Gdy najdroższy małżonek schodzi z tego świata,
Żona płacze, rozpacza, chce umrzeć... a potem,
Na wartkich skrzydłach Czasu żałoba ulata
I zapomniany uśmiech zjawia się z powrotem.
Obacz wdowę, co płacze na męża pogrzebie;
Spojrzyj na nią w rok potem: jak wielka różnica!
Tamta stroni od ludzi, duszą błądzi w niebie;
Ta nęci czarem oka i pogodą lica:
Postać niby ta sama, ale inna przecie,
I choć zawsze (jak mówi) jest niepocieszona,
Chętnie jednak pociechę przyjmie na tym świecie.
Prawda — chciałem rzec — bajka, o tem nas przekona.
Pewien małżonek młody, lecz schorzały,
W świat lepszy się wyrywał z objęć pięknej żony.
Tuliła go do piersi białemi ramiony,
Mówiąc z płaczem: «Bez ciebie obrzydł mi świat cały! Cóż mi po życiu, zasnutem żałobą? Zaczekaj, pójdę za tobą!»
Nie mógł czekać; sam odbył ostatnią wędrówkę.
A żona... ha! płakała, mdlała, chciała zginąć!...
Ojciec jej, człek rozsądny, łzom pozwolił płynąć,
Aż w końcu temi słowy jął pocieszać Wdówkę: «Kochane dziecię, żałość twoją dzielę, Lecz zapytać się ośmielę, Na co tyle skarg, łez tyle? Nie wskrzesisz męża jękami rozpaczy; Zostaw więc zmarłych w mogile, A o żywych pomyśl raczej. Znam nawet kogoś... ale nie wymienię; Kocha się w tobie szalenie.
W kąt przed nim sam nieboszczyk! Chłopiec piękny, młody; Jeśli go zechcesz, wyprawimy gody: Nie mówię, teraz, ale za rok przecie Możesz pomyśleć o losu odmianie.
— Ach! jękła córka, klasztor za męża mi stanie;
Nie dla mnie mąż!... nie dla mnie szczęście na tym świecie!... Zamilkł ojciec. Na płaczu zeszedł miesiąc cały; Po miesiącu łzy oschły, i każdego rana Nowa w stroju Wdówki zmiana: To rąbek koronkowy, to kołnierzyk biały, A szata, dzieło umiejętnej ręki, Choć czarna, podnosi wdzięki. Wraca wreszcie rumieniec na wybladłe lica, Śmiechy, i pląsy, i jakieś westchnienia, (Nie za mężem, niestety!) i błogie marzenia, I samotne przechadzki przy świetle księżyca. Ojciec, łatwo odgadnąć, cieszył się z tej zmiany; Ale gdy o zamęźciu nie mówił ni słowa: «Ojczulku drogi, rzecze młoda Wdowa, Gdzież jest ów mąż obiecany?»