Małe niedole pożycia małżeńskiego/24
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kobieta może być: — albo wstydliwa, — albo próżna, albo poprostu dumna. — Każda zatem może być narażona na następującą małą niedolę.
Niektórzy mężowie tak są uszczęśliwieni faktem iż posiadają kobietę na własność (przypadek, który mógł się im zdarzyć jedynie w drodze legalnej), że obawiają się jakby omyłki u publiczności i skwapliwie starają się nacechować swą małżonkę, jak handlarze cechują pnie do spławienia, lub hodowcy barany. Wobec całego świata obdarzają, na sposób rzymski (columbella), żony przydomkami z królestwa zwierząt i nazywają je: „moja kaczusiu, — moja koteczko, — moje bydlątko“, lub, przechodząc do królestwa roślin: „moja figo (tylko w Prowancji), — moja śliweczko (tylko w Alzacji), — moje jabłuszko“.
Nigdy zaś: — „mój kwiateczku!“ Zauważcie ten odcień!
Lub, co groźniejsze! „babulo, — mateczko, — dziewucho, — moja stara“ (gdy kobieta jest bardzo młoda).
Zdarzyło się nam słyszeć jednego z mężów Stanu, słynnego z brzydoty, jak mówił do żony: moja maciorko!...
— Wolałabym, mówiła nieszczęśliwa do sąsiadki, żeby mnie spoliczkował.
— Biedna mała, istotnie jest bardzo nieszczęśliwa, rzekła owa sąsiadka spoglądając na mnie, gdy maciorka odeszła; gdy jest w towarzystwie z mężem, stoi jak na rozżarzonych węglach, formalnie ucieka przed nim. Jednego wieczora, wziął ją za kark, mówiąc: — „No chodź już, chodź, mój tłumoku!“
Powiadają, że przyczyną głośnego procesu o zgładzenie męża arszenikiem były owe nieustanne poufałości, jakiemi zamordowywał w towarzystwie żonę. Wciąż klepał po plecach nieszczęśliwą kobietę zdobytą ostrzem kodeksu, aplikował jej znienacka hałaśliwe całusy, poniewierał ją publicznemi czułościami, z rubaszną chełpliwością, do jakiej zdolni są tylko owi dzicy ludzie gnieżdżący się we Francji po zapadłych wsiach, ludzie których obyczaje są jeszcze mało znane, mimo wysiłków powieściopisarzy-naturalistów.
Podobno te upokorzenia, zrozumiane przez ludzkich przysięgłych, zyskały oskarżonej okoliczności łagodzące.
Sędziowie powiedzieli sobie:
— Mścić się śmiercią za te przestępstwa małżeńskie, to trochę za mocno, jednak wiele można wybaczyć kobiecie tak udręczonej.
Żałujemy nieskończenie, w interesie kultury, że te pojęcia nie przeniknęły do ogółu. Oby Bóg dozwolił, aby ta nasza książka miała olbrzymie powodzenie! Kobiety zyskałyby to, iż traktowanoby je tak jak się należy, t. j. jak królowe.
Miłość w tem góruje nad małżeństwem, że jest dumna ze swoich poufałości: bywają kobiety, które czyhają na nie, wywołują je, i biada mężczyźnie gdy nie pozwoli sobie na nie w danej chwili!
Ileż namiętności w jednem ty, które się wymknie mimowoli....
Słyszałem (było to na prowincji), męża, który nazywał żonę „moja baryła...“ Ona była uszczęśliwiona, nie widziała w tem nic śmiesznego, nazywała go w zamian — mój szparażku!... Toteż, ta szczęśliwa para nie wiedziała nic o istnieniu małych niedoli małżeńskich.
Aby dwoje ludzi mogło znaleźć szczęście, musi to być albo człowiek genjalny ożeniony z kobietą kochającą i rozumną, albo musi się dobrać (przypadek rzadszy niżby ktoś przypuszczał) para ludzi jednako i bezgranicznie głupich.
Historja, aż nazbyt głośna, leczenie arszenikiem zranionej ambicji, dowodzi, że, ściśle biorąc, nie istnieją dla kobiety w małżeństwie małe niedole.
Kobieta żyje uczuciem, gdy mężczyzna czynem.
Otóż, uczucie może w każdej chwili zrobić z małej niedoli albo dużą katastrofę, albo złamane życie, albo wieczyste nieszczęście.
Gdy Karolina zaczyna, w nieświadomości życia i świata, zadawać mężowi drobne utrapienia swą głupotą (patrz rozdział p. t. ODKRYCIA), Adolf znajduje, jak wszyscy mężczyźni, pociechę w swoich funkcjach społecznych: działa, rusza się, ma stosunki z ludźmi, prowadzi interesa. Ale dla Karoliny, w jakiejbądź rzeczy, chodzi zawsze o jedno: kochać albo nie kochać, być albo nie być kochaną.
Niedyskrecje zależne są od charakteru, czasu i okoliczności. Dwa przykłady wystarczą.
Oto pierwszy. Mąż, o którym mowa, jest z natury brzydki i niechlujny; źle zbudowany, odpychający. Bywają ludzie, często nawet ludzie bogaci, którzy posiadają wrodzony talent brudzenia nowego ubrania w ciągu dwudziestu czterech godzin. Są nieporządni wprost już z urodzenia. Otóż, dla kobiety, jest tak poniżające być czemś więcej niż oficjalną małżonką Adolfów tego rodzaju, że Karolina wymówiła sobie już oddawna nowoczesne tykanie i wszystko co może wskazywać żonę w służbie czynnej. Świat przyzwyczaił się od kilku lat do tej formy i sądził, że pan i pani żyją w zupełnej separacji, tem więcej, iż zauważono na horyzoncie niejakiego Ferdynanda II-go.
Pewnego wieczora, wobec dziesięciu osób, pan mówi: „Wczoraj usnęliśmy bardzo późno“. Na pozór nic — w istocie wszystko. Cała rewolucja domowa.
Pan de Lustrac, ów Adonis wieczny-tułacz, pobiegł czemprędzej do pani de Fischtaminel, aby tam opowiedzieć ową scenkę najdowcipniej jak umiał, naco pani de Fischtaminel rzekła tonikiem Celimeny:
— Biedna kobieta! w jakąż ostateczność popadła!
— Ba, ujrzymy rozwiązanie zagadki za ośm miesięcy, wtrąciła starsza dama, której została jedna już tylko przyjemność, obmowa.
Nie będę opisywał zawstydzenia Karoliny, możecie je sobie sami wyobrazić.
Drugi przykład. Oceńcie straszliwą sytuację wykwintnej i delikatnej kobiety, która szczebiotała sobie przyjemnie w kółku kilkunastu osób u siebie na wsi, pod Paryżem, gdy wtem służący podchodzi i mówi jej do ucha: — Jaśnie pan przyjechał, proszę pani.
— Dobrze, Benedykcie.
Goście słyszeli turkot. Wiadomo było, że gospodarz bawił w Paryżu od poniedziałku, rzecz zaś działa się w sobotę po południu.
— Jaśnie pan ma coś pilnego do jaśnie pani, dodaje Benedykt.
Jakkolwiek djalog toczył się półgłosem, goście zrozumieli go łatwo, tem więcej, że gospodyni przeszła od koloru róży do czerwoności maków polnych. Skinęła głową prowadząc dalej rozmowę, i po chwili, znalazła sposób opuszczenia towarzystwa pod pozorem dowiedzenia się czy mężowi udało się przeprowadzić jakąś ważną sprawę; jednak widoczne było, że ten brak względów Adolfa na gości sprawił jej dotkliwą przykrość.
W kwiecie młodości, kobiety chcą być traktowane jak bóstwa, przepadają za ideałem: nie znoszą myśli, aby miały być tem, czem natura je uczyniła.
Bywają mężowie, którzy, wróciwszy z pola, czynią jeszcze gorzej: witają się z towarzystwem, biorą żonę w pół, zaczynają się z nią przechadzać pod pozorem poufnej rozmowy, znikają w zaroślach, przepadają i odnajdują się po dobrej półgodzinie.
Te rzeczy, przyznaję chętnie, stanowią prawdziwe małe niedole dla młodych kobiet, ale dla pań po czterdziestce, niedyskrecje te są tak miłe, że pochlebiają nawet najsurowszym. Albowiem:
Na schyłku młodości, kobiety chcą być traktowane jak zwykłe śmiertelniczki, lubią rzeczy pozytywne: nie znoszą myśli, aby mogły już nie być tem czem natura je uczyniła.
Wstydliwość jest to cnota względna: istnieje wstydliwość lat dwudziestu, trzydziestu i wreszcie wstydliwość lat czterdziestu pięciu.
Toteż, pewnej kobiecie, która spytała autora ile lat jej daje, ten odpowiedział: — Pani jest w wieku niedyskrecji.
Ta zachwycająca młoda osoba, licząca lat trzydzieści dziewięć, afiszowała mocno któregoś Ferdynanda, gdy córka jej starała się troskliwie ukrywać swego Ferdynanda I-go.