Małe niedole pożycia małżeńskiego/25

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
Brutalne przebudzenia

Pierwszy rodzaj. — Karolina ubóstwia Adolfa; — podoba się jej — wydaje się jej imponujący, szczególniej w mundurze gwardzisty narodowego; — drży z upojenia, gdy szyldwach prezentuje mu broń; — wydaje się jej zbudowany jak posąg, — podziwia jego inteligencję, — wszystko co zrobi, jest dobre i mądre, — nikt nie ma więcej smaku od Adolfa; — słowem, szaleje za swoim Adolfem.
To stary mit o opasce miłości, która, co dziesięć lat, idzie do prania i którą obyczaje haftują w nowy deseń, lecz która, od czasów Grecji, jest zawsze ta sama.
Karolina jest na balu i rozmawia z przyjaciółką. Pewien pan, znany z gładkich form, którego z czasem pozna bliżej lecz którego widzi po raz pierwszy, pan Foullepointe, zbliża się, aby wymienić kilka słów z przyjaciółką Karoliny. Według zwyczajów światowych, Karolina przysłuchuje się rozmowie nie biorąc w niej udziału.
— Proszę pani łaskawej, pyta pan Foullepointe, niech mi pani powie, kto jest ten zabawny jegomość, o ten... Właśnie zaczął rozmowę o sądach przysięgłych w obecności pana X., którego uwolnienie narobiło świeżo takiego hałasu; wogóle co chwila grzęźnie niby wół w bagnie brnąc poprzez najdrażliwsze sytuacje każdego. Pani Y. wybuchnęła płaczem, ponieważ opowiadał przy niej o śmierci małego dziecka, gdy ona właśnie straciła swoje przed dwoma miesiącami.
— Któryż to?
— Ten ciężki jegomość, ubrany jak kelner, wyczesany jak fryzjer... o ten, niech pani patrzy, który próbuje robić słodkie oczy do pani de Fischtaminel...
— Cicho, na miłość boską, mówi szeptem przerażona przyjaciółka, to mąż tej młodej osóbki koło mnie!
— A, to pani mąż? powiada pan Foullepointe, jestem nim zachwycony, jest przemiły, dowcipny, inteligentny, koniecznie pragnąłbym go poznać.
I pan Foullepointe wykonuje odwrót, zostawiając Karolinę z duszą zatrutą podejrzeniem, czy w istocie jej mąż jest tak doskonały jak ona sobie wyobraża.
Drugi rodzaj. — Karolina, podrażniona rozgłosem pani Schinner, której przypisują niezwykły talent pisania listów i którą mienią nową panią de Sevigné; sławą pani de Fischtaminel, która popełniła małą książeczkę o wychowaniu młodych osób, skopjowawszy w niej Fenelona z wyjątkiem stylu; — Karolina pracuje od pół roku nad nowelą, która przyprawiającym o mdłości morałem i nienaturalnym językiem przewyższa samego Berquina.
Po różnych intrygach, jakie kobiety umieją motać gdy wchodzi w grę ich ambicja, intrygach których konsekwencja i wyrafinowanie pozwoliłyby mniemać, że one posiadają trzecią płeć w głowie, nowela ta, p. t. Pierwiosnki, ukazuje się w trzech feljetonach dużego dziennika. Podpis: Samuel Krux.
Gdy Adolf, po śniadaniu, bierze do ręki dziennik, Karolinie serce uderza jak młotem; czerwienieje, blednie, odwraca oczy, spogląda na sufit. Z chwilą gdy wzrok Adolfa dochodzi do feljetonu, nie może dłużej zapanować: wstaje, znika, wraca wreszcie, niewiedzieć skąd czerpie nadnaturalną odwagę:
— Jest dziś feljeton? pyta tonem który sili się na obojętność i który zakłóciłby spokój męża, gdyby ten potrafił być jeszcze zazdrosny.
— Tak, jakiegoś początkującego: Samuel Krux. Och, z pewnością pseudonim; nowela odznacza się płaskością, która doprowadziłaby do rozpaczy pluskwy, gdyby umiały czytać... a pospolite... a niedorzeczne!... Nie, to już...
Karolina oddycha. — Co?... pyta.
— To niepojęte, odpowiada Adolf. Chodoreille musiał wziąć jakie pięćset albo sześćset franków, żeby to wydrukować... albo jest to elaborat jakiejś sawantki z wielkiego świata, która przyrzekła pani Chodoreille przyjmować ją u siebie, albo też produkt kobiety, którą interesuje się sam redaktor... podobną niedorzeczność tylko tak można sobie wytłumaczyć... Wystaw sobie, Karolino, chodzi o kwiatek, zerwany podczas sentymentalnej przechadzki, który pan w rodzaju Wertera przysiągł zachować na zawsze, oprawił w ramki, którego zażądano od niego w jedenaście lat potem... (z pewnością ze trzy razy zmienił mieszkanie przez ten czas, nieszczęśliwy!). Temat, który byłby może zdumiewał świeżością za czasów Sterna lub Gessnera. Niema wątpliwości że to kobieta; pierwszy pomysł literacki kobiety polega zawsze na tem, aby się na kimś zemścić...
Adolf może się pastwić nad Pierwiosnkiem dowoli. Karolina ma szum w uszach, jest w sytuacji człowieka, który rzucił się z mostu do Sekwany i szuka drogi dziesięć stóp pod wodą.
Inny rodzaj. — Karolina zdołała, w paroksyzmie zazdrości, odszukać skrytkę Adolfa, który, strzegąc się przed żoną i wiedząc że otwiera listy, że przewraca w szufladach, chciał ocalić przed drapieżnemi palcami policji małżeńskiej swą korespondencję z Hektorem.
Hektor jestto przyjaciel z lat szkolnych, żonaty gdzieś na prowincji.
Adolf podnosi serwetkę na biurku, serwetkę którą wyhaftowała Karolina, na tle z niebieskiego, czarnego lub czerwonego aksamitu (kolor jest tu, jak zobaczycie, rzeczą zupełnie obojętną) i wsuwa listy do pani de Fischtaminel, lub do swego kolegi Hektora między blat stołu a serwetkę.
Grubość papieru jest rzeczą nieznaczną, aksamit jestto materja puszysta, dyskretna... Otóż, wszystkie te ostrożności nie zdały się na nic. Na djabła męskiego, jest djabeł żeński! piekło ma ich dosyć, wszelkich płci i rodzajów. Karolina ma za sobą Mefistofelesa, demona który z każdego stołu umie wykrzesać płomień, który ironicznym palcem wskazuje schowki na klucz, tajemnice tajemnic!
Karolina wyczuła grubość papieru między stołem a aksamitem: wpadła na list do Hektora, zamiast wpaść na list do pani Fischtaminel, bawiącej obecnie na wodach w Plombières, i czyta co następuje:

Drogi Hektorze!

„Żal mi cię szczerze, ale rozsądnie czynisz zwierzając mi się z kłopotów, w które zresztą wszedłeś dobrowolnie. Nie umiałeś dostrzec różnicy między Paryżanką a mieszkanką prowincji. Na prowincji, mój drogi, jesteś bezustannie sam na sam z żoną: wobec nudy która wam następuje na pięty, rzucacie się, na łeb na szyję, w szczęście małżeńskie. To wielki błąd: szczęście to przepaść, z której niema już powrotu w małżeństwie, skoro się raz dotknęło dna.
„Zaraz zobaczysz czemu: ze względu na twoją żonę postaram się przedstawić to w drodze najkrótszej, zapomocą przenośni.
„Przypominam sobie podróż, jaką odbywałem niegdyś z Paryża do Ville-Parisis na dwukołowym wózeczku: odległość — siedm mil, wózek ciężki, koń kulawy, woźnica dwunastoletnie dziecko. Siedziałem w tej biedce obok starego żołnierza. Nie znam nic zabawniejszego, niż owym małym świderkiem zwanym znakiem zapytania i przy pomocy uważnej i zachwyconej miny, wypuścić z każdego całą sumę wiedzy, anegdot, wiadomości, które posiada w brzuchu; każdy ma swoją porcję, zarówno chłop jak bankier, kapral jak marszałek Francji.
„Przekonałem się, jak bardzo te beczułki pełne dowcipu i inteligencji chętne są do opróżnienia zawartości wówczas gdy się trzęsą w dyliżansie lub wózku, słowem, w jakimkolwiek ekwipażu ciągnionym przez konie: gdyż nikt nie rozmawia w wagonie kolei żelaznej.
„Sądząc po szybkości wyjazdu z Paryża, mieliśmy przed sobą około siedmiu godzin drogi; rozgadałem przeto kaprala, aby się rozerwać. Nie umiał czytać ani pisać; wszystko zatem co mówił, miało gwarancję bezpośredniości. Czy uwierzysz! droga wydała mi się krótka; kapral odbył wszystkie kampanje, opowiedział mi niesłychane fakta, które nigdy nie zwróciły uwagi historyków.
„Och, drogi Hektorze, o ileż praktyka wyższa jest od teorji! Wśród innych szczegółów, na jedno z moich pytań, tyczących owej biednej piechoty, której dzielność polega więcej na maszerowaniu niż na biciu się, powiedział mi następującą rzecz, którą oczyszczam na twój użytek z całego gadulstwa.
— Panie, kiedy przyprowadzano paniczów paryskich do naszego 45 pułku, który Napoleon nazywał djabelskim (mówię o pierwszych czasach Cesarza, kiedy to piechota miała nogi ze stali, no, i trza było takich!) miałem sposób, aby rozpoznać tych którzy zostaną w 45-tym... Ci szli bez pośpiechu, robili swoich sześć mil na dzień, ani mniej ani więcej, i przybywali na etap, gotowi jutro rozpocząć na nowo. Czupurni, którzy robili po dziesięć mil, którzy chcieli pędem biec po zwycięstwo, zostawali w pół drogi w szpitalu.
„Przypomnij sobie żale pani de Sevigné, gdy wypłacała swemu zięciowi, panu de Grignan, sto tysięcy talarów, aby go zachęcić do zaślubienia jednej z najpiękniejszych kobiet we Francji. „Trudno, powiedziała sobie, zato będzie miał żonę codzień, póki będzie żyła. Stanowczo, sto tysięcy talarów, to nie za wiele“. W istocie, czyż tu nie przyjdzie zadrżeć nawet najodważniejszemu?
„Drogi kolego! Szczęście w małżeństwie polega, jak szczęście ludów, na nieświadomości. Jest to stan pełen warunków negatywnych.
„Jeżeli ja jestem szczęśliwy z moją Linką, to dzięki najściślejszemu strzeżeniu tej zbawiennej zasady, na którą taki nacisk kładzie Fizjologją małżeństwa. Postanowiłem sobie prowadzić żonę przez tę drogę znaczoną śladami w śniegu, aż do szczęśliwego dnia, w którym niewierność stanie się dla niej bardzo trudna.
„W położeniu, do jakiego ty się doprowadziłeś (a przypomina ono Dupreza, który, zacząwszy występy w Paryżu, silił się śpiewać pełną piersią, zamiast naśladować Nourrita, który dawał głosu tylko tyle, ile było trzeba aby oczarować publiczność), najlepszym środkiem ratunku jest, jak sądzę...“
Na tem list się urywa; Karolina odkłada go, postanawiając w duchu kazać drogo opłacić Adolfowi jego wierność niegodziwym zasadom Fizjologji małżeństwa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.