Małe niedole pożycia małżeńskiego/21

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
Cierpienia naiwne

— Tak, droga, spotkasz się w stanie małżeńskim z rzeczami, o których ci się nawet nie śniło, ale zdarzą się i inne, o których ci się tembardziej nie śniło. Naprzykład...
Autor (czy wolno dodać „utalentowany“?), który castigat ridendo mores i który podjął zadanie opisu małych niedoli pożycia małżeńskiego, nie potrzebuje zwracać uwagi, że tutaj, przez ostrożność, ustąpił głosu światowej kobiecie i że nie przyjmuje odpowiedzialności za jej redakcję, co nie przeszkadza mu żywić równocześnie najszczerszego uwielbienia dla zachwycającej osoby, której zawdzięcza poznanie tej małej niedoli.
— I tak, naprzykład... powiada...
Bądź co bądź, autor czuje potrzebę objaśnić, że osobą tą nie jest ani pani Foullepointe, ani pani de Fischtaminel, ani pani Deschars.
Pani Deschars jest zbyt surowa i uważająca, pani Foullepointe jest zbyt samowładną panią w swoim domu i wie o tem; czegóż ona zresztą nie wie? jest miła, bywa w świecie, garnie się do tego co najlepsze; świat wybacza jej ostry dowcip, tak jak za Ludwika XIV przebaczano pani de Cornuel jej powiedzenia. Świat wybacza jej wiele rzeczy: istnieją kobiety, które są rozpieszczonemi dziećmi opinji.
Co do pani de Fischtaminel (która zresztą wchodzi tu w grę, jak zaraz się przekonamy), jest ona niezdolna upominać się o swoje prawa; zdobywa je w czynach, unikając słów.
Pozwalamy każdemu przypuszczać, że osobą zabierającą głos w tej chwili jest Karolina, nie owa głupiutka Karolina z pierwszych lat małżeństwa, lecz Karolina, która doszła pełnego rozkwitu kobiety trzydziestoletniej.
— Tak naprzykład, będziesz miała, jeśli Bóg pozwoli, dzieci...
— Droga pani, przerwałem, nie mieszajmy Boga do tej sprawy, chyba że to ma być aluzja...
— Jest pan impertynent, rzekła, nie przerywa się kobiecie...
— Kiedy troszczy się o przyszłe dzieci, wiem; ale nie trzeba, proszę pani, nadużywać nieświadomości młodych osób. Tu obecna panienka wyjdzie za mąż, i gdyby miała w tem rachować na interwencję Stwórcy, popełniłaby ciężką omyłkę. Nie powinniśmy zwodzić młodzieży. Młoda osoba przekroczyła już wiek, w którym mówi się, że braciszka przyniosły bociany.
— Chce mnie pan doprowadzić do mówienia głupstw, odparła uśmiechając się i pokazując najpiękniejsze ząbki pod słońcem; nie czuję się na siłach aby walczyć z panem, i proszę, niech mi pan pozwoli rozmawiać dalej z Józią. Józiu, co mówiłam?
— Że, jeśli wyjdę za mąż, będę miała dzieci, odparła młoda osoba.
— Więc dobrze! nie chcę ci rzeczy malować zbyt czarno, ale jest bardzo prawdopodobne, że każde dziecko będzie cię kosztowało jeden ząb. Ja, przy każdem dziecku straciłam jeden ząb.
— Na szczęście, wtrąciłem, u pani ta niedola była więcej niż drobna, była zupełnie niedostrzegalna (stracone zęby były z boku). Ale niech pani zauważy, panno Józefino, że ta mała niedola nie ma jednostajnego charakteru. Stopień niedoli zależy od stanu zęba. Jeśli u pani dziecko stanie się powodem utraty zęba spróchniałego, zyska pani jedno dziecko więcej i jeden zepsuty ząb mniej. Nie mięszajmy okoliczności szczęśliwych z prawdziwemi niedolami. A, gdyby pani miała stracić jeden ze swoich frontowych ślicznych ząbków... A i tak znam kobiety, które oddałyby bodaj najwspanialszy, za ładnego tłuściutkiego chłopca.
— Więc dobrze! wtrąciła Karolina z ożywieniem, choćbym miała nawet zniszczyć twoje złudzenia, biedne dziecko, opiszę ci jedną małą niedolę, och, nie tak małą! O, to straszne! Nie przekroczę przytem tematu gałganków, w którym chciałby pan nas zamknąć...
Zaprotestowałem gestem.
— Byłam od dwóch lat mężatką, ciągnęła, i kochałam męża; wyleczyłam się z wad, zmieniłam postępowanie, na swoje i jego szczęście; mogę się pochlubić, że byliśmy jednem z najlepszych małżeństw w Paryżu. Słowem, moja droga, kochałam tego potwora, nie widziałam nic poza nim. Nieraz mąż mówił mi: „Słuchaj, mała, młode kobiety nie mają pojęcia o ubieraniu się; matka robiła z ciebie kopciuszka: miała swoje powody. Jeśli chcesz mi wierzyć, zapatruj się na panią de Fischtaminel, ona ma dobry gust“. Ja, głupiutkie stworzenie, przyjmowałam wszystko w najlepszej wierze. Pewnego dnia, wracając z balu, powiada: „Widziałaś, jak była ubrana pani de Fischtaminel? — Widziałam, wcale ładnie“. W duchu zaś powiadam sobie: „Ciągle mi mówi o pani de Fischtaminel, muszę się ubrać zupełnie tak jak ona“. Zapamiętałam dobrze materję, fason, słowem najmniejsze szczegóły. I oto, uszczęśliwiona, biegam, uganiam, przewracam wszystko do góry nogami, aby wydobyć taki sam materjał. Sprowadzam tę samą krawcową. — „Wszak u pani ubiera się pani de Fischtaminel? powiadam. — Tak, proszę pani. — Dobrze, i ja chcę być pani klientką, lecz pod jednym warunkiem: widzi pani, znalazłam materję i chcę aby pani zrobiła dla mnie suknię zupełnie podobną jak ma ona“. Wyznaję, że zrazu nie zauważyłam przebiegłego uśmiechu krawcowej; wytłumaczyłam go sobie dopiero później. — „Zupełnie podobną, powtórzyłam, tak aby się można pomylić“.
— Och! rzekła, przerywając na chwilę i spoglądając na mnie, to wy uczycie nas, byśmy się stały jak pająki w sieci, śledzące wszystko nieznacznie, wy nas uczycie szukać w każdej rzeczy ukrytego sensu, studjować słowa, ruchy, spojrzenia. Mówicie: „Kobiety są bardzo przebiegłe!“ Powiedzcież raczej: „Mężczyźni są bardzo obłudni!“
— Ile musiałam włożyć starań, zabiegów, podstępów, aby się stać wreszcie sobowtórem pani de Fischtaminel!... Trudno, to są nasze bitwy, moja mała, dodała wciąż zwracając się do panny Józefiny. Nie mogłam nigdzie dostać haftowanego szalika: istne cudo! wykryłam wreszcie, że robiono go na zamówienie. Kosztował bagatelkę! sto pięćdziesiąt franków. Wyhaftowano go z polecenia pewnego pana, który ofiarował ten drobiazg pani de Fischtaminel. Całe moje oszczędności poszły na to. My, Paryżanki, jesteśmy bardzo krótko trzymane na punkcie tualet. Niema mężczyzny ze stoma tysiącami dochodu, którego sam wist kosztuje przez jedną zimę koło dziesięciu tysięcy, żeby nie uważał żony za bardzo rozrzutną i nie obawiał się jej gałganków! — „Moje oszczędności, mniejsza!“ powiadam sobie. Miałam w tem, ot, ambicyjkę kochającej kobiety: nie chciałam Adolfowi mówić o tej tualecie, chciałam mu zrobić niespodziankę, biedne cielątko! O, jak wy nam wydzieracie naszą świętą naiwność!
To również było do mnie; do mnie, który nic nie wydarłem tej damie, ani zęba, ani nic z owych możebnych i niemożebnych do nazwania rzeczy które można wydrzeć kobiecie.
— A! muszę ci powiedzieć, moja droga, że on mnie nieraz prowadził do pani de Fischtaminel, gdzie nawet bywaliśmy dość często na obiedzie. Nieraz słyszałam, jak ta kobieta mówiła: „Ależ pańska żona jest bardzo milusia!“ Przybierała protekcyjny tonik, który musiałam znosić; mąż stawiał mi nieraz jako niedościgły przykład inteligencję tej kobiety i jej pozycję w świecie. Słowem, ten fenix kobiecy był moim wzorem, studjowałam ją, robiłam wysiłki aby przestać być sobą... Och! ale to jest poemat, który tylko my kobiety możemy zrozumieć. Wreszcie, nadchodzi dzień tryumfu. Doprawdy, serce skakało mi z radości, byłam jak dziecko! Byłam taka, jaką się jest, mając lat dwadzieścia dwa. Mąż miał wstąpić po mnie, aby mnie zabrać na przechadzkę do Tuilleryj; wchodzi, patrzę nań rozpromieniona, nie spostrzega nic. Doprawdy mogę wyznać dzisiaj, był to straszliwy cios... Nie, nie będę o tem mówiła, ten pan wyśmiałby się ze mnie.
Znowu zaprotestowałem gestem.
— Było to dla mnie, mówiła dalej (kobieta nie oprze się nigdy pokusie powiedzenia wszystkiego), to samo, co patrzeć jak się w gruzy rozpada pałac wróżki. Najmniejszego zdziwienia! Wsiadamy do powozu. Adolf widzi, żem smutna, pyta co mi jest. Odpowiadam tak, jak odpowiadamy kiedy mamy serce ściśnięte przez te małe niedole: „Nic“. On, najspokojniej, bierze lornetkę i przygląda się przechodniom: bo przed przechadzką w Tuillerjach, mieliśmy się trochę przejechać po polach Elizejskich. Nakoniec tracę cierpliwość, ogarnia mnie jakaś gorączka: ledwie znaleźliśmy się w domu, mówię ze sztucznym uśmiechem: „Jakto, nic nie mówisz na moją tualetę? — A, prawda, masz suknię prawie taką samą jak pani de Fischtaminel“. Odwraca się na pięcie i wychodzi. Nazajutrz, możecie sobie wyobrazić, dąsałam się. Właśnie kończyliśmy śniadanie w moim pokoju, kiedy, nigdy tego nie zapomnę, wchodzi modniarka, która przybyła po pieniądze za szalik. Płacę, ona kłania się mężowi tak, jakgdyby go znała. Biegnę za nią pod pozorem potwierdzenia rachunku i mówię: — „Przyznaj się, taniej policzyłaś panu chusteczkę pani de Fischtaminel. — Przysięgam pani, tak samo, pan się wcale nie targował“. Wracam i zastaję męża ogłupiałego jak...
Przerwała na chwilę i ciągnęła dalej: — Jak młynarz, którego zrobili biskupem. — Pojmuję, mój drogi, rzekłam, że będę zawsze dla ciebie tylko prawie taka sama jak pani de Fischtaminel.
— Rozumiem, mówisz z powodu tego szalika! Więc tak, prawda, ofiarowałem go jej na imieniny. Cóż chcesz? dawniej byliśmy z sobą bardzo blisko... — „A, dawniej byliście z sobą jeszcze bliżej niż dziś?“ Nie odpowiadając na to, powiada: — „Ale to czysto duchowe“. Wziął kapelusz, wyszedł i zostawił mnie samą po tej pięknej deklaracji praw mężczyzny. Nie jadł w domu obiadu i wrócił bardzo późno. Przysięgam wam, siedziałam cały dzień przy kominku, płacząc jak Magdalena. Pozwalam się panu wyśmiewać, rzekła spoglądając na mnie, ale ja płakałam nad memi złudzeniami, z żalu że mogłam być tak naiwna. Przypomniałam sobie uśmiech krawcowej. Och, ten uśmiech przywiódł mi na pamięć uśmiechy wielu kobiet, które śmiały się widząc mnie w roli małej dziewczynki przy pani de Fischtaminel; płakałam z całego serca. Dotąd, mogłam wierzyć w wiele rzeczy, które już nie istniały u mego męża, ale w które młode kobiety chcą wierzyć tak wytrwale. Ileż wielkich niedoli w tej jednej małej! Jacy wy jesteście gruboskórni! Niema na świecie kobiety, któraby nie posuwała delikatności aż do haftowania zasłony z najładniejszych kłamstw, aby nią pokryć swoją przeszłość, gdy wy... Ale też się zemściłam!
— Łaskawa pani, wtrąciłem, może to będzie za wiele dla wykształcenia panny Józefiny.
— To prawda, odparła, koniec opowiem panu kiedyindziej.
— Tak więc, panno Józefino, jak pani widzi, kobieta mniema iż kupuje szal, a znajdzie na szyi małą niedolę, podczas gdy, przyjmując go w podarunku...
— Ubiera się w dużą, rzekła zamężna kobieta. Skończmy na tem....
Morał jest, że trzeba nosić swój szalik, nie zastanawiając się zbytnio nad jego znaczeniem. Już dawni prorocy nazywali ten świat doliną łez. Otóż, w owym czasie, narody wschodnie posiadały, za pozwoleniem legalnych władz, oprócz żon, ładne niewolnice! Jak nazwiemy tę dolinę Sekwany, pomiędzy Calvaire a Charenton, gdzie prawo zezwala tylko na jedną prawowitą małżonkę?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.