Małe niedole pożycia małżeńskiego/16
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Karolino, mamy iść wieczór do państwa Deschars, dziś u nich wielkie przyjęcie, wiesz przecie...
— Dobrze, mój drogi.
— Jakto, tyś jeszcze nie ubrana?... pyta Adolf wychodząc z pokoju wspaniale wystrojony.
Widzi Karolinę odzianą w szaty ubogiej i podeszłej wdowy; czarna mora pod szyję. Parę sztucznych kwiatków podkreśla jeszcze melancholję fryzury, upiętej niezdarnie rękami pokojówki. Do tego, niezupełnie świeże rękawiczki.
— Gotowa jestem, mój drogi...
— To twoja tualeta?...
— Nie mam innej. Nowa suknia kosztowałaby trzysta franków.
— Czemużeś mi nie powiedziała?
— Ja miałabym wyciągać rękę!... po tem co między nami zaszło!...
— Pójdę sam, powiada Adolf, który nie ma ochoty narażać się na upokorzenie w osobie żony.
— Wiem, że ci to dogadza, powiada Karolina zgryźliwie, znać to już po sposobie w jaki się wystroiłeś.
Jedenaście osób siedzi w salonie, wszystkie zaproszone przez Adolfa na obiad; Karolina zachowuje się tak jakgdyby była gościem; czeka spokojnie aż wezwą do stołu.
— Jaśnie panie, mówi pocichu służący do pana domu, kucharka biega jak oszalała.
— Czemu?
— Jaśnie pan nic jej nie powiedział; ma tylko trochę wołowiny, jedno kurczę, sałatę i jakąś jarzynę.
— Karolino, ty nic nie zarządziłaś?...
— Czyż ja mogłam wiedzieć, że ty masz gości?... zresztą czy ja mam prawo rozporządzać się tu czemkolwiek?... Uwolniłeś mnie od wszelkich obowiązków i codzień Bogu za to dziękuję.
Pani de Fischtaminel odwiedza twoją żonę. Zastaje ją pokaszlującą, z przygarbionemi plecami nad jakimś haftem.
— Haftujesz te pantofle dla swego drogiego Adolfa.
Adolf stoi oparty o kominek, prostując talję z miną zadowoloną z siebie.
— Nie, moja droga, to do sklepu, gdzie mi za to płacą; jak zbrodniarze w kaźni, tak i ja, dzięki mej pracy, mogę sobie opłacić drobne słodycze życia.
Adolf robi się pąsowy; miałby ochotę zbić żonę, a pani de Fischtaminel spogląda nań jakby mówiła: „Co to wszystko znaczy?...“
— Kaszlesz bardzo, drogie maleństwo!... mówi pani de Fischtaminel.
— Och! powiada Karolina, cóż mi zależy na życiu....
Karolina siedzi na kozetce z żoną jednego z przyjaciół, na dobrej opinji której zależy ci nadzwyczajnie. Z framugi, w której stoisz w kółku mężczyzn, słyszysz, po samem poruszeniu jej warg, te słowa: Mąż tak kazał!... wyrzeczone tonem młodej Rzymianki wiedzionej do cyrku. Głęboko draśnięty we wszystkich ambicjach, łowisz uchem tę rozmowę bawiąc równocześnie gości i ściągając na siebie pytania: „O czem ty właściwie myślisz?“; gubisz co chwila wątek, ledwie możesz ustać na miejscu trawiony nieustannie mysią: „Co ona jej może o mnie opowiadać?“
Adolf siedzi u państwa Deschars przy obiedzie na dwanaście osób, Karolinę zaś umieszczono koło przystojnego młodego człowieka, który nosi imię Ferdynand i jest kuzynem Adolfa. Między pierwszem a drugiem daniem, toczy się rozmowa o szczęściu w małżeństwie.
— Nic łatwiejszego dla kobiety jak być szczęśliwą, mówi Karolina, odpowiadając młodej osobie która widocznie się skarżyła.
— Zdradź nam swój sekret, moja droga, powiada uprzejmie pani de Fischtaminel.
— Wystarczy poprostu, aby kobieta nie mięszała się do niczego, uważała się w domu za pierwszą służącą, lub za niewolnicę żywioną przez swego pana, aby nie miała żadnej woli, nie czyniła najmniejszej uwagi: wówczas wszystko idzie idealnie.
Słowa te, wypowiedziane z goryczą, głosem nabrzmiałym łzami, przerażają Adolfa, który bystro spogląda na żonę.
— Zapominasz, moja droga, o szczęściu tłómaczenia swego szczęścia, odpowiada z błyskiem oczu godnym tyrana z melodramatu.
Zadowolona że może odegrać rolę mordowanej ofiary, Karolina odwraca głowę, ociera ukradkiem łzę i mówi:
— Szczęścia się nie tłómaczy.
Zdarzenie, jak mówią w Izbie, nie pociąga następstw, jednak Ferdynand spogląda odtąd na kuzynkę jak na anioła poświęcenia.
Rozmowa toczy się o przerażającej ilości gorączek gastrycznych, jakichś nieokreślonych chorób, które w ostatnich czasach zmiotły tyle młodych kobiet.
— Szczęśliwe!... szepce Karolina, kreśląc niejako program swego zgonu.
Teściowa Adolfa odwiedza córkę. Karolina mówi: salon męża, mieszkanie męża, wszystko w domu jest „męża“.
— Cóż to ma znaczyć? co wam się stało, dzieci? pyta teściowa; możnaby myśleć, że coś popsuło się między wami?
— Och, Boże, powiada Adolf, stało się tylko, że Karolina objęła zarząd domu i nie umiała się z tego wywiązać.
— Weszła w długi?
— Tak, proszę mamy.
— Słuchaj, Adolfie, powiada teściowa, korzystając z chwili w której córka zostawiła ją sam na sam z zięciem, czy wolałbyś, aby Linka była zawsze wspaniale ubrana, aby wszystko szło w domu jak z płatka i aby cię to nie kosztowało ani grosza?
Wyobraźcie sobie fizjognomję Adolfa, słuchającego tej deklaracji praw kobiety!
Poprzednia abnegacja Karoliny ustępuje miejsca wspaniałym tualetom. Jest na balu u państwa Deschars: wszyscy winszują jej gustu, komplementują wykwintne materje, koronki, klejnoty.
— Wiesz, moja droga, twój mąż jest bajeczny!... powiada pani Deschars.
Adolf nadyma się i spogląda na Karolinę.
— Mąż! Chwała Bogu, mężowi nic nie potrzebuję zawdzięczać. Wszystko to dostałam od matki.
Adolf obraca się nagle i zaczyna rozmawiać z panią de Fischtaminel.
Po roku absolutnych rządów, pewnego poranka, Karolina pyta łagodnie:
— Mój drogi, ile też wydałeś w ciągu tego roku?...
— Nie wiem, doprawdy.
— Policz.
Adolf poczyna liczyć i znajduje, że wydatki wynoszą o trzecią część więcej niż w najgorszym roku rządów Karoliny.
— A policz jeszcze, że cię nic nie kosztowały moje tualety, mówi Karolina.
Karolina przegrywa melodje Schuberta. Adolf z prawdziwą rozkoszą słucha tej muzyki wykonanej w sposób istotnie artystyczny; wstaje i podchodzi ze słowami pochwały na ustach. Karolina zalewa się nagle łzami.
— Co ci jest?...
— Nic; jestem dziś jakaś rozstrojona.
— Nie wiedziałem, że masz tak słabe nerwy.
— Och, Adolfie, ty nic nie chcesz widzieć... Patrz tylko: pierścionki zsuwają mi się z palców, ty mnie już nie kochasz, jestem ci ciężarem...
Zalewa się łzami, nie chce nic słuchać i wybucha płaczem przy każdem słowie Adolfa.
— Czy chcesz na nowo objąć prowadzenie domu?
— A! wykrzykuje, zrywając się na równe nogi i stając w dramatycznej pozie. — Teraz, kiedy już masz dosyć swoich doświadczeń!... Dziękuję. Czyż mnie o pieniądze chodzi? Szczególny sposób, aby ukoić zranione serce... Nie, zostaw mnie...
— Dobrze! jak chcesz, moja droga.
To Jak chcesz! jest pierwszym zwiastunem obojętności małżeńskiej. Karolina spostrzega przepaść, na której brzeg sama zaszła dobrowolnie.