razy bratku sztuki tejże samej
Z nami nie próbuj. Już my ciebie znamy.
|