Małe niedole pożycia małżeńskiego/15
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pewnego poranka, Adolf umacnia się ostatecznie w tryumfalnym pomyśle, aby zostawić Karolinie zupełną swobodę szukania samej na co ma właściwie ochotę. Oddaje jej rządy domu, mówiąc: „Rób, co ci się podoba“. Zmienia samowładztwo na system konstytucyjny, powołuje odpowiedzialne ministerjum w miejsce absolutnej władzy małżeńskiej. Ten dowód zaufania, przedmiot tajemnych zazdrości, to buława marszałkowska kobiet. Wówczas, kobieta staje się, wedle pospolitego wyrażenia, panią w domu.
Od tej chwili, niczego, nawet wspomnień miodowego miesiąca, nie da się porównać ze szczęściem Adolfa przez kilka dni. Kobieta robi się jak z cukru, zanadto z cukru! Byłaby zdolna sama wymyślić wszystkie pieszczoty, słodkie słówka, dogadzania, łaszenia się i czułości, gdyby wszystkie te konfiturki małżeńskie nie istniały już od czasów Raju. Po miesiącu, Adolf znajduje się w stanie dzieci pod koniec pierwszego tygodnia po nowym roku. Toteż, Karolina poczyna mówić, ale nie w słowach, lecz w uczynkach, gestach: — Nie wiadomo już co robić, aby się przypodobać mężczyźnie!...
Zostawić żonie ster łodzi małżeńskiej, to pomysł niezmiernie prosty, który nie zasługiwałby na nazwę tryumfalnego, jaki przyznaliśmy mu na początku, gdyby pod jego powłoką nie nurtowała myśl zdetronizowania Karoliny. Adolf dał się uwieść tej pokusie, która zawsze pociągała i będzie pociągać ludzi zdanych na pastwę jakiegoś nieszczęścia: chęci przekonania się, dokąd może iść zło! doświadczenia, ile szkody wyrządzić może płomień jeśli mu się zostawi swobodę działania, mając równocześnie świadomość lub złudzenie, że w każdej chwili można go będzie opanować. Ta ciekawość ściga nas od dzieciństwa do grobowej deski. Otóż, po pierwszym przesycie szczęścia małżeńskiego, Adolf, który sam w swoim domu urządził sobie komedję, przechodzi następujące fazy:
Pierwsza epoka. — Wszystko idzie aż za dobrze. Karolina kupuje linjowane kajeciki do zapisywania wydatków, ładniutką szkatułkę na pieniądze, karmi Adolfa wspaniale, szczęśliwa jest z jego uznania, odkrywa mnóstwo rzeczy których w domu brakuje, kładzie całą dumę w tem aby być niezrównaną gospodynią. Adolf, który przygląda się wszystkiemu bacznem okiem cenzora, nie potrafiłby sformułować najmniejszego zarzutu.
Gdy ma się ubierać, znajduje wszystko na swojem miejscu. Nigdy, nawet za czasów najczulszych przyjaciółek, nikt nie otaczał go tak inteligentną troskliwością jak Karolina. Ten feniks mężów zastaje pasek do brzytwy pociągnięty pastą. Świeże szelki w miejsce zużytych. Nie brak najmniejszego guziczka. Bielizna utrzymywana tak starannie, jak bielizna spowiednika dewotki, mającej na sumieniu niejeden grzech śmiertelny. W skarpetkach, ani śladu dziurki. Przy stole, pani zwraca uwagę na wszystkie jego upodobania, nawet kaprysy; radzi się go o wszystko. Adolf utył! Na biurku lśni się atrament w kałamarzu i gąbeczka zawsze mokra. Nie może nigdy powiedzieć, nawet jak Ludwik XIV, że o mało co nie czekał. Wreszcie, ustawicznie i przy każdej sposobności, słyszy że jest najukochańszym mężulkiem. Musi strofować Karolinę, że nie dość myśli o sobie: powinna więcej o sobie pamiętać. Karolina notuje w pamięci tę słodką wymówkę.
Druga epoka. Scena się zmienia; najpierw przy stole. Wszystko jest drogie. Jarzyny wprost bez ceny. Drwa trzeba płacić na wagę złota. Owoce, och! owoce, chyba książęta, bankierzy, magnaci mogą sobie na nie pozwolić. Deser grozi wprost ruiną. Adolf słyszy często, jak Karolina mówi do pani Deschars: „Jak pani to robi?...“ Wówczas, odbywają się w twojej obecności wykłady o sposobie trzymania w ryzach kucharki.
Kucharka, która weszła do domu bez rzeczy, bez bielizny, bez talentu, zjawia się po zasługi w niebieskiej merynosowej sukni, w haftowanym szaliku, perełki w uszach, porządne skórkowe trzewiki, wcale cienkie bawełniane pończochy. Ma dwie walizki pełne rzeczy i książeczkę w kasie oszczędności.
Karolina skarży się wówczas na brak moralności u ludu; żali się na zbytni spryt i zmysł rachunkowy służby. Rzuca, od czasu do czasu, aforyzmy: „Trzeba we wszystkiem przejść szkołę. — Tylko ci, którzy nic nie robią, nie błądzą“. Ugina się pod troskami władzy. „Ach, mężczyźni są szczęśliwi, że nie mają na głowie domu. — Kobiety dźwigają cały ciężar szczegółów, drobiazgów“.
Karolina ma długi. Ale ponieważ nie chce uznać swojej winy, stawia zasadę, że doświadczenie jest rzeczą tak cenną, iż nie można go opłacić zbyt drogo. Adolf śmieje się pod wąsem, przewidując katastrofę, która przywróci mu władzę.
Trzecia epoka. Karolina, przejęta prawdą że nie żyje się aby jeść, lecz jada się aby żyć, raczy Adolfa rozkoszami kuchni godnej pustelnika.
Adolf ma skarpetki dziurawe lub zgrubiałe od naprawek bylejak wykonanych, bo żonie nie starczy dnia na wszystko co ma na głowie. Szelki zczerniałe od zużycia. Bielizna znoszona i podarta. W chwili gdy Adolf spieszy się na miasto w interesie, traci godzinę na ubieranie się, szukając rzeczy i przetrząsając ich mnóstwo nim znajdzie jedną bez zarzutu. Karolina zato ubrana jest bardzo gustownie. Ma ładne kapelusze, aksamitne trzewiczki, pełno mantylek. Weszła na właściwą drogę; prowadzi gospodarstwo w duchu zasady: Miłość bliźniego zaczyna się od siebie. Gdy Adolf żali się na kontrast między jego ogołoceniem a jej świetnością, Karolina odpowiada: — Sam mnie łajałeś, że sobie nic nie sprawiam!
Żarty i przycinki mniej lub więcej cierpkie zaczynają wchodzić w zwyczaj między małżonkami. Pewnego wieczora, Karolina, wśród pieszczot i czułości, przemyca wyznanie dość znacznego deficytu, zupełnie jak ministerjum, które rozpływa się nad opodatkowanymi obywatelami i sławi wielkość kraju, wydając równocześnie projekcik nadzwyczajnych kredytów. Stąd wynika ta głęboka prawda, że system konstytucyjny jest nieskończenie kosztowniejszy niż system monarchiczny. Dla narodu, jak dla małżeństwa, jest to rząd miernoty, przeciętności, kramarstwa itd.
Adolf, oświecony poprzedniemi niedolami, czeka sposobności aby wybuchnąć, Karolina zaś zasypia w złudzeniach bezpieczeństwa.
Jak zaczyna się sprzeczka? czyż kto kiedy wie, jaki prąd elektryczny spowodował lawinę lub rewolucję? rodzi ją wszystko i nic zarazem. W końcu, po pewnym czasie którego długość należy ustalić według bilansu każdego stadła, wymyka się Adolfowi nieszczęsne słówko: Kiedy byłem kawalerem...!
Wspomnienie kawalerstwa jest dla żony tem samem, co „mój biedny nieboszczyk“ dla drugiego męża wdowy. Te dwa ciosy powodują rany, których nic nie zdoła zabliźnić.
Adolf ciągnie swą orację niby generał Bonaparte mówiący do Pięciuset: — Jesteśmy na wulkanie! — W naszym domu niema już rządu — chwila decyzji nadeszła! — Mówisz o szczęściu, Karolino, sama je zniszczyłaś, — wystawiłaś je na szwank swemi wymaganiami, pogwałciłaś kodeks mięszając się do spraw przekraczających twój zakres, — popełniłaś zamach na legalną władzę. — Trzeba zreformować podstawy współżycia.
Karolina nie wydaje krzyków Precz z dyktatorem! jak je wydawało Zgromadzenie Pięciuset: bo nigdy nie krzyczy ten, kto ma pewność pokonania nieprzyjaciela.
— Kiedy byłem kawalerem, nosiłem zawsze świeże trzewiki! codzień miałem czystą serwetę! Restaurator okradał mnie tylko w oznaczonych granicach! Dałem ci moją ukochaną wolność!... Coś z nią zrobiła?
— Czyż tak bardzo jestem winna, Adolfie, że chciałam ci oszczędzić kłopotów, powiada Karolina, stając w pozie pełnej godności. Odbierz więc klucz od kasy!... ale co z tego wyniknie?... wstyd mi doprawdy, będę musiała grać komedję, aby zdobyć najkonieczniejsze potrzeby. Czy do tego dążysz aby spodlić własną żonę, lub rozdzielić nasze pożycie na dwa różne interesy, sprzeczne, wrogie...
I oto mamy, dla trzech czwartych mieszkańców Francji, bardzo ścisłe określenie małżeństwa.
— Bądź spokojny, mój drogi, dodaje Karolina siadając na kanapce w pozie Marjusza na ruinach Kartaginy; niczego już nie żądam od ciebie! nie jestem żebraczką! Wiem co zrobię... ty mnie nie znasz.
— Cóż u licha!... powiada Adolf, więc z wami doprawdy nie można żartować, ani dysputować poważnie? Co zrobisz?...
— To cię nic nie obchodzi!...
— Przepraszam, bardzo mnie obchodzi. Godność moja, honor...
— Och!... pod tym względem, możesz być spokojny... Ze względu na ciebie, bardziej niż dla siebie samej, będę umiała zachować najgłębszą tajemnicę.
— Więc co? powiedz! no, Karolino, Linko, co zrobisz?...
Karolina obrzuca spojrzeniem żmiji Adolfa, który cofa się i zaczyna się przechadzać.
— No, powiedz, co masz zamiar robić? pyta wreszcie po nieskończenie długiej chwili milczenia.
— Pracować!
Po tym szczytnym wykrzykniku, Adolf zabiera się do odwrotu, widząc u żony rozdrażnienie zbyt nabrzmiałe jadem i czując zbliżanie się burzy takiej, jaka nigdy jeszcze nie szalała w komnatach małżeńskich.