Małe niedole pożycia małżeńskiego/16

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Ofiara i tyran
Począwszy od 18 Brumaire, pokonana Karolina chwyta się piekielnego systemu, który sprawia że nieustannie musisz opłakiwać swoje zwycięstwo. Staje się opozycją!... Jeszcze jeden taki tryumf, a Adolf dostałby się przed sąd przysięgłych, oskarżony o uduszenie żony w poduszkach jak Otello. Karolina nadaje swojej twarzy wyraz męczeński i okazuje wprost morderczą uległość. Co chwilę, sztyletuje Adolfa słowami: „Jak chcesz, mój drogi!“ pełnemi przerażającej słodyczy. Żaden poeta nie mógłby walczyć o pierwszeństwo z Karoliną, która tworzy elegję po elegji: elegję w słowach, w czynach, w uśmiechu, elegję niemą, elegję ruchów, elegję gestów. Oto parę przykładów, w których wszystkie małżeństwa odnajdą swoje wspomnienia.
Po śniadaniu

— Karolino, mamy iść wieczór do państwa Deschars, dziś u nich wielkie przyjęcie, wiesz przecie...
— Dobrze, mój drogi.

Po obiedzie

— Jakto, tyś jeszcze nie ubrana?... pyta Adolf wychodząc z pokoju wspaniale wystrojony.
Widzi Karolinę odzianą w szaty ubogiej i podeszłej wdowy; czarna mora pod szyję. Parę sztucznych kwiatków podkreśla jeszcze melancholję fryzury, upiętej niezdarnie rękami pokojówki. Do tego, niezupełnie świeże rękawiczki.
— Gotowa jestem, mój drogi...
— To twoja tualeta?...
— Nie mam innej. Nowa suknia kosztowałaby trzysta franków.
— Czemużeś mi nie powiedziała?
— Ja miałabym wyciągać rękę!... po tem co między nami zaszło!...
— Pójdę sam, powiada Adolf, który nie ma ochoty narażać się na upokorzenie w osobie żony.
— Wiem, że ci to dogadza, powiada Karolina zgryźliwie, znać to już po sposobie w jaki się wystroiłeś.

Jedenaście osób siedzi w salonie, wszystkie zaproszone przez Adolfa na obiad; Karolina zachowuje się tak jakgdyby była gościem; czeka spokojnie aż wezwą do stołu.
— Jaśnie panie, mówi pocichu służący do pana domu, kucharka biega jak oszalała.
— Czemu?
— Jaśnie pan nic jej nie powiedział; ma tylko trochę wołowiny, jedno kurczę, sałatę i jakąś jarzynę.
— Karolino, ty nic nie zarządziłaś?...
— Czyż ja mogłam wiedzieć, że ty masz gości?... zresztą czy ja mam prawo rozporządzać się tu czemkolwiek?... Uwolniłeś mnie od wszelkich obowiązków i codzień Bogu za to dziękuję.

Pani de Fischtaminel odwiedza twoją żonę. Zastaje ją pokaszlującą, z przygarbionemi plecami nad jakimś haftem.
— Haftujesz te pantofle dla swego drogiego Adolfa.
Adolf stoi oparty o kominek, prostując talję z miną zadowoloną z siebie.
— Nie, moja droga, to do sklepu, gdzie mi za to płacą; jak zbrodniarze w kaźni, tak i ja, dzięki mej pracy, mogę sobie opłacić drobne słodycze życia.
Adolf robi się pąsowy; miałby ochotę zbić żonę, a pani de Fischtaminel spogląda nań jakby mówiła: „Co to wszystko znaczy?...“
— Kaszlesz bardzo, drogie maleństwo!... mówi pani de Fischtaminel.
— Och! powiada Karolina, cóż mi zależy na życiu....

Karolina siedzi na kozetce z żoną jednego z przyjaciół, na dobrej opinji której zależy ci nadzwyczajnie. Z framugi, w której stoisz w kółku mężczyzn, słyszysz, po samem poruszeniu jej warg, te słowa: Mąż tak kazał!... wyrzeczone tonem młodej Rzymianki wiedzionej do cyrku. Głęboko draśnięty we wszystkich ambicjach, łowisz uchem tę rozmowę bawiąc równocześnie gości i ściągając na siebie pytania: „O czem ty właściwie myślisz?“; gubisz co chwila wątek, ledwie możesz ustać na miejscu trawiony nieustannie mysią: „Co ona jej może o mnie opowiadać?“

Adolf siedzi u państwa Deschars przy obiedzie na dwanaście osób, Karolinę zaś umieszczono koło przystojnego młodego człowieka, który nosi imię Ferdynand i jest kuzynem Adolfa. Między pierwszem a drugiem daniem, toczy się rozmowa o szczęściu w małżeństwie.
— Nic łatwiejszego dla kobiety jak być szczęśliwą, mówi Karolina, odpowiadając młodej osobie która widocznie się skarżyła.
— Zdradź nam swój sekret, moja droga, powiada uprzejmie pani de Fischtaminel.
— Wystarczy poprostu, aby kobieta nie mięszała się do niczego, uważała się w domu za pierwszą służącą, lub za niewolnicę żywioną przez swego pana, aby nie miała żadnej woli, nie czyniła najmniejszej uwagi: wówczas wszystko idzie idealnie.
Słowa te, wypowiedziane z goryczą, głosem nabrzmiałym łzami, przerażają Adolfa, który bystro spogląda na żonę.
— Zapominasz, moja droga, o szczęściu tłómaczenia swego szczęścia, odpowiada z błyskiem oczu godnym tyrana z melodramatu.
Zadowolona że może odegrać rolę mordowanej ofiary, Karolina odwraca głowę, ociera ukradkiem łzę i mówi:
— Szczęścia się nie tłómaczy.
Zdarzenie, jak mówią w Izbie, nie pociąga następstw, jednak Ferdynand spogląda odtąd na kuzynkę jak na anioła poświęcenia.

Rozmowa toczy się o przerażającej ilości gorączek gastrycznych, jakichś nieokreślonych chorób, które w ostatnich czasach zmiotły tyle młodych kobiet.
— Szczęśliwe!... szepce Karolina, kreśląc niejako program swego zgonu.

Teściowa Adolfa odwiedza córkę. Karolina mówi: salon męża, mieszkanie męża, wszystko w domu jest „męża“.
— Cóż to ma znaczyć? co wam się stało, dzieci? pyta teściowa; możnaby myśleć, że coś popsuło się między wami?
— Och, Boże, powiada Adolf, stało się tylko, że Karolina objęła zarząd domu i nie umiała się z tego wywiązać.
— Weszła w długi?
— Tak, proszę mamy.
— Słuchaj, Adolfie, powiada teściowa, korzystając z chwili w której córka zostawiła ją sam na sam z zięciem, czy wolałbyś, aby Linka była zawsze wspaniale ubrana, aby wszystko szło w domu jak z płatka i aby cię to nie kosztowało ani grosza?
Wyobraźcie sobie fizjognomję Adolfa, słuchającego tej deklaracji praw kobiety!
Poprzednia abnegacja Karoliny ustępuje miejsca wspaniałym tualetom. Jest na balu u państwa Deschars: wszyscy winszują jej gustu, komplementują wykwintne materje, koronki, klejnoty.
— Wiesz, moja droga, twój mąż jest bajeczny!... powiada pani Deschars.
Adolf nadyma się i spogląda na Karolinę.
— Mąż! Chwała Bogu, mężowi nic nie potrzebuję zawdzięczać. Wszystko to dostałam od matki.
Adolf obraca się nagle i zaczyna rozmawiać z panią de Fischtaminel.

Po roku absolutnych rządów, pewnego poranka, Karolina pyta łagodnie:
— Mój drogi, ile też wydałeś w ciągu tego roku?...
— Nie wiem, doprawdy.
— Policz.
Adolf poczyna liczyć i znajduje, że wydatki wynoszą o trzecią część więcej niż w najgorszym roku rządów Karoliny.
— A policz jeszcze, że cię nic nie kosztowały moje tualety, mówi Karolina.

Karolina przegrywa melodje Schuberta. Adolf z prawdziwą rozkoszą słucha tej muzyki wykonanej w sposób istotnie artystyczny; wstaje i podchodzi ze słowami pochwały na ustach. Karolina zalewa się nagle łzami.
— Co ci jest?...
— Nic; jestem dziś jakaś rozstrojona.
— Nie wiedziałem, że masz tak słabe nerwy.
— Och, Adolfie, ty nic nie chcesz widzieć... Patrz tylko: pierścionki zsuwają mi się z palców, ty mnie już nie kochasz, jestem ci ciężarem...
Zalewa się łzami, nie chce nic słuchać i wybucha płaczem przy każdem słowie Adolfa.
— Czy chcesz na nowo objąć prowadzenie domu?
— A! wykrzykuje, zrywając się na równe nogi i stając w dramatycznej pozie. — Teraz, kiedy już masz dosyć swoich doświadczeń!... Dziękuję. Czyż mnie o pieniądze chodzi? Szczególny sposób, aby ukoić zranione serce... Nie, zostaw mnie...
— Dobrze! jak chcesz, moja droga.
To Jak chcesz! jest pierwszym zwiastunem obojętności małżeńskiej. Karolina spostrzega przepaść, na której brzeg sama zaszła dobrowolnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.