Małe niedole pożycia małżeńskiego/17
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Życie każdego człowieka ma swój rok 1814. Po świetnych chwilach zwycięstw, po zdobyczach, po dniach w których wszystkie przeszkody zmieniały się w tryumfy, w których najmniejsze potknięcie obracało się na dobre, nadchodzi moment, w którym najszczęśliwsze plany rodzą jedynie głupstwo, w którym odwaga prowadzi do zguby, gdzie nawet własne fortyfikacje stają się przyczyną rozbicia. Miłość małżeńska, która, zdaniem autorów, jest specjalną odmianą miłości, bardziej niż wszystkie inne rzeczy ziemskie posiada swój złowrogi rok 1814. Djabeł lubi maczać łapy w sprawach biednych opuszczonych kobiet, Karolina zaś jest w tem właśnie położeniu.
Karolina doszła do tego, że marzy o środkach odzyskania męża. Spędza w domu długie samotne godziny, podczas których wyobraźnia jej pracuje. Chodzi, wstaje, krąży, nieraz staje zamyślona przy oknie, patrząc na ulicę roztargnionym wzrokiem, z twarzą przylepioną do szyby, samotna niby na pustyni w swojem mieszkaniu pełnem wygód i zbytku.
W Paryżu, o ile się nie ma własnego pałacu z ogrodem, wszystkie egzystencje splatają się z sobą. Na każdem piętrze, rodzina spotyka się z drugą rodziną w domu naprzeciwko. Każdy chętnie zapuszcza wzrok do sąsiada. Istnieje niejako serwitut wzajemnej obserwacji, prawo kontroli, któremu nikt się nie umknie. Pewnego dnia, rano, wstajesz nieco wcześniej, właśnie gdy służąca sąsiadów sprząta mieszkanie, zostawiając otwarte okna i wietrząc dywany: wówczas odkrywasz całe mnóstwo drobnych szczegółów — i naodwrót. Toteż, po pewnym czasie, poznajesz nawyki młodej, starej, ładnej, zalotnej lub cnotliwej kobiety mieszkającej naprzeciwko, zarówno jak kaprysy eleganta, dziwactwa starego kawalera, kształt mebli, maść kota na drugiem lub trzeciem piętrze.
Wszystko tu jest wskazówką i tematem domysłów. Na czwartem piętrze, zaskoczona gryzetka spostrzega się, zawsze zapóźno, jak Zuzanna, że stała się łupem oczarowanej lornetki starego urzędnika o 1800 fr. pensji, który w ten sposób doznaje gratis zakazanych wzruszeń. Naodwrót, piękny aplikant, w młodzieńczej krasie dziewiętnastu wiosen, ukazuje się oczom dewotki w szczupłym kostjumie golącego się mężczyzny. Obserwacja nie ustaje ani na chwilę, podczas gdy ostrożność miewa momenty zapomnienia. Firanki nie zawsze zasuwają się dość wcześnie. O szarej godzinie, zbliża się do okna młoda kobieta aby nawlec igłę, mąż zaś z przeciwka podziwia tę główkę z obrazu Rafaela, zaiste godną jego: jego, gwardzisty narodowego, tak imponującego w pełnym rynsztunku. Przejdź przez plac św. Jerzego, a schwycisz po drodze sekrety trzech ładnych kobiet, jeśli umiesz patrzeć i masz trochę sprytu. Och, gdzież jest owa „świętość życia prywatnego“? Paryż jest miastem, które wystawia się w każdej chwili prawie nago: miastem-kurtyzaną, miastem bez wstydu. Aby czyjaś egzystencja mogła się okryć wstydliwą zasłoną, na to trzeba 100.000 fr. rocznie. Cnoty są w tem mieście droższe niż występki.
Karolina, której wzrok ślizga się niekiedy między dyskretnemi muślinami, mającemi strzec tajemnic jej domowego wnętrza przed oknami pięciu pięter domu z przeciwka, musiała zauważyć młode małżeństwo nurzające się w rozkoszach miodowego miesiąca, które niedawno wprowadziło się na pierwsze piętro tuż naprzeciw jej okien. Zatapia się w arcy-drażniącej obserwacji. Okiennice zamykają się wcześnie, otwierają późno. Któregoś dnia, Karolina, wstawszy o ósmej rano, zawsze przypadkiem, spostrzega pokojówkę przyrządzającą kąpiel lub ranną tualetę, jakiś rozkoszny szlafroczek. Karolina wzdycha. Zaczyna wystawać na czatach jak strzelec: od czasu do czasu spostrzega młodą kobietę z twarzą promienną szczęściem. Wreszcie, po długiem szpiegowaniu tego zachwycającego małżeństwa, widzi czasem pana i panią, jak otwierają okno, jak, lekko przyciśnięci do siebie, oparci o balkon, rozkoszują się powietrzem. Pewnego wieczora, kiedy zapomniano przymknąć okiennice, Karolina dochodzi do rozstroju nerwów studjując na firankach cienie tych dwojga dzieciaków jak zaplatają się z sobą i mocują, rysując swemi gestami fantastyczne obrazy mniej lub więcej zrozumiałe. Często, młoda kobieta siedzi melancholijna i rozmarzona, oczekując męża. Nadsłuchuje tupotu konia, turkotu powoziku na rogu, zrywa się z kanapy; z ruchów łatwo odgadnąć, że wykrzykuje: „To on...“
— Jak oni się kochają! myśli Karolina.
Rozdrażnienie nerwowe rodzi w głowie Karoliny nader pomysłowy plan: zamyśla posłużyć się tem szczęściem małżeńskiem jako środkiem pobudzenia Adolfa. Jest to pomysł dość śliski, myśl godna starca, który próbuje uwieść małą dziewczynkę przy pomocy podejrzanych rycin lub pieprznych anegdotek; ale intencja Karoliny uświęca wszystko!
— Adolfie, powiada wreszcie, mamy naprzeciwko zachwycającą osóbkę, przemiłą brunetkę...
— Owszem, odpowiada Adolf, znam. To przyjaciółka pani de Fischtaminel; pani Foullepointe, żona ajenta giełdowego; bardzo sympatyczny człowiek, poczciwiec zakochany w żonie do szaleństwa. O, patrz!... jego gabinet, biuro i kasa są od podwórza, od frontu zaś są pokoje pani. Nie znam w istocie szczęśliwszego małżeństwa. Foullepointe opowiada o swojem szczęściu wszędzie, nawet na giełdzie: zanudza wszystkich poprostu.
— Doskonale; zrób mi więc tę przyjemność i zapoznaj nas! Daję słowo, szalenie byłabym ciekawa przekonać się, jakich sposobów używa ta kobieta, aby podtrzymać miłość męża. Długo żyją z sobą?
— Zupełnie jak my, pięć lat...
— Adolfie, mój złoty, koniecznie musisz nas zapoznać; umieram z ochoty. Muszę się z nią zaprzyjaźnić. Powiedz, czy jestem dużo brzydsza od pani Foullepointe?
— Daję słowo, gdybym spotkał was obie na reducie, i gdybyś nie była moją żoną, namyślałbym się...
— Miluchny dziś jesteś. Nie zapomnij ich zaprosić na obiad na najbliższą sobotę.
— Dziś jeszcze to załatwię. Jego często spotykam na giełdzie.
— Nareszcie! myśli Karolina, ta kobieta powie mi z pewnością, jakich używa środków...
Karolina wraca na swój punkt obserwacji. Około trzeciej, spogląda poprzez doniczki kwiatów, które tworzą prawdziwy gaik przed oknem i wykrzykuje: „Istne dwie turkawki“.
Karolina zaprasza na ową sobotę państwa Deschars, godnego pana de Fischtaminel i inne najprzykładniejsze małżeństwa. Cały dom w ruchu; Karolina zarządziła najwykwintniejszy obiad, dobyła najświetniejszą zastawę; chce godnie uczcić ten wzór kobiet.
— Zobaczysz, moja droga, mówi do pani Deschars gdy panie zasiadły w krąg w milczeniu, poznasz najmilsze małżeństwo pod słońcem: młody człowiek doprawdy niesłychanego wdzięku, a obejście... głowa w rodzaju lorda Byrona... prawdziwy Don Juan, ale wierny! zakochany w żonie do szaleństwa! Żona wprost urocza, i znalazła jakieś tajemnice aby miłość przedłużyć w nieskonczoność; to też może ten przykład i mnie przyniesie nawrót szczęścia; Adolf, patrząc na nich, zawstydzi się swego postępowania, i...
Służący oznajmia: — Państwo Foullepointe.
Pani Foullepointe, ładna brunetka, prawdziwa Paryżanka, szczupła i gibka, z błyszczącem okiem przyćmionem długiemi rzęsami, ubrana ze smakiem, siada na kanapie. Karolina wita otyłego mężczyznę o szpakowatych i dość skąpych włosach, który towarzyszy tej paryskiej Andaluzyjce: twarz i brzuch Sylena, jowialny i lubieżny uśmiech na dobrodusznych wargach, słowem, obraz prawdziwego filozofa! Karolina spogląda ze zdziwieniem.
— Pan Foullepointe, moja droga, mówi Adolf, prezentując tę godną osobistość lat około pięćdziesięciu.
— Jestem zachwycona, powiada Karolina do pani Foullepointe najuprzejmiej w świecie, że pani była łaskawa przybyć w towarzystwie teścia (ogólne poruszenie); ale mam nadzieję, że będziemy mieli szczęście ujrzeć i męża...
— Jakto!...
Wszyscy słuchają i patrzą ze zdziwieniem. Adolf czuje że wszystkie oczy wlepione są w niego; osłupiał; chciałby, zapomocą jakiej zapadni, skryć Karolinę pod podłogą, jak w teatrze.
— Pan Foullepointe, mój mąż, przedstawia pani Foullepointe.
Karolina robi się czerwona jak burak, pojmując jakiego bąka strzeliła, Adolf zaś piorunuje ją spojrzeniem o sile trzydziestu płomieni gazowych.
— Wszak mówiłaś, że jest młody, blondyn... mówi pocichu pani Deschars.
Pani Foullepointe, kobieta orjentująca się w sytuacji, przygląda się swobodnie firankom.
Przyjaźń kobieca zdołała zepsuć więcej kobiet, niż miłość męska.