Małe niedole pożycia małżeńskiego/27

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.
Stracone zachody miłości

Postawcie się w położeniu biednej kobiety, wątpliwej urody, — która okrągłości posagu zawdzięcza długo oczekiwanego męża, zadaje sobie nieskończenie wiele trudu i wyrzuca dużo pieniędzy, aby wyglądać najlepiej i ubierać się według najświeższej mody, — czyni możliwe wysiłki, aby suto a oszczędnie prowadzić dom dość ciężki, — która, z cnoty, a może i z konieczności, kocha tylko męża, — nie ma innej troski, jak tylko szczęście owego cennego męża, — która łączy dlań, aby wszystko wyrazić, uczucie macierzyńskie z poczuciem swoich obowiązków. Ta podkreślona peryfraza zastępuje słowo miłość w języku dewotek.
Pojmujecie sytuację? Otóż ten nazbyt ukochany mąż powiedział raz przypadkiem, wracając z obiadu u przyjaciela, pana de Fischtaminel, że lubi grzybki po włosku.
Jeśli obserwowaliście choć trochę naturę kobiecą w tem co w niej jest dobre, piękne, wielkie, wiecie że niema dla kochającej kobiety większej uciechy, jak przyglądać się ukochanemu mężczyźnie gdy zajada ze smakiem ulubione potrawy. Zjawisko to łączy się z zasadą, na której wspiera się u kobiety istota przywiązania: być źródłem wszystkich rozkoszy ukochanego, dużych i małych. Miłość umie we wszystko tchnąć życie, miłość zaś małżeńska ma w szczególności prawo zstępować do najcodzienniejszych drobiazgów.
Karolina ma zajęcia na parę dni, zanim zdobędzie wiadomość, w jaki sposób Włosi przyrządzają grzybki. Wynajduje starego księdza z Korsyki, który ją poucza, że u Biffiego przy ul. Richelieu nie tylko dowie się jak się przyrządza grzyby po włosku, lecz nawet znajdzie prawdziwe grzybki medjolańskie. Pobożna Karolina dziękuje księdzu Serpolini i postanawia odwdzięczyć się pięknym brewjarzem.
Kucharz idzie do Biffiego, wraca, i pokazuje pani hrabinie grzyby rozłożyste jak uszy stangreta.
— Doskonale! a czy wytłumaczył wam, jak się przyrządza?
— Już my się na tem rozumiemy! odpowiada kucharz.
Z reguły, każdy kucharz rozumie wszystko co się tyczy kuchni, z wyjątkiem tego w jaki sposób można kucharza podejrzewać o kradzież.
Wieczorem, przy drugiem daniu, wszystkie nerwy Karoliny drżą z rozkoszy, gdy widzi jak służący wnosi małą rynienkę...
Czekała poprostu tego obiadu z takiem upragnieniem, z jakiem oczekiwała męża.
Ale pomiędzy oczekiwaniem niepewnem, a oczekiwaniem pewnej przyjemności, istnieje, dla dusz wybranych (a wszyscy fizjologowie zaliczają do dusz wybranych kobietę która ubóstwia męża), różnica taka, jak między piękną nocą a pięknym dniem.
Podają najdroższemu Adolfowi tygielek, zanurza z roztargnieniem łyżkę, i, nie widząc niezwykłego wzruszenia Karoliny, nabiera na talerz kilka owych plasterków, tłustych, pulchniutkich, których turyści, przybywający do Medjolanu, długo nie umieją rozpoznać i biorą je za jakieś mięczaki.
— I cóż, Adolfie?
— Co, moja droga?
— Nie poznajesz...?
— Czego?
— Grzybków po włosku.
— To, grzybki? ja myślałem... A prawda, daję słowo, to grzyby...
— Po włosku!
— To? to są stare grzyby z konserw, przyrządzone à la milanaise... nie znoszę ich.
— A jakież ty lubisz?
— No! fungi trifolati.
Zauważymy tutaj, na hańbę epoki, która klasyfikuje wszystko, która przechowuje w słoju model każdego żyjącego stworzenia, która liczy obecnie sto pięćdziesiąt tysięcy rodzajów owadów i daje im nazwy na us, że dotąd brak nam nomenklatury dla chemji kuchennej, która pozwoliłaby wszystkim kucharzom świata przyrządzać dokładnie swoje potrawy. Powinnoby się przyjąć, w drodze dyplomatycznej, że język francuski będzie językiem kuchni, jak uczeni przyjęli łacinę dla botaniki i zoologji, chyba że ktoś chciałby koniecznie ich naśladować i stworzyć prawdziwą kuchenną łacinę.
— Tak, moja droga, dodaje Adolf, widząc jak twarz bogobojnej małżonki żółknie i wyciąga się, we Francji nazywamy tę potrawę: grzybki po włosku, po prowansalsku, à la bordelaise. Kraje się grzyby drobno i smaży w oliwie z jakiemiś przyprawami, których na razie sobie nie przypominam. Zdaje mi się, że dodaje się odrobinę czosnku...
Mówi się o zgryzotach, o małych niedolach!... Takie przejście, pojmujecie, jest dla serca kobiety tem, czem wyrwanie zęba dla ośmioletniego dziecka. Ab uno disce omnes, co znaczy: z jednego możecie ocenić wszystkie; innych poszukajcie we własnych wspomnieniach; wzięliśmy tutaj ten epizod kulinarny jako prototyp wszystkich tych, które pogrążają w rozpaczy kobiety kochające a nie dość kochane.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.